I
W końcu nadszedł ten dzień - dzień ślubu Rosalie i
Thomasa.
Mężczyzna odzyskał już pełnię sił i od kilku dni
funkcjonował normalnie. Denerwował się jak większość panów młodych. Nie spał
prawie całą noc, bo męczyły go jakieś głupie sny. A myśl, że musi rozstać się w
końcu z Alexandrą, przysparzała mu tylko dodatkowego stresu.
Po spożyciu śniadania udał się do komnat kochanki. Nie
miał na sobie jeszcze tych ubrań, które miał założyć na ślub. Doskonale wiedział,
że stoją one na manekinie w jego sypialni, a służba denerwuje się jego
nieobecnością. Przecież musiał się wykąpać, ogolić, uczesać... Nie miał jednak
do tego głowy. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Zapukał do drzwi sypialni Alexandry, a kiedy usłyszał
ciche ,,proszę'', nacisnął na klamkę. Zdziwił się, widząc ją jeszcze w łóżku.
Owszem, zauważył, że przez ostatnie dni chodzi nieco bledsza i szybciej zaszywa
się w swojej komnacie.
Alexandra delikatnie uniosła się na łokciach i spojrzała
na niego zaskoczona. Był ostatnią osobą, którą spodziewała się zobaczyć w tej
chwili. Jednakże wiedziała po co przyszedł. Czekała na to od kilku dni, ale on
z uporem ciągle to odkładał, jakby mogło to w czymś pomóc.
Od rana czuła się okropnie i nie miała siły ani ochoty opuszczać swojej
komnaty. Nie dzisiaj. Nie miała również zamiaru brać udziału w ślubie.
Thomas bez słowa usiadł obok niej na brzegu łóżka i delikatnie
ujął jej dłoń. Westchnął. Oboje doskonale wiedzieli po co przyszedł.
- Alexandro... -
wyszeptał cicho.
Nie potrafił ubrać w słowa tego, co czuł. Nie potrafił spojrzeć
jej w oczy i powiedzieć, że to koniec. Kiedy patrzyła na niego swoimi brązowymi
oczami, taka słodka i niewinna... nie umiał jej skrzywdzić. Po prostu nie
potrafił.
- Thomasie, wydaje mi się, że nie powinno cię tutaj być.
Niebawem twój ślub, musisz się do niego przygotować… – powiedział cicho dziewczyna.
Chciała przedłużyć ten moment jak najdłużej. Jeszcze
chwilę temu wydawało jej się, że nie jest gotowa usłyszeć tego, co miał zamiar
jej powiedzieć, ale teraz wiedziała, że chce to od niego usłyszeć. Teraz.
Właśnie teraz.
Milczała przez dłuższą chwilę, cały czas patrząc na jego
twarz. Odetchnęła głęboko. Spojrzała mu prosto w oczy.
– Po co przyszedłeś? Powiedz to. Muszę to usłyszeć -
powiedziała niemal błagalnie.
Thomas patrzył na nią smutno. Dlaczego ona mu to robiła? Nie
chciał jej tego mówić. Trzymał ją za rękę. Tak bardzo chciałby móc cofnąć czas,
aby móc jeszcze raz przeżyć te cudowne chwile. Pocałował ją czule.
- Wszyscy
wymagają ode mnie, abym był dzisiaj szczęśliwy, a ja mam ochotę zamknąć się we
własnej komnacie i nigdy nie wychodzić. Nie chcę o tym myśleć, nie chcę się
szykować. Po porostu nie chcę. Nie potrafię. Nie wiem, jak wyduszę z siebie
przysięgę... - mówił bardzo cicho, patrząc na nią smutno.
Zamknął oczy i westchnął cicho, zbierając w sobie siły.
- Przyszedłem to zakończyć, Alexandro - powiedział w
końcu, czując, jak drży mu głos. - Kocham cię. Naprawdę cię kocham i zrobiłbym wszystko,
abyś to ty mogła dzisiaj została moją żoną, a nie Rosalie... ale nie mogę zrobić
nic.
Między nimi zapadła kłopotliwa cisza, która uświadamiała
im, że wszystko, co ich połączyło, naprawdę się skończyło.
- Nie możemy się więcej spotykać. Mam nadzieję, że
William będzie dobrym mężem, a ty znajdziesz szczęście u jego boku, podobnie
jak ja przy Rose... - dodał i ponownie urwał.
Alexandra uparcie milczała. Najgorsze było to, że z jego
każdym kolejnym słowem było jej coraz trudniej. Nie potrafiła go słuchać. Jego
słowa strasznie ją raniły, a smutny głos wcale nie pomagał. Spuściła wzrok na
swoje dłonie, gdy poczuła wzbierające się w jej oczach łzy. Powiedział to i
choć miała nadzieję, że gdy w końcu to usłyszy poczuje się lepiej, to wcale się
tak nie stało. Poczuła się jeszcze gorzej.
- Nie możesz? Gdybyś chciał to znalazłbyś jakiś sposób! Jesteś bratem królowej.
Żałuję tego, żałuję tego wszystkiego - powiedziała na jedynym wydechu, tracąc
panowanie nad sobą.
Odepchnęła go od siebie i wstała z łóżka. Wiedziała, że
musieli to zakończyć, ale i tak była rozżalona. Zakręciło jej się w głowie, ale
nie przejęła się tym. Była zła. Na siebie, na niego, na los.
– Skąd wiesz o Williamie? – zapytała zaskoczona. – Nie,
to nie jest najważniejsze w tym momencie. Rozkochałeś mnie w sobie, a teraz
mnie zostawiasz. Zapomnisz o mnie i będziesz wiódł wspaniałe życie ze swoją
żoną. William będzie dobrym mężem, jeżeli go poślubię.. – zawahała się, kładąc
dłonie na brzuchu.
Nie chciała mu teraz mówić o ciąży, nie w dzień jego
ślubu z Rosalie, ale było za późno. Podniosła wzrok i ponownie na niego
spojrzała.
– Nie on jest ojcem mojego dziecka, więc może wcale nie
zechcieć się ze mną ożenić - dodała płaczliwym tonem, zdając sobie sprawę z
tego, w jak opłakanej sytuacji się znalazła.
Thomas słuchał jej w smutnym milczeniu. Słowa, że tego
żałuje chyba go najbardziej zabolały. W końcu on się w niej naprawdę zakochał.
Nie chciał nigdy jej zranić. Ale oboje mieli świadomość, od samego początku, ze
ten romans kiedyś się skończy.
Kiedy powiedziała mu o ciąży zamarł i pobladł. Nie… nie
mogła spodziewać się dziecka.
- Przecież...dałem
ci zioła - wydusił z trudem. - Alexandro...nie możesz urodzić mojego bękarta.
Wybij to sobie z głowy. Wyjdziesz za Williama i będziesz z nim szczęśliwa,
rozumiesz? Musisz przerwać ciążę. Wy przecież ze sobą jeszcze nie sypiacie,
nie ma opcji, aby uwierzył, ze to jego dziecko...
Rosalie odsunęła się od delikatnie uchylonych drzwi
komnaty Alexandry. Sama już do końca nie pamiętała, po co do niej biegła. To,
co usłyszała, zupełnie zakręciło jej w głowie. Dziecko? Jakie znowu dziecko? I
to Thomasa? Ostrożnie zajrzała do środka, aby upewnić się, że to jego głos
słyszała, choć... choć nie miała żadnych wątpliwości. Jego głosu nie pomyliłaby
z żadnym innym.
Widząc Thomasa, Rosalie poczuła łzy napływające do oczu.
A jednak... Cichutko się wycofała, nie chcąc, aby ją zauważyli czy usłyszeli.
Nie miałaby sił na konfrontację. Nie umiałaby teraz z nimi rozmawiać. Nie po
tym, kiedy wszystko, w co wierzyła, legło w gruzach. Była przekonana, że Thomas
jest inny, że naprawdę mu na niej zależy, że zakochał się w niej tak samo, jak
ona w nim. Cóż... myliła się. I to była najboleśniejsza pomyłka w jej życiu.
Pospiesznie ruszyła z powrotem w kierunku swojej komnaty,
ledwo powstrzymując łzy.
Alexandra zamrugała. Przez chwilę nie potrafiła uwierzyć
w jego słowa. Wydawało jej się, że zwyczajnie się przesłyszała. To było jej
dziecko. ICH dziecko. Czy on naprawdę myślał, że ona byłaby w stanie się
go pozbyć?
– Mówiłam ci, że nie wypiję tych ziół! – powiedziała odrobinę zbyt głośno.
W tej chwili nie przejmowała się tym, że ktoś mógłby
podsłuchać ich rozmowę. W sumie nie przejmowała się już niczym.
– Niczego nie muszę. A ty nie masz prawa mi rozkazywać,
nie jestem twoją własnością!
Miała ochotę podejść do niego i go uderzyć. Jak on śmiał?
– Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że miałabym wmówić
mojemu przyjacielowi, że to jego dziecko? Dobrze, że nie każesz mi się z nim
przespać! Nie przerwę ciąży, to moje dziecko, nie potrafiłabym go zabić. Wstyd
mi, że się w tobie zakochałam. W takim okrutnym człowieku, który sam jest
bękartem. To nie jest wina dziecka. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej – uniosła
dłoń i wskazała wciąż uchylone drzwi. – Wyjdź. Idź na swój ślub.
Thomas zupełnie nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Nie
chciał, aby tak to wyglądało. Naprawdę ją kochał i widział, że cierpi. I będzie
cierpieć dużo bardziej. On nie miał władzy, aby chronić Alexandrę i ich
dziecka.
Zrobił krok w jej stronę. Może nie powinien. Mogła go
uderzyć. Mogła zrobić dosłownie wszystko.
- Wiesz, że nie
jestem zły...boję się, tak samo jak ty, Alexandro. Przepraszam. Chciałbym wam
jakoś pomóc, ale nie mogę nic zrobić.
- Wyjdź, proszę cię Thomasie. Nie chcę cię więcej widzieć
- powiedziała cicho, odwracając się do
niego plecami.
Chciała pobyć teraz sama, tylko to mogło jej pomóc w
uspokojeniu się.
II
Lyanna Kastloy, czterdziestoletnia, ciemnowłosa kobieta,
weszła do komnaty syna z wyraźną wściekłością wypisaną na twarzy. Chyba jeszcze
nigdy nie była tak zła na swojego jedynaka, o którego zawsze dbała i
rozpieszczała tak, jak tylko mogła. Niestety, mogła niewiele.
- Thomas, możesz
mi powiedzieć, co jej zrobiłeś? - zapytała zła.
Thomas siedział na krześle przed niewielkim lustrem, a zaufany
sługa go golił. Na dźwięk słów matki drgnął nieco nerwowo i spojrzał na nią
uważnie.
- Ale, że niby komu...? - spytał zaskoczony, zupełnie nie
widząc, o co jej chodzi.
Nie mogła przecież mówić o Alexandrze. Nikt nie wiedział
o ich romansie i nigdy nie miał się dowiedzieć.
- Rosalie zamknęła się w swojej komnacie i oświadczyła,
że żadnego ślubu nie będzie. Lord Grant próbuje jakąś ją nakłonić do otworzenia
drzwi - powiedziała zdenerwowana kobieta, świdrując syna wzburzonym spojrzeniem
i oczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
Thomas na krótką chwilę pobladł. Czy tego dnia coś
jeszcze mogło pójść nie tak?
- Doprawdy nie wiem, o co może chodzić - powiedział
równie zdenerwowany co jego matka.
Nie miał pojęcia, co mogło spowodować takie zachowanie
Rosalie. Do głowy mu nie przyszło, że mogła coś podsłuchać. Był przekonany, że
w czasie rozmowy z Alexandrą byli zupełnie sami.
- Chodźmy tam. W tej chwili - powiedziała zdenerwowana Lyanna.
Nie musiała tego powtarzać. Thomas wytarł twarz
ręcznikiem i zerwał się z krzesła, po czym pospiesznie ruszył w kierunku
komnaty narzeczonej, nie czekając nawet na matkę. Musiał dowiedzieć się, co się
stało.
Drzwi do komnaty dziewczyny były już jednak otwarte, gdy
tam dotarli. Z daleka była słychać krzyki lorda Granta i... płacz? To go
naprawdę zaniepokoiło. Skupił się, aby zrozumieć słowa wykrzykiwane przez ojca
narzeczonej.
- Nic mnie to nie obchodzi, słyszysz?! Niech płodzi armię
bękartów, a do domu sprowadza tuziny dziwek! I tak mam to gdzieś! Poślubisz go,
bo tak postanowiliśmy ze świętej pamięci królem, kiedy byliście dziećmi!
Thomas zamarł słysząc te krzyki. Zatrzymał się w pół
kroku i znieruchomiał. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Chyba jeszcze nigdy
nie był tak zdenerwowany, jak w tym momencie.
Wiedzieli. Wiedzieli o tym, co łączyło go z Alexandrą i
wiedzieli, że młodziutka dama dworu nosi pod sercem jego dziecko.
Usłyszał głos Rosalie i dopiero w tym momencie zdał sobie
sprawę z tego, jak bardzo ją zranił.
Pospiesznie wszedł do komnaty i spojrzał na nią. Nie
spodziewał się, że Rose tak szybko się do niego przywiąże.
- Nie mogę tego zrobić, ojcze, proszę... - wykrztusiła z
trudem dziewczyna, starając się zapanować nad płaczem i własnymi emocjami. -
Nie każ mi tego robić.
Siedziała na szezlongu koło okna. Drżała delikatnie na całym
ciele, a jej drobna twarz była mokra od łez. Wyglądała na naprawdę wstrząśniętą
i załamaną.
Thomas pokręcił przecząco głową, kiedy lord Grant
skierował w jego stronę oskarżycielskie spojrzenie.
- Lordzie, matko, ja...ja to wytłumaczę - wydusił z
siebie z trudem.
Patrzył z dziwną bezradnością w oczach na zapłakaną
dziewczynę. Zupełnie nie wiedział, jak powinien się zachować. W tej chwili
zrobiłby wszystko, aby tylko przestała płakać.
- Rosalie... przecież mówiłaś, że to dobry człowiek. Naprawdę
chcesz teraz wszystko zepsuć z powodu romansu? - mężczyzna usiadł koło córki i
delikatnie pogładził jej ramię.
Może i był surowym i wymagającym człowiekiem, który
rzadko okazywał jakiekolwiek uczucia i miał niewiele czasu dla rodziny, ale
mimo wszystko na swój dziwny sposób kochał swoją jedyną córką.
- MYŚLAŁAM, że to dobry człowiek - poprawiła cicho dziewczyna
i spuściła wzrok.
Nie chciała nawet na niego patrzeć. W jednej chwili
znienawidziła go, a mimo wszystko nadal coś do niego czuła i nie umiała
przestać, choć tak bardzo ją zranił. Zaufała mu, uwierzyła w to, że naprawdę mu
na niej zależy, że jest jedyna i wyjątkowa, a on… on cały czas ją okłamywał.
- Lady Kastloy, Thomasie... wybaczcie ten napad histerii
- powiedział lord Grant, wstając. - Oczywiście, ja podtrzymuję chęć, aby to
małżeństwo jednak zaistniało.
- My również - odpowiedziała pospiesznie Lyanna. - Tego
życzył sobie świętej pamięci król.
Thomas spuścił wzrok. Czuł się okropnie. Wiedział, że nie
mają wyjścia. Nie po tym, co zaszło między nimi tej pamiętnej nocy w gospodzie.
Gdyby nie tamta noc… wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
- Nie mogę za niego wyjść, ojcze - powtórzyła Rosalie
rozpaczliwie, podejmując już ostatnią próbę.
- Czy możemy porozmawiać w cztery oczy? - spytał nagle Thomas.
Musiał sam to rozwiązać i chociaż spróbować naprawić. Naważył
piwa, a teraz musiał je wypić, niezależnie od tego jak paskudne było.
Lyanna spojrzała uważnie na syna, a potem lekko skinęła
głową. Wiedziała, że Thomas jest mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem, który,
choć popełnia błędy, zawsze znajduje odwagę i sposób, aby je naprawiać.
- Tak... chyba nawet powinniście - powiedziała. - Lordzie
Grant...
- Naturalnie - odparł pospiesznie mężczyzna, kiwając
lekko głową.
Lyanna uśmiechnęła się do syna, próbując dodać mu tym
samym otuchy, a potem wyszła razem z ojcem Rosalie, zostawiając narzeczonych
samych. W komnacie zapanowała ciężka, krępująca cisza, a atmosfera stała się
jeszcze bardziej napięta.
Thomas spojrzał niepewnie na Rosalie, która nadal
siedziała nieruchomo na szezlongu ze spuszoną głową.
- Skąd o tym wiesz...? - zapytał.
- Po prostu wiem - odpowiedziała cicho.
Zawahał się krótką chwilę, a potem podszedł do niej
niepewnie. Chciał jej dotknąć, przytulić, przeprosić… wiedział jednak, że teraz
to i tak w niczym nie pomoże.
- Nie będę ci teraz mówił, że nie chciałem, aby tak wyszło.
Doskonale wiedziałem, jak to się skończy, jeśli się o tym dowiesz - powiedział
cicho.
- Nie mamy o czym rozmawiać - powiedziała nagle i wstała.
- I tak od ciebie nie ucieknę.
Zamarł. Albo mu się wydawało, albo w tych słowach…
naprawdę wyczuł nienawiść. I to go zabolało. Mimo wszystko w pewien dziwny sposób
zależało mu na tej dziewczynie.
- Tu nie chodzi o to, że jesteś od niej gorsza, Rosalie. Jesteś
młoda, piękna, mądra... na pewno będziesz dobrą żoną. Po prostu zakochałem się
lady Alexandrze nim jeszcze cię poznałem i zamiast zachować się rozsądnie,
posłuchałem serca... zachowałem się głupio, bo zraniłem was obie.
Rosalie naprawdę nie chciała tego słuchać. Nie mogła.
Każde słowo sprawiało, że to wszystko
bolało jeszcze bardziej.
- Przestań. Nie chcę słuchać tłumaczeń - spojrzała mu w
oczy.
Twarz miała mokrą od łez i chyba pierwszy raz była tak
ostra i zdecydowana.
- Pogrążasz się tylko - dodała bezlitośnie, chcąc, aby to
wszystko zabolało go choć odrobinę tak, jak bolało ją.
Thomas spuścił wzrok.
- Więc… więc co
mam zrobić, Rose? - zapytał zupełnie zrezygnowany.
- Wyjść - powiedziała, nie patrząc na niego.
- Daj nam szansę, proszę... Wiem, że popełniłem straszny
błąd i jest mi z tego powodu naprawdę przykro - powiedział, a w jego głosie
dało się wyczuć błagalną nutę.
Nie chciał stracić też jej. I nawet jeśli był w tym
egoistyczny, chciał, aby została przy nim, aby mu wybaczyła i spróbowała
zapomnieć.
- Zostaw mnie samą, Thomasie.
Pokiwał tylko smutno głowę i delikatnie musnął ręką jej ramię.
- Mam nadzieję, że będziesz wyglądać pięknie w sukni ślubnej-
powiedział i wyszedł.
III
Thomas chyba jeszcze nigdy nie miał takiej ochoty się
upić. Nawet poprosił o butelkę wina. Ubrany już w specjalnie uszyte na tę
okazję, odświętne szaty stał przy stole i bawił się korkiem, wpatrując w
butelkę niczym zahipnotyzowany.
Miał ochotę uciec z zamku. Zostawić to wszystko i
pozwolić, aby i Rose żyła własnym życiem. Bez niego. Na pewno byłoby lepsze i
szczęśliwsze, ale… ale nie mógł odejść. Była jedna rzecz, która przywiązała go
do niej na stałe i która sprawiła, że nie mógł jej zostawić.
Zacisnął zęby i spojrzał w lustro na swoje własne
odbicie. Cisnął korkiem o ścianę i pospiesznie opuścił komnatę.
Tylko dzięki niezwykle uzdolnionym służącym udało się zatuszować
zapuchnięte od płaczu oczy Rosalie. Kiedy skończyły... panna młoda wyglądała naprawdę
przepięknie. Ale nie umiała się cieszyć tym wszystkim. Już nie.
Zgodnie z tradycją mieli się pobrać w blasku zachodzącego
słońca. Wierzono, że tylko wtedy Soleilus ześle na młodą parę błogosławieństwo,
potomstwo i wzajemną miłość. I o ile Rosalie była skłonna uwierzyć w dwie
pierwsze rzeczy, o tyle w ostatnią szczerze wątpiła.
Oboje byli zdenerwowani. Thomas, stojąc u jej boku,
nerwowo zerkał na dziewczynę, której spokój udawało się zachować tylko dzięki
sporej ilości naparu uspokajającego, który podał jej medyk chwilę przed
ceremonią.
Rosalie nawet na niego nie patrzyła. To wszystko zdawało
się jej wyjątkowo nierealne. Zupełnie tak, jakby stała gdzieś obok i tylko się
temu wszystkiemu przyglądała. Odpłynęła myślami gdzieś daleko.
Thomas ścisnął delikatnie jej dłoń, wypowiadając słowa
przysięgi :
- Ja, Thomas, biorę sobie ciebie, Rosalie, za pełnoprawną
żoną. Przysięgam być dobrym mężem. Nie
zdradzać, nie zazdrościć, nie złościć się bez powodu, opiekować się w chorobie,
weselić się w zdrowiu. Wspólnie wychowamy nasze potomstwo, w dobrym domu i
miłości. Tak mi dopomóż Soleilusie i wszyscy przodkowie.
Patrzył na nią uważnie. Dostrzegł to zamyślenie i
zagubienie w jej oczach.
- Rosalie…? - ponaglił ją kapłan.
Dopiero teraz dziewczyna wróciła myślami do tego, co
właśnie się działo. Spojrzała na Thomasa i zamarła. W jej oczach na krótką chwilę
znów zalśniły łzy, jednak zniknęły tak
szybko, jak się pojawiły. Była silniejsza niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
- Przysięgam - wyszeptała tylko cicho, zmuszając się do nikłego
uśmiechu.
Thomas ponownie ścisnął jej dłoń, a potem przysunął się
do niej i złożył na jej ustach delikatny, czuły pocałunek. Jeszcze nigdy nie
był tak bardzo niepewny przyszłości jak w tej chwili.
Nox & SwarmOfBees & Wenus z Milo
Notka tylko dla wytrwałych.
Przepraszamy, że wyszło tak długo.
[Przeczytałam wszystko, gdy było jeszcze w szkicach (sorry jednorożce <3)
OdpowiedzUsuńPięknie jest! Ode mnie w prezencie ślubnym Rosalie i Thomas otrzymują owacje na stojąco (+ taki mały dodatek, jakim jest usynowienie bękarta, ale to bardziej od Willa dla Alexandry)
William, obecny na ceremonii, całkowicie wzruszony! :>]
William Lacey
[Naprawdę jestem zaskoczona, że ktoś przeczytał to w całości, bo wyszło tak straaaaaaaaaaasznie długo. Ale dziękujemy bardzo ^^]
UsuńWyszło pięknie, tyle w tym dramaturgii <3
OdpowiedzUsuńAle chyba teraz wszyscy nienawidzą Thomasa... :(
Robienie dramy zawsze nam wychodziło :>
Usuń#DramaQueens :P
UsuńPięknie! Czytałam wszystko z ogromnym zamiłowaniem. Oczywiście Meredith jest zachwycona tym ślubem, jednak zauważyła, iż z bratem jest coś nie tak, więc niech się szykuje na rozmowę. Tak przy okazji to jak Meredith się o wszystkim dowie będzie chciała z całą trójką poważnie porozmawiać.
OdpowiedzUsuńA na koniec, brawo za wspaniałą notkę!
Meredith
Myślę, że całą trójką czeka wiele poważnych rozmów.
UsuńA tak w ogóle - bardzo dziękujemy za miłe słowa :)
E tam gdzie tam długa ;>
OdpowiedzUsuńBrawa dla was przyjemnie się czytało.
Floks no niestety nic w prezencie co by kradzione nie było dać nie może ale życzy szczęścia bo coś czuje że karma się na biednym Tomeczku zemści okropnie. A jak nie karma to może co innego xD
Notka wyszła cudnie! A długość wcale nie przeszkadza. :D
OdpowiedzUsuń