.

.
Herold obwieszcza:
Witamy na blogu! Zapisy ruszyły, zapraszamy :) .

12.07. Lista obecności zakończona, dziękujemy!


Obecnie w królestwie:
Zima nareszcie dobiega końca, ale wciąż zdarzają się opady śniegu. Oszroniona trawa trzeszczy pod kopytami rumaków zmierzających w stronę zamku, a karczmarki już zacierają ręce na myśl o złotych dukatach dzwoniących w sakiewkach jeźdźców.

sobota, 27 czerwca 2015

"I'm not great at the advice. Can I interest you in a sarcastic comment? "


Cesar Flamberge
30 lat
mistrz fechtunku

Nie od zawsze miał to ponure spojrzenie sprawiające, że osobom w jego otoczeniu natychmiast przypominają się wszystkie grzechy. Trudno w to uwierzyć, ale parę lat temu Cesar był beztroskim, roześmianym młodzieńcem, któremu wróżono przyszłość kapitana straży. Niewiele wiadomo o tym, jak nabawił się urazu kolana, która przekreślił całą jego karierę, ponieważ nigdy o nim nie wspomina. Krążą pogłoski, że gdy był jednym ze strażników, zaatakował go inny gwardzista. Podobno tajemnicze zniknięcie owego gwardzisty mniej więcej zbiegło się w czasie ze stałym usunięciem Cesara ze straży. Podobno. Być może to tylko pomówienia.

Obecnie jego pozycja nie jest do końca ustalona. Mieszka na zamku, w komnatach zajmowanych zazwyczaj przez dość wysoko postawionych dworzan. Zajmuje się nauczaniem przyszłych gwardzistów sztuki władania mieczem. Zdrowie nie pozwala mu na udział w poważnych walkach i pościgach, ale podczas pojedynku bez problemu może utrzymać się na nogach. Uważnie obserwuje każdy turniej, choć wyzwala to w nim tęsknotę, która powoduje, że staje się jeszcze bardziej burkliwy niż zwykle.



Ciągłe patrzenie na to, czego nie może mieć, zostawiło skazę na charakterze Cesara. Zdarza mu się powiedzieć zbyt dużo i nie zachować ironicznego komentarza dla siebie. Jeśli jakimś cudem znajduje się osoba posiadająca wystarczająco dużo samozaparcia, by poznać go lepiej, odnajduje człowieka o czarnym poczuciu humoru i przerośniętym poczuciu obowiązku. Flamberge nie przepada za panującą obecnie królową, ale dla własnej satysfakcji próbuje rozwikłać zagadkę zabójcy czyhającego na jej życie. Paradoksalnie zdaje się pomagać mu w tym fakt, że część mieszkańców Ravens to właśnie jego wskazałaby jako kandydata na zdrajcę. W związku ze swoją teorią spiskową, nierzadko gości na balach. Wykorzystuje dobre układy ze służbą, by móc swobodnie poruszać się po zamku.

Jego ojciec był nadwornym lekarzem i poświęcił wiele czasu, by nauczyć syna choć podstaw zawodu. Stąd wzięła się największa słabość Cesara, absolutnie nie potrafi przejść obojętnie obok cierpienia. Bez wątpienia uraczy napotkanego nieszczęśnika kąśliwą uwagą, ale też na pewno znajdzie w kieszeniach trochę ziół leczniczych i kawałek tkaniny, z których da się utworzyć prowizoryczny opatrunek. Nawyki wyniesione z domu siedzą w Cesarze głębiej, niż chciałby się do tego przyznać.

[Zapraszam do wątkowania, Cesar nie jest taki straszny jak go malują :). Można go spotkać dosłownie wszędzie, odwiedza karczmę, nie opuści żadnego turnieju rycerskiego, a i na balu zdarza mu się pojawić. Wizerunku użyczył cudowny Christian Bale, cytat w tytule pochodzi z serialu "Przyjaciele".]

84 komentarze:

  1. [hej, hej ;)
    ano kreatywnie morze i by być, gdyby pomyliła koszule i dala mu zamiast jego np damska xD
    Pracuje u kogos ale w gospodzie tez mozna ja zastac xD]

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  2. [dobre xD]

    Dzien jak codzien musiała sie wstawac skoro swit. Jakby tego nie zrobila, do by dostała burę. Nieraz miała ochote to olac i wrócic do dawnej "zlosliwej" maniery ze starego zycia, ale zwykle zagryzała wargi bojac sie konsekwencji tego co by przypadkiem uruchomila. Nie po to zadała sobie tyle trudu by sie "uwolnic", by teraz to zniszczyć.
    W drzwiczki jej izby ponownie dalo sie usłyszec walenie w drzwi i glosne krzyki, grozace jej, ze jesli zaraz nie zabierze sie do roboty to jej nie zaplaca.
    - ide juz - odkrzyknela wstajac z sennika i siegajac po sukienke, która ubierała do pracy. Uprzatnela izdebke i zeszła. Na dole, w glownej izbie musiała wysluchiwac nowego kazania jaka to nie byla. Prychnęła pod nosem siegajac po dzban, by napelnić gliniany kubek oraz wypic go do samego konca. Gdy wychodziła do pacowni krawieckiej siegnela po kilka zimowych jablek i zjadła w miedzy czasie. Tak wygladalo jej sniadanie, po czym zabrała sie do prac nad wyhaftowaniem koronki, gdy rozleglo sie pukanie.
    - otawrte. Zapraszamy - krzyknela w strone drzwi dalej skupiona na hafcie. - z czym do mnie dzis przychodzicie panie?

    OdpowiedzUsuń
  3. [sorki za literowki, ale spie na siedzaco xD]

    Uniosła brew do góry.
    - jak my wszyscy panie - zauwazyła uprzejmie acz chlodno - moj pracodawca nie ma czasu - zauwazyła zlosliwie odsuwajac od siebie zaczeta robotke i podeszła do nich przygladajac sie z ukosa. Miała nadzieję, ze nikogo znajomego tez nie spotka, bo zaczna sie meczace pytania na które nie miala zamiaru odpowiadac. Acz pewnie wieści sie rozeszły nie tylko w Estcarpie ale i tutaj. W koncu odleglosc konna nie byla daleka po ominieciu paru palaci lesnych i strumienia.
    - z czym do nas przychodzicie to Was z mila checia obsluze - usmiechnęła sie szeroko skupiajac wzrok na nim a potem na chlopaku, który pozerał ja wzrokiem.
    Nic nowego. Od adoratorów musiała sie czasem odpedzac do czasu, gdy uciekla z domu. Miala ochote nacieszyc sie wolnoscia na tak dlugo jak to bylo mozliwe a potem opowie stosowna bajeczke, gdy w koncu sie wyszaleje.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Eddie - mój idol <3 No tak, Brave to taka moja mała Merida xd Nawet chciałam jej dorobić trzech młodszych braci bliźniaków, ale stwierdziłam, że to już byłoby zbyt wiele :P Jeśli chcesz, to możesz już zacząć rozmyślać nad wątkiem, ja wrócę za tydzień i na pewno z chęcią go z tobą poprowadzę :3]

    Brave

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dzień dobry ;)
    Przyznam bez bicia, że męsko-męskie zwykle mi nie idą, ale to wszystko zależy od pomysłu. To, co podesłałaś mi pod kartę jest ciekawe, ale jak by to można było rozwinąć?]

    Adalbert

    OdpowiedzUsuń
  6. "Uroki stolicy" myślał Aidan mijając rozgorączkowane przekupki, przekrzykujące się nawzajem. W porównaniu do Ravens jego rodzinne miasto emanowało spokojem, nawet miejscowe pijaczyny miały jakoś mniej zapału do dobitnego wyrażania swych mądrości życiowych. Tutaj wszystko było większe, głośniejsze i bardziej ruchliwe. Nie odpowiadało mu to.
    -Mam dość tego targu - rzekł do towarzyszącego mu Dastana, przyjaciela jeszcze z dziecięcych lat - Idę w jakieś spokojniejsze miejsce.
    Dastan kiwnął głową.
    -Skoro ci to przeszkadza.
    Aidan zaczął przepychać się przez tłum, przezornie przytrzymując sakiewkę. Wreszcie wydostali się na pustą uliczkę. Do uszu młodzieńca dotarł szczęk mieczy, unoszący się ponad krzykliwą tłuszczą.
    -W tę stronę, Dastan. Może już pierwszego dnia dopisało nam szczęście i trafimy na turniej.
    Wymijając kilka starych kamienic przycupniętych pod pałacowymi murami, pospieszył w stronę z której dobiegał dźwięk.
    Wreszcie jego oczom ukazał się plac turniejowy, jednak w tej chwili służył tylko jako pole do ćwiczeń. Kilku młodzików w ćwiczebnych zbrojach płytowych pojedynkowało się na stępione miecze pod okiem pochylonego nad ogrodzeniem mężczyzny z nieco zdegustowanym wyrazem twarzy.
    Aidan podszedł do placu i stanął niedaleko nieznajomego, przyglądając się treningowi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aidan zmierzył nieznajomego wzrokiem i uniósł z godnością głowę.
    -Dziękuję za troskę - rzucił, upominając się w duchu by ironia jaką nasycał słowa nie była zbyt wyczuwalna - Preferuję starcia z godnym przeciwnikiem.
    Z obojętną miną przyglądał się wołającym o pomstę do nieba potyczkom, nie tam jednak były skupione jego myśli. "Wygląda na królewskiego dowódcę. Konflikt z kimś z otoczenia Meredith nie będzie raczej mile widziany na dworze".
    -Domyślam się, że już nauczenie tych prostaków rozróżniania rękojeści jest trudne - rzucił, by odwieść mężczyznę od niezbyt przychylnych zamiarów.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Oj wtrącać to się na pewno będzie, oczywiście w dobrych zamiarach. Ale tak, jak najbardziej mógłby, bo o ile chce się Meredith pozbyć, tak dobro królestwa jest dla niego ważne, więc robi wszystko co może, żeby jakoś funkcjonowało, możliwie jak najlepiej. Haha, mógłby coś w tym stylu, sądzę jednak, że jeszcze na to za szybko - najpierw stara się zdobyć sympatię wszystkich, ich poparcie, wiesz metoda małych kroczków, bo jak widać po tle historycznym taka się najlepiej sprawdza czy to kiedyś czy teraz.]

    Adalbert

    OdpowiedzUsuń
  9. Żyłka na skroni Aidana drgnęła niebezpiecznie, lecz nie dał po sobie poznać, iż aluzja mężczyzny go dotknęła. "Dajcie chamstwu odrobinę władzy i już zachowuje się niczym rozbestwiony szczeniak gryzący swych panów w kostki" pomyślał z niesmakiem.
    -Owszem - odpowiedział, pozwalając by przesadnie szczera kurtuazja dźwięczała w powietrzu - Lecz pod okiem dobrego nauczyciela i dama mogłaby zwyciężyć w turnieju rycerskim.
    Spojrzał z ukosa na mężczyznę i uśmiechnął się lekko, z nadzieją że uśmiech wygląda na czysto uprzejmy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Aidan uniósł brew. Czyżby nieprzemyślany komentarz zaprowadził go w krąg podejrzanych o zamach na króla? Z niewiadomych powodów rozbawiła go ta myśl. Postanowił jednak wyprowadzić rozmówcę z błędu i nie dać mu przyjemności snucia teorii spiskowych z jego udziałem.
    -Uważam, iż miłościwie nam panująca Meredith nie musiałaby uciekać się do takiej konieczności mając u swego boku męża, który zapewniłby jej bezpieczeństwo - rzekł, uważnie patrząc jak zmienia się wyraz twarzy mężczyzny, gdy dotarła do niego dość jasna sugestia.

    OdpowiedzUsuń
  11. [ja ogolnie takze o ile nie siedze w pracy xD]

    Popatrzyła na niego z politowaniem.
    - alez panie, szyciem zajmuje sie zawodowo. Wiem jakie igły sa ostre. - odparła z godnościa - i nie tylko one - dodała pod nosem a glosniej - martwicie sie chyba na zapas panie. Calkiem niepotrzebnie - zauwazyła lekko zdegustowana. Mozna by powiedzieć, ze szycie i haftowanie było jej glownym zajeciem, nad którym pracowała godzinami by zadowolić matkę.
    Przeslizgnęła sie po nim wzrokiem wbijajac spojrzenie w chlopaka. Był tak zaoferowany, ze przestał kontaktowac. Zachichotała pod nosem ukrywajac to zasłonieciem ust.
    - zostawcie ja, bym mogła jej sie przyjrzec z bliska, co tez w niej mozna jeszcze połatac. - poprosiła uprzyjmie.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  12. Aidan poczuł że coraz bardziej irytuje go ta rozmowa. Chcąc jak najszybciej zakończyć tą komedię, rzekł sucho
    -Dziwi mnie panie, iż wykazując się taką troską o bezpieczeństwo królowej, myśl o prawie kazirodztwie napawa cię taką radością, zwłaszcza że Adalbert Labraidth jest drugi w kolejce do tronu.
    Skinął sztywno głową.
    -Do ponownego spotkania. W co niestety wątpię ponieważ mieszkając na zamku nieczęsto będę miał przyjemność rozmowy z tak znamienitymi personami jak waszmość - Aidan wlał w te słowa tyle jadu ile tylko potrafił i odwrócił się by odejść.

    OdpowiedzUsuń
  13. - zatem nie powinnien w ogole sie tykac broni ani innych ostrych przedmiotów.
    Noz słodko. - pomyslała unikajac spojrzen. Z którego drzewa sie on urwał.
    - panie, jestem w pracy i nie mam czasu na takie dyrdymały. - zauwazyła zastanawiajac w duchu po co mu to? Rzuciła mu spojrzenie pelne irytacji - jestem sierota - odrzekła podirytowana. - Wszystkich pracowników sie pytacie skad sa, gdzie mieszali? I zadne Ty. Mam imię - dodała z godnoscia - czy mozemy wrócić do przedmiotu waszego tutaj przyjscia? Duzo bardziej mnie to interesuje.

    OdpowiedzUsuń
  14. Szybki usmiech przemknął przez jej oblicze.
    Dobrze, bardzo dobrze. - pomyslała zadowolona z zaistnialej sytuacji. Az jej serce walilo z emocji, gdy myslała ze sie wydalo. Takie nastawienie bardzo dobrze jej pasowało od tego żywo interesujacego sie tym czym niepotrzebne.
    - prosze o wybaczenie, panie jesli cie czyms urazilam. Jestem tylko nieobyta w swiecie sierota - spuscila skromnie wzrok zabierajac koszule z jego rak - jak pilnie jej potrzebujecie?

    OdpowiedzUsuń
  15. [Witaj! Ja tu widzę oczami wyobraźni dziewięcioletnią Caelę, która włazi na głowę osiemnastoletniemu Cesarowi i im jest starsza, tym bardziej irytująca dla niego się robi ;) Tak mi się marzy taka wzajemna nienawiść, podstawianie nogi i kąśliwe uwagi, ale jak przyszłoby co do czego, to Caela pewnie dałaby się za niego pokroić. To co, jakaś bójka, awantura w karczmie? Podejrzane typy w porcie? Zaatakowana Caela w lesie? Pożar w stajni? Czy może coś spokojniejszego? Daj tylko znać, a coś wymyślę :)]

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  16. [To mój pomysł brzmi mniej więcej tak: po tym, jak ostatni raz Cesar nadepnął Caeli na odcisk ta postanowiła mu uprzykrzyć nieco wieczór swoim towarzystwem. Śledziła go aż do karczmy w porcie (czy poszedł tam dla rozrywki, czy by się czegoś dowiedzieć to już zależy od Ciebie) i przy tańcach jej uwagę przykuli mężczyźni, który obserwowali Cesara. Caela postanowiła Cesarowi odpuścić i pójść za nimi. I gdy udaje się jej złapać jednego i zagrozić mu, pojawia się jeszcze jeden i Caela jest w tarapatach. Mogli go obserwować w związku ze śmiercią króla, albo innymi porachunkami z przeszłości, o których Caela nie ma pojęcia. Mogliby im wspólnie spuścić łomot i podpytać o to i owo, by odkryć kto na dworze spiskuje. Bo Caela oczywiście nie wierzy, że króla mógł zabić Cesar :)]

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  17. Ostatnimi czasy czuła nie dość, że wyraźny brak towarzystwa Cesara, to jeszcze nie potrafiła odgryźć się jego docinkom. Czarę goryczy przelała dodatkowo sytuacja w stajni, gdy wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie umie wykonywać swojej pracy, ciągle komentując jej opiekę nad zwierzęciem i sposób osiodłania konia. Wydawało się jej, że coś może go gryźć, choć nie potrafiła zacząć z nim poważnej rozmowy. Jakby pomimo jej całego oddania Cesarowi nie mogła pokonać dzielącej ich przeźroczystej ściany.
    Postanowiła więc przykuć jakoś jego uwagę swoją osobą, śledząc go w nadziei na to, że on ją zauważy, a ona wreszcie się mu odgryzie. Posiedziała chwilę w karczmie przy rumie (choć oczywiście nie powinna go pić), a że jak na kobietę miała głowę do alkoholu, zaraz ruszyła w tany z jakimś żeglarzem, tupiąc przy tym buciorami. Jak na nieprzyzwoitą pannę, bowiem, oczywiście pojawiła się w spodniach. Początkowo zamierzała skupić na sobie uwagę mężczyzny, ale gdy zauważyła dwóch jegomościów podejrzanie uważnie przyglądających się Cesarowi, miała ich bacznie na oku. Wyszli co prawda przed Cesarem, ale to nie uśpiło jej czujności. Widziała, że rozdzielili się za drzwiami, więc wyszła z karczmy pod pozorem udania się w stronę statków. Czujnym okiem obserwowała w którą stronę idzie Cesar. Nie myliła się, jeden z mężczyzn poszedł za nim, drugi starał się chyba obejść budynki i zajść z drugiej strony.
    Z cholewy skórzanego buta wyjęła długi sztylet. Udało się jej zajść z tyłu pierwszego mężczyznę i przyłożyć sztylet do szyi. Prawdopodobnie w obronie Cesara nie zawahałaby się go zabić, ale chciała koniecznie wiedzieć z czyjego rozkazu działa. Udałoby się to, gdyby drugi z nich nie pojawił się nagle, siłą przygniatając Cealę do ściany tak, że prawie nie dotykała ziemi. Wrzasnęła wściekle, wywijając nogami. Pocięłaby im twarze, gdyby drugi nie przyciskał również jej ręki.
    -Pijackie ścierwo! Sprzedajne psy! Puszczać do jasnej cholery! – rzucała epitetami jak stary wyga, któremu kamień utknął w bucie. Mężczyźni wpierw wymienili zdziwione spojrzenia, ale zaraz uśmiechnęli się obrzydliwie, kładąc łapy tam, gdzie nie powinni.

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  18. [O tak, wątek potrzebny koniecznie! :D (duuude, Christian Bale <3<3<3 ) no ją to można spotkać obecnie gdzieś może na rynku, bo na zakupy by ją wysłano, czy coś, ale nie wiem jak z tego dobry wątek sklecić... myślę też że uwagę, by jej mogły turnieje rycerskie przyciągnąć. no i chociaż teraz by tak nie ryzykowała, ale ewentualnie nocą by się mogła wymknąć do jakiś szemranych tawern, ale to już by było trochę podejrzane, a o wiele weselej by było gdyby zabawa w kotka i myszkę dłużej trwała :D ]

    Aranea

    OdpowiedzUsuń
  19. Jakoś nie wyobrażała sobie, by mogła zbudować z kimkolwiek taką relację, o jakiej opowiadają zakochane damy. Patrzeć komuś głęboko w oczy, mówić o swoich uczuciach, wyskoczyć ze swojej strefy bezpieczeństwa. Dać jakiemuś mężczyźni słowo. Piękny gest, którego brak momentami był dla niej odczuwalny. Jednak lęk przed nieodpowiednią osobą był większy.
    -Trzymaj te brudne łapska przy sobie, obrzydliwy sukinsynu! – choć zauważyła czającą się w mroku postać, postanowiła dalej grać swoją rolę rozwrzeszczanej i wulgarnej histeryczki. W jej oczach jednak błysnęła nadzieja i wdzięczność. Mimo całej adrenaliny i napięcia była jednak tylko stajenną, która nie przywykła do rozlewu krwi, dlatego skrzywiła się widząc jak miecz wchodzi w ciało jak w masło. Gdy obaj mężczyźni automatycznie puścili ją, złapała oddech i, upadając na ziemię, podniosła swój sztylet. Choć serce waliło jej jak oszalałe, a każdy mięsień zdawał się palić, rzuciła się na drugiego zbója, przewracając go na ziemię.
    Szybko wygięła mu ramię tak, by leżał na brzuchu. Kolanem przygniotła mu plecy do ziemi, ramię odgięła jeszcze mocniej, aż zaczął cicho jęczeć, a sztylet przystawiła do szyi. Widział jak jego towarzysz upada na ziemię. Mógł być teraz albo przestraszony, albo zazdrościł koledze szybkiej śmierci. Caela wyglądała teraz jakby w jej sercu i oczach płonął żywy ogień, ale gdzieś tam miała świadomość, że jak tylko opadną emocje, rzuci się w ramiona Cesara z płaczem.
    -Mów, szczurze, czego od niego chcecie i kto was wysłał? – warknęła, czując jak powoli opada z sił. Zaczęła czuć jak blisko była od śmierci i upokorzenia. Czuła ile wysiłki włożyła walkę i mięśnie zaczynały drżeć. Nadal jednak zaciskała wojowniczo usta, mrużyła oczy i emanowała, chyba po raz pierwszy w życiu, poczuciem odpowiedzialności za drugą osobę.

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  20. Po raz pierwszy w życiu widziała coś takiego. Czy sama wierzyła w cokolwiek tak mocno, by zginąć za to z własnej ręki? Wyszarpujący się mężczyzna mimowolnie jeszcze uderzył ją w głowę, gdy odwracał się, bo wbić sztylet w serce. Spojrzała oszołomionym, nie do końca obecnym spojrzeniem na rękojeść wystającą z klatki piersiowej. Nagle zaczęła mieć wrażenie, jakby to wszystko było tylko jakimś paskudnym snem. Patrzyła na krew i nie bardzo mogła uwierzyć w to, co widzi.
    Przeniosła zagubione spojrzenie na Cesara. W jednej chwili całe napięcie opadło, a ona siedząca na chłodnej ziemi, przypominała bardziej zdezorientowaną pięciolatkę niż wojowniczą kobietę. Usta miała przeschnięte, włosy rozczochrane, guza na głowie, wiele, wiele siniaków i zmęczenie wymalowane na twarzy.
    -Przepraszam – sapnęła cicho, spuszczając głowę w pokornym geście. Nagle poczuła się bardzo źle. Rozerwana w jednym miejscu koszula ciążyła palącym wspomnieniem paskudnego dotyku. Jeszcze na sekundę podniosła wzrok na Cesara, zrobiło jej się ciemno przed oczami i osunęła się na ziemię, leżąc zupełnie bezwładnie.
    Jeszcze przed sekundą martwiła się jak się mu wytłumaczy, czy będzie na nią zły i co tak właściwie powinna mu powiedzieć? Że poszła za nim, bo po prostu chciała mu zrobić na złość? Że poszła, bo pragnęła trochę jego uwagi? Bo potrzebowała spędzić z nim trochę czasu? Że miała przeczucie grożącego niebezpieczeństwa? Och, bogowie, jest dorosłą kobietą, a przy nim czuje się jak dziecko. Choć nie ma w tym nic dziwnego, bo postąpiła tak nieodpowiedzialnie, jak dzieciak. Teraz jedyne co czuła, to zawroty głowy, ale i też ulgę wynikającą z braku pełnej przytomności. Jej ciało potrzebowało regeneracji i być może lekarza.

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  21. [walka o upierdliwosc ? xD]

    - alez panie, gdziez bym smiala pytac o cos takiego malo znaczacego? - zauwazyla pytajaco, nadal gapiac sie w podloge - to przeciez nie powinno mnie obchodzic w zaden sposob. Jestem jednak przekonana, ze nawet w nawale obowiazkow, da sie sprawe zalatwic dosyc sprawnie i szybko. W koncu nie ja jedna tutaj pracuje - zerknela na zamkniete drzwi prowadzace do mieszkania wlascieli. Wiedziała, ze zona podsluchuje, aby w odpowiednim czasie ja zlajac za powolnosc pracy. Ale to nie z jej winy. Trzeba bylo tyle usług wykonac, ze nie zawsze wiedziała za co sie zlapac. Dodatkowo dokuczało jej to, ze została z tym praktycznie sama, reszta pracownikow, a bylo ich jeszcze troje, najtrudniejsze prace zostawiali jej.
    Kiedyś... - powtarzała sobie w kolko zagryzajac wargi.
    - zatem, zechcecie poczekac czy tez odbierzecie koszule troche pozniej?

    OdpowiedzUsuń
  22. [ja chcę wątek, ale nie mam pomysłu za bardzo :(]

    Lolitta/Thomas Kastloy

    OdpowiedzUsuń
  23. [nie jestem przekonana, jednak ona to dośc pazerna niewiasta, a klient by na nią czekał...może lepiej coś z Thomasem? Cesar mógł go uczyć walki, a teraz, kiedy mój bękarcik jest dowódcą w armii mogą spotykac się przy pucharze wina i gadać o strategiach, co ty na co?]

    OdpowiedzUsuń
  24. - a tegoż nawet nie wiem. - oznajmila mechanicznie skupiajac swe mysli juz w innym kierunku.
    Tego "szkolenia" był jednak plus. Wymeczone palce nie przypominały juz o pochodzeniu. Swoim akcentem sie martwila nawet mniej. W koncu uchodzila za sierote prawda?
    Przygladała sie rozdartej koszuli. Szczerze powiedziawszy one nadaja sie juz tylko do jednego i to nie bylo cerowanie. Mimo wszystko ruszyła sie w strone sterty skrawkow materiałów aby przejrzec sie im wybrac w zblizonym kolorze. Tkanin musialo by byc sporo, ale dla wlasnej uciechy wybierała najgorsze i wrocila z nimi na swoj stolek. Rozmowa?
    Twoje nie doczekanie - skomentowała sucho, nie majac nawet zamiaru jej prowadzic. No ale jak chce siedziec to niech siedzi.

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Pomysł mi odpowiada, zacznę żeby było sprawiedliwie. ]

    Choć powszechnie sądzi się że władza to bardzo przyjemna i łatwa sprawa, Meredith jak każda królowa miała wiele obowiązków, które nie zawsze były przyjemne. Jednym z jej częstych zajęć było przyjmowanie interesantów, których każdego dnia przybywało coraz więcej. Ich problemy raz były bardziej błahe, raz mniej, a od czasu do czasu bardzo poważne. Tego wieczoru odprawiła ostatniego już interesanta, poprosiła dwórki i rycerzy by dali jej chwilę samotności i skierowała się na wyższe piętro. Nie byłe jeszcze aż tak bardzo zmęczona, ale dziękowała, że na dzisiaj nie ma nikogo więcej. Gdy za dziecięcych czasów obserwowała jak ojciec przyjmuje interesantów nie wydawało jej się to zbyt męczące, zwykła rozmowa i tyle, jednakże tak na prawdę było inaczej, musiała pomagać w decyzjach, rozwiązywać spory i wiele innych rzeczy. Czasami nawet pojawiały się zagwozdki, której jej samej trudno było rozwiązań, w końcu ma dopiero siedemnaście lat, o życiu wie bardzo mało, ale cóż mogła poradzić? Zasiadła na tronie tak jak chciał tego ojciec i nie mogła się wycofać, wtedy by go zawiodła, a tego nie chciała. Może i nie była idealną królową, ale chyba aż taką najgorszą również nie. Maszerowała powoli całkiem pochłonięta swoimi myślami, jej celem była biblioteka, w której miała nadzieję zaznać chwili spokoju.

    Meredith IV

    OdpowiedzUsuń
  26. - czemu nie, panie. Jestem ciekawa czy zgadniecie. Moja malomownosc wynika ze skupienia przy pracy a nie z przejawów obyczajowych. Jak zgadniecie postawie wam piwo. - usmiechnęła sie szeroko. - jak nie wyjdziecie stad grzecznie i pozwolicie mi pracowac w spokoju. - zapowiedziała wybierajac teraz nici z obszernego kosza i odpowiednia igle.
    Po czym nawlekla nitke przez igle, zabrała nozyczki i robila przymiarki materiału do podkladu.
    - Nie! - zaczela na pierwszy wybor.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Witam ślicznie i od razu zapraszam do mnie po jakiś wątek jakby co ;>]

    Floks

    OdpowiedzUsuń
  28. Możliwe, że gdyby te kilka lat wcześniej udało się ją poskromić, że gdyby po śmierci matki jej ojciec nie dał jej aż tyle swobody, byłaby teraz przykładną i grzeczną panienką, która wabiłaby adoratorów swoim wdziękiem, zakrywając twarz wachlarzem. Może nawet byłaby proszona do tańca na jakichś balach, gdyby tylko zainteresował się nią odpowiedni mężczyzna, a nie stukałaby buciorami, skacząc w karczmie i poklaskując. Może byłaby bardziej ułożona, może byłaby bezpieczniejsza, ale… czy żyłaby w zgodzie ze sobą?
    Odpowiedź na takie pytanie jest raczej niemożliwa, bo nie znając wolności prawdopodobnie nie byłoby jej żal. Pogodziłaby się z aranżowanym małżeństwem, może nawet sama rozważałaby kandydatury mężczyzn dobrze urodzonych, jeśli tylko jej uroda by na to pozwalała. I choć teraz momentami bywała po prostu samotna, to nie oddała by wolności za złotą klatkę.
    Spojrzała na niego, zadzierając głowę do góry. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby była nieprzytomna. Zamrugała parę razy widząc tak dobrze znaną, spokojną twarz. Drobnymi krokami ruszyła przy nim, automatycznie dostosowując się by szli równo. Na szczęście nie skończyło się to tak źle, jak mogło, Caela była zdania, że wystarczy się tylko odrobinę przespać. Słysząc głos, który wiele razy podnosił na nią, ale też wiele razy koił jej rozhulane nerwy, uśmiechnęła się delikatnie.
    -Zabraniał mi chodzić do pszczelarza, bo był dziadem nienawidzącym dzieci- powiedziała nieco rozbawiona. Doskonale pamiętała, że wiele razy było tak, że krzyczała na Cesara, nawet jeśli to ona była winna, a on dziewięć lat starszy. Im jednak była starsza, tym bardziej ta granica się zacierała. Caela co prawda dojrzewała i poważniała wolniej niż on, ale powoli zaczynała czuć, że w jego oczach przeradza się z dzieciaka w kogoś równoprawnego w pewnym sensie.
    -Chciałam ci tylko zrobić na złość, a wyszło… jak wyszło – przyznała po chwili, spoglądając na Cesara kątem oka i ocierając sobie twarz z brudu.

    Caela

    OdpowiedzUsuń
  29. Wychowywał się na zamku, w końcu był synem króla. Co z tego, że z nieprawego łoża? Ojciec zadbał o jego wykształcenie i umiejętności. Zadbał, aby jego jedyny potomek płci męskiej potracił dobrze walczyć. Kiedy chłopiec stał się mężczyzną, zaczął wraz z ojcem jeździć nad granicę, czy inne niebezpieczne rejony, aby tłumić zamieszki. Był dobrym wojownikiem i strategiem toteż na kilka tygodni przed śmiercią ojciec dał mu dowództwo nad oddziałem ciężkiej jazdy. Teraz właśnie wrócił z kilkudniowego patrolu. Wjechał na dziedziniec ubrany w zbroję. Zobaczył mistrza fechtunku, Cesara Flamberge'a, stojącego przed rzędem chłopaków. Mężczyzna był naprawdę świetnym wojownikiem, jednak z powodu kontuzji nie dane mu było zrobić karierę w wojsku. Thomas pamiętał, że w dzieciństwie czasami z nim ćwiczył, kiedy akurat jego nauczyciel z jakiegoś powodu nie mógł poprowadzić zajęć, albo chłopiec po prostu potrzebował więcej ćwiczeń, aby opanować dany ruch. Zeskoczył z konia i oddał lejce stajennemu. Podszedł do mężczyzny - kandydaci na strażników? - spytał. Po zamachu na króla wszyscy dbali o bezpieczeństwo Meredith, między innymi organizując nowe szkolenia dla obecnych strażników i więcej eliminacji dla tych, którzy chcieli nimi być. Liczba strażników od czasu zabójstwa wzrosła dwukrotnie. Patronowali oni nie tylko zamek, ale też i jego okolicę, a co najmniej dwóch stało dzień i noc pod komnatami królowej.

    Thomas Kastloy

    OdpowiedzUsuń
  30. - no to mi niezmiernie przykro panie, ze sobie tutaj posiedzisz. Bardzo długo. Na chwile obecna to mogę zaproponować wodę. - rzuciła trochę złośliwie - Pudło - odparła odruchowo.
    Bawiąc się w teatr na najdłuższe nawlekanie igły poobserwowała go trochę. Parę razy tak się zagapiła, że nie mogla trafić nitka do dziurki, ale nie przejęła się tym tylko ponowiła probe, aż w końcu po piątym razie nawlekła. Przypięła nitkę do koszuli i sięgnęła po materiał, który zaczęła obrabiać zanim go wszyła po wewnętrznej stronie.
    Czas leciał miedzy praca a udzielaniem negatywnych odpowiedzi.
    - oj coś mi se zdaje, że jednak Wam się nie uda trafić.

    OdpowiedzUsuń
  31. Zbroja Thomasa była brudna, w końcu spędził kilka dni poza zamkiem, pilnując, aby na zachodniej granicy było spokojnie. Mieszkali w prowizorycznym obozie i jeździli po lasach oraz górach. Nie było tam szans na kąpiel, woda w rzece była jeszcze za czysta, aby się w niej myć. A jemu aż tak na czystości nie zależało, kiedy był ze swoimi żołnierzami. Ci początkowo nie byli zachwyceni nowym przywódcą, byli pewni, że został nim tylko dlatego, że był synem króla, nic poza tym. Szybko dostrzegli swój błąd, bowiem mężczyzna, mimo młodego wieku, potrafił dobrze walczyć, był odważny i bystry. Dowodząc, jechał w pierwszej linii, a nie stal w bezpiecznej odległości i obserwował. Jego taktyki były dość śmiałe, często zakrawały nawet o szaleństwo, ale ostatecznie ponosili wielkie zwycięstwa kosztem małych strat. Przede wszystkim dbał o swoich ludzi. Szybko ich poznał. Większość była ze szlachetnych rodzin, ale kilku wywodziło się z mieszczan, a pojedyncze osoby nawet z chłopstwa. On ich traktował równo, każdy mógł zawsze zostać wysłuchany, a zdanie każdego z nich szanował i brał pod uwagę kiedy coś planował. Spojrzał teraz na chłopaka. Jego ciemne włosy były potargane, gdzieniegdzie miał jeszcze śnieg. Były też posklejane ze sobą od nadmiaru łoju oraz wody z topniejących płatków śniegu. Wyglądał jak wojownik wracający z wyprawy, jedynie jego młoda twarz nieco nie pasowała do całości. I dość drobna sylwetka, większość rycerzy z ciężkiej jazdy była bardzo potężnie zbudowana, miała bardzo szerokie ramiona.
    - Oh naprawdę? - spytał i podszedł do niego - chętnie więc wysłucham twoich argumentów dlaczego tak właśnie uważasz. Myślę, że moja umiłowana siostra, królowa, również - prychnął - marz dalej, Marcusie, tego ci nie bronię. kto wie, może kiedyś nadejdzie dzień, kiedy będziesz ode mnie lepszy w walce. Wtedy z radością oddam ci to stanowisko. Ale podejrzewam, a mistrz Cesar się ze mną zgodzi - zawsze zwracał się tak do starszego mężczyzny, z szacunku do jego wiedzy i umiejętności - że dzisiaj jeszcze nie jest ten dzień.

    OdpowiedzUsuń
  32. Bawiła ja ta sytuacja, ale musiała ja popsuc ta stara franca. Zamarła w bezruchu skrzywiona.
    - nic sie nie stalo! - odkrzyknela - miotła sie przewrócila.
    - to ja podniesc! - wydarła sie
    Wzniosła oczy do góry jakby tam poszukiwała inspiracji.
    - zajeta jestem troche, jakbyś nie wiedziała! - odkrzyknęła zgryzliwie.
    - nie ucieknie! - uslyszała jeszcze.
    Zaczeła jej lzyc w duchu dosyć obrazowo. Niech ja cos porwie i trzyma z dala bo z mila checia by ja skróciła o glowe. Wkurzylo ja, ze przy okazji przegrała zaklad, ale stara to pewnie zrobila specjalnie. Uniosła wzrok na mezczyzne.
    - nie zapomnialam, ale musicie uwazać. Róże maja kolce - zauwazyła malo radosna z faktu, ze pozbawiono ja dobrej zabawy.

    OdpowiedzUsuń
  33. Thomas obserwował tych chłopaków. Większośc była od niego młodsza. Ubrani byli w drogie ubrania, raczej nienadające się do treningu. Oczywiście, albo mieli na sobie herby, albo jakieś herbowe zwierzęta, aby podkreślić z jakiego rodu są. Ciekawiło go ile tych wspaniałych strojów zostanie dzisiaj zniszczone. Łapanie miecza było pierwszą rzeczą, której się tu nauczą. Pamiętał jak on sam kiedyś próbował złapać ćwiczebną broń. I jak bardzo mu nie szło. To jednak było bardziej ćwiczenie na zręcznośc, na czas reakcji, niż na praktyczne umiejętności, które można potem wykorzystać.
    Kiedy usłyszał obelgę, spojrzał na Marcusa. Zerknął na mistrza, nie potrzebowali słów. Cesar rzucił mu ćwiczebny miecz, a Kastloy złapał go bez problemu. Odpiął płaszcz, ktory miał na ramionach. Niebieski materiał ze srebrnym smokiem opadł na bruk (dziedziniec został bowiem wcześniej odśnieżony, aby mistrz fechtunku mógł swobodnie przeprwadziąc trening). Odpiął również swój miecz. Jego giermek zabrał go posłusznie, wraz z płaczem.
    - No więc prosze bardzo...zmierz się ze mną. jeśli wygrasz, uznam, że jesteś ode mnie lepszy i razem pójdziemy do mojej siostry, abyś przejął moje stanowisko. Jeśli jednak ja wygram, przeprosisz mnie i przestaniesz mówił takie rzeczy oraz dasz mistrzowi Cesarowi w spokoju przeprowadzić szkolenie - powiedział. Był zmęczony i miał na sobie ciężką zbroję. Ale i tak znał kilka ruchów, których nauczył go Flamberge. A jak powszechnie wiadomo - tylko ten, kto zna dany ruch może go skutecznie odparować lub zablokować. Wątpił, aby te podlotki były aż tak biegłe we fechtunku. W dodatku był o wiele bardziej doświadczony i nie zamierzał grac fair. To Cesar nauczył go zasady, że w honorową walkę można się bawić na turniejach czy pokazach, ale nie na wojnie. Chyba, że komuś przeszkadza jego własna głowa na karku, wtedy droga wolna.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Heej~ miałaś dobijać się o wątek, ale ja chyba zacznę xd
    To co? Wątek? c: ]

    Brave

    OdpowiedzUsuń
  35. Thomas uśmiechnął się półgębkiem do swojego mistrza i spokojnie przyjął pozycję. Trzymał miecz w obu dłoniach. Cóż, miał oczywistą przewagę, bo był w zbroi, w razie czego bedzie mógł po prostu zablokować przeciwnika chwytając miecz żelazną rękawicą. Miecze i tak były stępione, zresztą, nawet ostry miałby problem z przecięciem metalu. Kiedy Marcus się popisywał, Thomas zauważył, że w ogóle nie osłania prawego boku, jakby sądził, że nie jest to niepotrzebne. Oczywiście, chłopak pierwszy zaatakował. Bez problemu odparł ten atak i od razu dotknął jego brzucha - trup - powiedział. Kolejny nieudany atak i znowu Thomas bez trudu 'zabił' przeciwnika. Widział irytację na twarzy Marcusa. Cóż, brakowało mu na pewno tych kilku lat doświadczenia, które dowódca już miał. No i Thomas uczył się cały czas, a Cesar był dla niego absolutnym autorytetem w tej dziedzinie, jego mistrzem. Nawet teraz zdarzało im się poćwiczyć, kiedy akurat nie mieli nic do roboty - dobra...dosyć tej zabawy - mruknął i rozbroil przeciwnika jednym, szybkim ruchem - chyba jednak musisz poczekać na moje stanowisko kilka lat - powiedział. Marcus był wściekły. To był tylko bękart, nikt ważny. On byl synem szlachcica! Był kimś! Kiedy Thomas oddał Cesarowi miecz i odwrócił się tyłem, Marcus wyciągnął swój prawdziwy miecz. Kastloy to usłyszał. Zdołał zrobić unik i wydobyć ukryty sztylet - i to ja jestem tchórzliwy? Atakujesz już po pojedynku? Bardzo honorowo, Marcusie - powiedział. Chłopak znów zaatakował. Thomas odparł jego cięcie sztyletem, a wolną ręką chwycił go i odwrócił. Trzymał go teraz przodem do reszty kandydatów, a tyłem do siebie. Jego ręka obejmowała chłopaka na wysokości łokci, uniemożliwiając mu ruch rękami, a sztylet przyłożył mu do gardła - wiesz na czym polega największa między nami? Ja wiem, że warto się doskonalić całe życie w walce, a ty mniemasz, że umiesz walczyć, chociaż wcale tak nie jest, Marcusie. Coś tam umiesz, ale nadal masz nad czym pracować. Zapamiętaj tą lekcję - puścił go, a reszta ryknęła śmiechem. Marcus miał miecz, a został pokonany za pomocą małego sztyletu.

    OdpowiedzUsuń
  36. [No patrz, a ja się do pracy biorę xd
    No tak, spotkanie w lesie to jest coś! >< Mogą wypaczeć tę samą zwierzynę :3 będzie a little spięcie~ Pozwalam ci zacząć xd ]

    Brave

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie było mu żal tego dzieciaka. Ani trochę. Poza zranioną dumą nie odniósł żadnych większych obrażeń. Wątpił, aby coś do niego dotarło z tej lekcji. Zapewne właśnie zyskał nowego wroga. A czy to pierwszy albo ostatni? Już sam fakt, że istnieje przysparzał mu wrogów. Przywykł już do tej myśli. Pamiętał doskonale, że na początku męzczyzna go przerażał. Jako dzieciak naprawdę bał się mistrza fechtunku, bo był zawsze postacią ponurą i wyizolowaną, a na jego temat po zamku krążyły niestworzone historie na jego temat, w ktore mały Thomas wierzył. Na szczęście okazały się one zmyślone, a strach ustąpił miejsca szacunkowi, ktory został w męzczyźnie do teraz. Kiedy uczniowie się rozeszli i on chciał odejść, słysząc jednak pytanie Cesara spojrzał na niego. Napitek? Wiedział, że ma na myśli wino lub piwo. Ale Thomas obiecał Alexandrze, że przestanie pić. Jego nałóg był od niego silniejszy, kiedy zaczynał wpadał w taki ciąg, że chlał codziennie do nieprzytomności. Nie mogł dopuścić do tego, aby to się wydało. Ale przecież nie odmówi tłumacząc się zmęczeniem, bo Cesar go chyba zabije swoim karcącym spojrzeniem.
    - Napiję się z tobą mistrzu, jednak czegoś bez procentów. Po wyprawach wolę nie pić, organizm jest wtedy przemęczony i kolejnego dnia mam okropnego kaca - powiedział. W sumie nie kłamał, faktycznie po większym wysiłku były większe szanse na chorobę kolejnego dnia, a on, jako dowódca, nie mógł sobie na to pozwolić.

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dobry wieczór, może skusisz się na jakiś wątek?]

    Rosalie Grant

    OdpowiedzUsuń
  39. [Myślę, że będzie dużo lepiej, jeśli będą się już znali.
    Co powiesz na to, aby znalazł ją kawałek od zamku ze zwichniętą nogą? Koń się spłoszył i uciekł, a ta biedaczka próbuje dokuśtykać z powrotem do zamku. Mogłoby być?]

    OdpowiedzUsuń
  40. Ostatnimi czasy w lesie było jakoś sporo ludzi. Co chwila ktoś przeszkadzał jej ustrzelić sarenkę. I nie chodziło tu wcale o tych zbirów, z tymi to ona poradziłaby sobie jedną ręką - a tak przynajmniej myślała. Kilka dni temu spotkała w tym lesie zupełnie bezumysłowego pana Lorda Wyniosłego, który spłoszył jej przyszłą niedoszłą zdobycz. No nie było to miłe spotkanie.
    Tym razem nic i nikt jej nie przeszkadzał, a okazało się nawet, że to ona komuś weszła w drogę. Puściła strzałę, która wbiła się przez jej nieuwagę w zadek sarenki. Cóż, to nie jej wina, że rozproszył ją widok mężczyzny, który celował do tej samej zwierzyny z innego kierunku. Pobiegła kawałek za sarną i zatrzymała się, obracając w stronę mężczyzny.
    - Nie patrz tak, tylko dobij ją! - wskazała, zniecierpliwiona, łukiem w stronę, w którą pobiegło zwierzę. Najwyraźniej widok kobiety z łukiem go na tyle zaskoczył, że skamieniał... a może to przez te włosy? Ludzie uwielbiają szemrać na temat ich nieczystego pochodzenia. Wiedźma! O, tak na nią wołają...
    Tak czy siak, właśnie ucieka jej obiadek sąsiada. No tak, obiecała przyjacielowi ojca, że za konia, którego tak często pożycza bez pytania, przywiezie mu ładne mięsko.
    Przewróciła oczyma i szybkim, wyćwiczonym ruchem, wyciągnęła kolejną strzałę, napięła mocno łuk i strzeliła. Trafiła. Chociaż była już bardzo daleko i poniekąd wyczyn, którego dokonała Brave graniczył z cudem. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, dosłownie przez ułamek sekundy. Potem, odwróciła znów w stronę bogato ubranego mężczyzny. Ten wyglądał groźniej niż pan Lord Półgłówków...

    Brave

    OdpowiedzUsuń
  41. Uniósł do góry jedną brew słysząc tę uwagę. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Cesar słynie ze swojego ciętego języka i jego słowa nie odbiegały przecież od tego, co zwykle szło usłyszeć z jego ust. Wzruszył ramionami.
    - Skoro chcesz czekać, mistrzu, to w porządku, doprowadzę się do porządku - roześmiał się, nieco rozbawiony. Traktował go jako dobrego przyjaciela, nic w końcu nie zbliża tak dwóch mężczyzn jak lekcje fechtunku - tak...zachód nie jest wielkim problemem, to był patrol raczej dla formalności, niż z potrzeby - powiedział. Wszyscy wiedzieli, że najgroźniej jest zawsze na północy, w górach. Co roku pod koniec zimy, kiedy zapasy się kończyły, a głód zaglądał ludziom w oczy, wybuchały tam bunty przeciwko monarchii. Przewidywał, że teraz, skoro na tronie zasiadła młoda dziewczyna, będzie to wyjątkowo trudne w stłumieniu powstanie, przecież tamtejsi chłopi najlepiej w całym królestwie wiedzą jak bardzo nieudolne są rządu królowej, jakby to Meredith odpowiadała za to, że zima jeszcze się nie skończyła - porozmawiamy jak się zobaczymy w karczmie - powiedział, a potem ruszył do zamku. Zdjęto z niego zbroję, którą kazał wyczyścić swojemu giermkowi. Lubił tego chłopaka, a on lubił swojego 'rycerza', jak zwykł nazywać Thomasa, chociaż on sam wolał o siebie myśleć raczej jako o wojowniku, tudzież żołnierzu. To 'sir' nadużywane przez chłopca nieco go bawiło, bowiem Kastloy nie otrzymał nigdy takiego tytułu i wątpił, aby kiedyś to nastąpiło. Wykąpał się, przebrał w czyste, ciepłe rzeczy i poszedł na spotkanie w miejskiej karczmie z Cesarem. Zamówił sobie kubek herbaty i usiadł przy nim na ławie. Nie chciał pić, jego post szedł mu całkiem dobrze, nawet ręce przestaly mu drżeć, nie chciał tego psuć. Zwłaszcza, że niedługo miał się żenić. Nie uśmiechało mu się podpisywanie się na kontrakcie ślubnym drżącą ręką. Ojciec Rosalie chciał go na zięcia, ale to nie oznaczało, że miał przestać starać się zrobić dobre wrażenie na rodzinie przyszłej żony.

    OdpowiedzUsuń
  42. [Oho! To ja bym jej tego konia nawet ukradła i będzie wtedy wyjątkowo dramatycznie ]

    Rosalie raczej była dość rozsądną dziewczyną, która unikała lekkomyślnego podejmowania decyzji i ryzykownych sytuacji. Rzadko więc opuszczała zamek bez towarzystwa kogokolwiek, tym bardziej, że po śmierci króla dla królestwa nastały naprawdę niespokojne czasy i nikt nie mógł czuć się bezpiecznie.
    Nie mniej jednak nie zawsze ktoś mógł jej towarzyszyć. W końcu wszyscy mieli swoje obowiązki i zadania, jedynie ona całe dnie spędzała na próżnowaniu i nudzie, szukając jakichkolwiek zajęć. I, na własne nieszczęście, właśnie dzisiaj wymyśliła sobie przejażdżkę po pobliskim lesie, a że nikt nie miał dla niej czasu, po prostu pojechała sama.
    Las zimą wyglądał naprawdę pięknie. Nie spieszyła się i rozkoszowała chwilą samotności i ciszy. W powietrzu wirowały płatki śniegu, a ona w swoim futrzanym, białym płaszczu z ogromnym kapturem niemal zlewała się z otoczeniem. Przynamniej do czasu.
    Wszystko potoczyło się bardzo szybko i właściwie nie zdążyła dobrze zarejestrować, co się stało. Poczuła silne uderzenie w głowę, które jednak gruby kaptur stłumił na tyle, że nie straciła przytomności, a potem czyjeś silne ręce zrzuciły ją z siodła wprost w olbrzymią, śnieżną zaspę. Spadając, czuła jak jej noga zaplątuje się w strzemię i wygina pod dziwnym kątem. Ból w kostce był po prostu nie do zniesienia.
    Nie zdążyła nawet usiąść, kiedy jej oprawcy wraz z jej koniem już nie było. Uniosła się na łokciach i rozkojarzona rozejrzała dookoła. Musiała przecież jakoś dotrzeć do zamku!
    Pomału kuśtykała przez zaspy, zaciskając mocno zęby, aby nie zacząć płakać z bólu. Noga już spuchła i buty zaczęły ją uwierać. Odetchnęła z ulgą, widząc mistrza Flamberge'a.
    - Ukradziono mi konia - odpowiedziała, opierając się na nim, aby odciążyć choć odrobinę nogę.

    OdpowiedzUsuń
  43. Meredith doskonale wiedziała, że w skarbcu źle się dzieje, jednak sama nie mogła dać sobie ze wszystkim rady, toteż tą robotą zajmowali się inni ludzie. W miarę możliwości starała się tego doglądać, ale nie było to zbyt łatwe. Właśnie dlatego tak często wysłuchiwała problemów ludu, jeśli skarżyli się na skarbiec zajmowała się tym, a przynajmniej próbowała.
    idąc przed siebie po chwili usłyszała czyjeś kroki, dyskretnie rozejrzała się na boki, jednak niczego nie zauważyła. Nie zamierzała, jednakże okazywać strachu i wytrwale szła przed siebie. Wciąż obawiała się mordercy ojca, ale wiedziała, że nie może tak się zadręczać, gdyż w przeciwnym razie nie mogłaby normalnie funkcjonować, lęk zżerałby ją od środka i po pewnym czasie nic by z niej nie zostało. Wierzyła w swoich rycerzy, ufała im i nie chciała się przejmować.
    Widząc jak ktoś wychodzi jej na przeciw ponownie się zlękła. Ów osoba nie była jeszcze zbyt dobrze widoczna i nie wiedziała kim ona jest. Wiedziała, że może być to ktoś zwyczajny, więc szła uparcie przed siebie, choć mogła igrać właśnie ze śmiercią. Przełknęła gulę stojącą jej w gardle i nie zatrzymała się nawet na chwilę. Podchodząc coraz bliżej zaczęła powoli rozpoznawać mężczyznę, teraz zrozumiała, iż chciał on ją tylko nastraszyć i nie mogła pojąć dlaczego.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  44. [Nie wskażę palcem, kto tutaj wygląda mi na typa spod ciemnej gwiazdy, ale nie jest to moja Constansa.
    W sumie to by pasowało. Dziewczyna może rozmawiać z kimś, kogo Cesar ma na oku i (robię z niego paranoika, ups) uznać ją za podejrzaną. Mężczyzna może zacząć ją śledzić, a ta zauważy to i zaniepokojona zacznie uciekać w kierunku mniej przyjaznej części miasta. A potem... Potem się zobaczy.]

    //Constansa

    OdpowiedzUsuń
  45. Zdziwił sie, ze musiał czekać, zwykle jego mistrz pojawiał się wszedzie pierwszy i witał go spojrzeniem pod tytułem: A ty dłuższej drogi to już wybrać nie mogłeś, co? . Przez te kilka lat nauczył się odczytywac z twarzy mężczyzny co on dokładnie w danej chwili myśli. Niewielu to potrafiło, chociaż zdaniem Thomasa mimika Cesara była bardzo prosta w zrozumieniu. Spojrzał na przybysza uważnie i uniósł do gory brew, widząc ranę.
    - W dodatku uzbrojony dzieciak...? - spytał i upił łyk ziołowego naparu, który przyjemnie rozgrzewał jego ciało - czego chciał? okraść cię? - obaj ubrali się raczej skromne, specjalnie, aby nie kusić potencjalnych złodziei. Thomas zresztą wymyślił pewną sztuczkę, która mu się przydawała, zwłaszcza podczas patrolowania ulic kiedy w mieście był festyn, albo inne zabawy. Mianowicie chował monety po kieszeniach ubrania, nawet w butach, a przy pasie miał sakiewkę z płaskimi kamieniami, ktore na pierwszy rzut oka nie różniły się niczym od monet. W ten sposób złodziejaszek miał zapewne nietęgą minę, kiedy widział, ze jego zdobysz jest nic nie warta - jesteś jakiś zdenerwowany, mistrzu... powiedz, co się dokładnie stało - obserwował go uważnie. Zwykła próba kradziezy nie doprowadziłaby tego wspaniałego fechtmistrza do takiego stanu. Był wyraźnie czymś podenerwowany i nie mógł sobie z tym poradzić. Nie dlatego, ze się bał. Nie wiedział co o tym myśleć. Nikt w karczmie nie zwróćił na nich uwagi, wyglądali raczej jak mieszczanie, a nie mieszkańcy zamku.

    OdpowiedzUsuń
  46. [ma, i tatuś zacznie, bo nie przyszedł zabrać z sierocińca :P]

    OdpowiedzUsuń
  47. Philippe często przychodzil do zbrojowni po kolacji. Już dawno ukradł staremu klucznikowi jego pęk kluczy, a ten, aby się przed nikim nie przyznać, używał teraz wszystkich zapasowych. Chłopak mógł bez problemu wejść do każdego pomieszczenia w zamku, w tym do prywatnych komnat królowej, skarbca, lochów, biblioteki...wszędzie, gdzie tylko chciał. Był tak zajęty waleniem w kukłę, że nie usłyszał dźwięku otwiernaych drzwi, nie miał więc szans, aby sie schować. Nie miał też jej uciec, bo były tu tylko drzwi. Ewentualnie mógł skorzystac z tajnego przejścia ukrytego w kącie, ale wątpił, aby udało mu się uniknąc schwytania przez tego mężczyznę. Zapewne to był ów fechmistrz, który samym spojrzeniem wzbudzał strach w swoich uczniach. Akurat teraz Phil żałował, że te plotki okazały się prawdziwe. Grzecznie odłożył miecz i chwycił swoją torbę. Była skórzana, ozdabiana ciemną nicią. Ukradł ją wiele lat temu, jakiemuś kupcowi. Trzymał w niej swoje 'skarby'. Pęk kluczy, stary medalion matki, jedyną po niej pamiątkę, kilka złotych monet, niewielki nóż... Założył ją przez ramię i podszedł do mężczyzny na miękkich nogach - ja...sam wszedlem...drzwi były uchylone...panie - wymamrotał. patrzył na czubki swoich butów, które już były nieco poprzecierane. Był niewysokim chłopakiem, bardzo szczupłym, w końcu regularnie jadł od niedawna. Nie wyglądał groźnie, ot, kolejny dzieciak ze służby.

    OdpowiedzUsuń
  48. Oh, byłaby chyba głupią idiotką, gdyby miała coś przeciwko temu, aby obejrzał jej nogę. Usiadła na rozłożonej na ziemi skórzanej kamizelce i odetchnęła z ulgą. Kiedy siedziała, noga bolała jakby mniej i już tak nie pulsowała.
    - Mam nadzieję, że to nie złamanie… niedługo wychodzę za mąż i nie mogę kuleć na własnym weselu - powiedziała podenerwowana.
    Podwinęła delikatnie ciepłą, wełnianą suknię, a potem zsuwając z obolałej nogi skórzany, wysoki bucik, który, z powodu opuchlizny, zszedł z niemałym trudem. Zsunęła również ciepłą, białą pończochę i sama spojrzała niechętnie na swoją mocno już obrzękniętą, zaczerwienioną kostkę, która teraz, gdy już mogła na nią spojrzeć, zaczęła boleć dużo mocniej.
    - Wygląda nieciekawie - zauważyła niechętnie.
    Nie panikowała, o dziwo. Jako dziecko nie raz skręcała i wybijała nie tylko kostki, ale również nadgarstki. Zawsze była bardzo ruchliwa i żywiołowa, a to oznaczało wieczne kontuzje, siniaki, obdrapane kolana i obtarcia. Jeszcze parę lat temu nikt nie powiedziałby, że Rosalie Grant będzie jadała śniadania w towarzystwie królowej.
    - Napastnik? Ja… ja w sumie niewiele widziałam - przyznała niechętnie. - Uderzył mnie w głowę, a potem zepchnął z konia i… i w sumie to wszystko. Ale miał granatowy płaszcz. Tak, na pewni granatowy. I… i był blondynem. Chyba. Tak mi się wydaje.
    Przymknęła lekko oczy, starając się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, ale, niestety, im bardziej się starała, tym mniej rzeczy był pewna. Westchnęła zrezygnowana.
    - Najbardziej żal mi konia… - powiedziała smutno.

    OdpowiedzUsuń
  49. Philippe nawet na niego nie patrzył. Wysłuchał go, próbując jakoś odpowiadać, ale chyba za bardzo się go bał. Dopiero kiedy usłyszał nazwisko, to podniósł głowę. Czy to...naprawdę mógł być on? Jego ojciec? Teraz dostrzegał niewielkie podobieństwo między nimi. Ale sądził, że mężczyzna będzie ciut starszy. Musiał być niewiele od niego starszy, kiedy go spłodził. To, że matka była bardzo młoda, to się dowiedział. I że tu służyła. Ale niczego wiecej mu nie powiedziano. Poza tym, kim jest jego ojciec z imienia i nazwiska, nie wiedział o nim nic.
    - Flamberge? - powtórzył - ale...- usiadł na jakiejś skrzyni. Nagle zrobiło mu się słabo. Przez jego ciało przeszła fala emocji. od radości i ekscytacji po gorycz i wściekłość. On żył sobie na zamku, w cieple, mając jedzenia pod dostatkiem, a jego jedyny syn marzł i przymierał głodem, musiał walczyć o każdy dzień przezycia. Schował twarz w dłoniach - ja...myślałem, ze to będzie wyglądało...inaczej - dodał. Był nadal dzieciakiem, a nie męzczyzną, mógł zachowywać się impulsywnie, zresztą, nie uczono go nigdy dobrych manier. Miał mowić do wszystkich wyżej urodzonych per 'panie/pani' i się kłaniać, nic więcej. Ręce mu się trzęsły z nerwów. Nie wiedział, czy ma mu powiedzieć...nie wyglądał na człowieka, który ucieszyłby się z tego, że ma dziecko. Zresztą, zapewne mu nie uwierzy, a nie miał za bardzo żadnych dowodów, aby potwierdzić swoje słowa.

    OdpowiedzUsuń
  50. Pokręcił głową. Nie wiedział jak zareaguje. Bał się, że weźmie go za łgarza i każe wychłostać. Albo odesłać z zamku, a chłopak nie miał dokąd iść. W dodatku trwała nadal zima, nie da rady przeżyć na ulicy, zamarznie.
    - Dobrze...sam sobie otworzyłem te drzwi. Ukradłem klucznikowi wszystkie klucze jak tylko zacząłem tu pracować. Staruszek się nie przyzna, że je zgubił, więc używa zapasowych...- powiedział najpierw, patrząc na mężczyznę. Otworzył torbę, ale tak trzęsły mu się ręce, że wszystko wysypało się na podłogę. Monety, kilka błyskotek, w tym kolczyki królowej, które zniknęly kilka dni temu, medalion matki, przekazywany w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie (Lotta się z nim nie rozstawała), klucze i pare innych rzeczy, większośc skradzionych. Zaczął to szybko zbierać, klnąć cicho pod nosem. Na lewej ręce miał znamię w kształcie podobnym do płomienia. Nie wiedział po kim je odziedziczył i nigdy go to nie interesowało. Pozbierał swoje drobiazgi - lepiej już pójdę...obiecuję, ze więcej nie będe mistrza niepokoił...- powiedział i wstał. próbował minac męzczyznę.

    OdpowiedzUsuń
  51. Pozbierał wszystkie przedmioty i wrzucił je do torby. Nauczył się kraść wiele la temu, z konieczności. Teraz nie musiał już podbierać jedzenia, ani starać się go kupić, jednak wiedział, że fortuna bywa kapryśna i to, że dzisiaj śpi w cieple, nie oznacza, ze jutro nie wyląduje na zaśnieżonej ulicy. Do sierocińca już go nie wezmę, skoro znalazł pracę. Zresztą, i tak by tam nie wrócił. Do teraz zdarzało mu się budzić w nocy i odpędzać od robactwa, które wcale nie istniało i po nim nie chodziło. Chwycił medalion - Nie chcę go nosić...to pamiątka po mamie - powiedział i schował go do torby. Wątpił, aby Cesar pamiętał samą dziewczynę, a co dopiero jej biżuterię - nie pokażę, zbłaźnię się, mistrzu Flamberge. Uczył mnie pewien szlachcic, który wszystko stracił, ale to było wiele lat temu...przychodzę tu dla zabawy, po pracy...przecież i tak nie mam szans na zostanie wojownikiem, inni w moim wieku potrafią już tyle rzeczy...- wzruszył ramionami. Nie był rozgoryczony. Po prostu są osoby, którym się w życiu poszczęściło, i takie, które od samego początku mają pod górkę. Wstal z podłogi - pójdę już...i oddam klucze. Nie chciałem robić problemu...- nie potrafił mu powiedzieć kim jest. Wątpił, aby wyszło z tego coś dobrego. Zapewne by usłyszał, że kłamie, a dowodow nie miał żadnych. Miał ciężkie i smutne życie, w dodatku zawsze był ze wszystkim sam. Nie miał przyjaciół, w sierocińcu każdy patrzył na siebie, a nie na innych. Nie potrafił współczuć, czy pomagać.

    OdpowiedzUsuń
  52. Rozpoznając Cesara była zdziwiona jego zachowaniem. Zazwyczaj była bardzo spokojna i opanowana, brak konsekwencji był jej ogromną wadą, jednakże tym razem nie zamierzała dać na wygraną. Mężczyzna nastraszył ją nie na żarty i nie mogła pozwolić na taką zuchwałość z jego strony, w szczególności w stosunkach z królową. W przeciwnym razie każdy właziłby jej na głowę, a to nie byłoby rzecz jasna zbyt dobre. Strach, który jeszcze przed chwilą płynął w jej żyłach i iskrzył się w jej oczach został zastąpiony zdenerwowaniem, które oczywiście jak zawsze potrafiła ukryć pod maską spokoju, która gościła jej prawie zawsze w kontaktach z poddanymi. Od zawsze uważała, że nerwami niczego się nie załatwi, trzeba spokoju by osiągnąć niemożliwego.
    - Chciałabym zaznaczyć, iż nie życzę sobie takich uwag z Twojej strony, nigdy. - ostatnie słowo podkreśliła dobitnie, jednak nie podnosząc głosu ani o ton. - Czy byłbyś tak łaskawy i wytłumaczył mi co miało znaczyć to całe przedstawienie? I mam nadzieję, że zdążyłeś się domyślić, iż następne takie zachowanie nie będzie potraktowane tak łagodnie. - od czasu do czasu potrafiła być twarda, rzadko jej to wychodziło, ale w tej sytuacji musiała postawić mężczyznę do pionu.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  53. Był zaskoczony. Sądził, ze fechmistrz pozwoli mu odejść i nigdy więcej się nie spotkają. Bez problemu złapał miecz.Cóż...kiedy czymś w ciebie rzucają, to albo to łapiesz, albo unikasz. Poza tym był naprawdę zręczny. Uśmiechnął się lekko, zaciskając rękę na rękojeści miecza. Dobrze leżał mu w dłoni, spodziewał się, że będzie o wiele cięższy. Nigdy nie trzymał takiej broni.
    - Dobrze, mistrzu Flamberge - powiedział - mam na imię Philippe, chociaż i tak wszyscy nazywają mnie po prostu Phil. Myślę, że jeśli faktycznie mnie wytrenujesz, to mój ojciec będzie ze mnie dumny, mistrzu - dodał. Nie, nie powie mu. Zabawi się w kotka i myszkę. Ciekawe, czy Cesar się kiedyś zorientuje, że rozmawia z własnym synem. Wyszli ze zbrojowni. Chłopak miał na sobie prostą koszulę, kubrak , spodnie i buty, nieco poprzecierane. Zobaczył zdziwione miny innych służących, którzy akurat odśnieżali plac, kiedy wkroczył na niego u boku mistrza. Wszyscy z niego szydzili, że był nikim, ot, sierotą bez nazwiska czy domu. Teraz może im wszystkim utrzeć nosa. Zrozumiał, że był głupi odmawiając na początku. To naprawdę była dla niego ogromna szansa. W końcu słynny Cesar Flamberge sam chciał go szkolić.

    OdpowiedzUsuń
  54. Thomas słuchał go uważnie, nie kryjąc zdumienia słysząc słowa mężczyzny. przecież w całym Krolestwie nie było drugiego człowieka tak szlachetnego i o dobrym sercu jak Cesar. Kto chciałby go zabić? I co chciał tym osiągnąć? Musiał najwyraźniej komuś zaleźć za skórę...
    Oh, fechmistrz często załaził swoim uczniom za skórę, jeśli ci nie zachowywali się jak należy. Thomas, na szczęście, nigdy nie odczuł gniewu mistrza na własnej skórze, ale to też dlatego, że jako dziecko, a potem i młodzieniec raczej nie był butny i pyszny, raczej miał w sobie mnóstwo pokory i zacięcia do samorealizacji. Dlatego nigdy nie miał problemów. Takie zachowanie jakie pokazał dzisiaj Marcus nie mieściło mu się w głowie. Ten chłopak nienawidził ich teraz obu, ale nie miał jak ich ukarać...bo co zrobi? Ojcu się nie poskarży, że został pokonany przez królewskiego bękarta. Będzie mógł jedynie jątrzyć jad i szukać okazji, aby i im dopiec. Jednak z tego co zrozumiał, za tymi zamachami stała cała zorganizowana grupa. I ataki zdarzały się wcześniej...
    - Komu mogłoby zależeć na twojej śmierci i to tak bardzo, że powstałoby całe stronnictwo? - zadał pytanie, chociaż wątpił, aby usłyszał na nią odpowiedź - może w takim razie powinieneś siedzieć w zamku, mistrzu? Tam jesteś na pewno bezpieczniejszy...- Thomas już stracił z ręki zabójcy ojca, nie chciał, aby i Cesar został zabity. Byli dobrymi przyjaciółmi. A ostatnio takich ludzi brakowało wokół młodego dowódcy. Miał wrażenie, że cały dwór patrzy na to, kiedy podwinie mu się noga. Jeszcze ten cały romans... Upił łyk herbaty i przymknął oczy, aby pozbierać myśli.

    OdpowiedzUsuń
  55. Wchodząc do Gospody pod Czarnym Kamieniem Constansa momentalnie spisała tę noc na straty. Zatęchłe powietrze przesycone było zapachem taniego alkoholu, ludzie przesiadujący przy stolikach nie wyglądali na specjalnie przyjacielskich, a hałas, jaki robili pomimo późnej pory zwiastował bezsenne noce. Owszem, wynajmując pokój w tym przybytku kobieta zadawała sobie sprawę z reputacji zarówno samej speluny, jak i jej właściciela, ale mimo to nie była przygotowana na... Na to wszystko. Wzdrygnęła się, słysząc kilka głośnych gwizdów i gdy zdała sobie sprawę z tego, że nadal stoi w drzwiach, szybko przedostała się w okolice lady. Po krótkiej chwili karczmarka, która okazała się całkiem miłą i spokojną kobietą, skierowała ją do stolika przy którym urzędował gospodarz. Już po kilku minutach rozmowy i trzech zupełnie niesmacznych żartach była pewna, że nawet w najbardziej prestiżowej gospodzie w mieście proces wyjmowania pokoju nie byłby tak skomplikowany. Mężczyzna wypytywał ją o szczegóły, o których wiedza w żadnym stopniu nie była mu niezbędna. Mimo mdłości, na jakie zbierało jej się słysząc niektóre z pytań, grzecznie udzielała kolejnych odpowiedzi. Gospoda pod Czarnym Kamieniem była jedną z niewielu, w których stać ją było na wynajmowanie pokoju przez dłuższy okres. Przez kolejną godzinę dokładnie ustalili cenę, zasady i przywileje, które przysługiwały jej jako lokatorce. Może nawet zbyt dokładnie. Gdy wreszcie Constansa z ulgą przekazała mężczyźnie pod stołem sakiewkę z wyliczoną kwotą, bez cienia zdenerwowania odwzajemniła aż nazbyt czułe pożegnanie i opuściła lokal, była wykończona nie tylko psychicznie. Zawsze miała słabą głowę i cztery kielichy kwaśnego wina wypitego za namową gospodarza dawały jej się we znaki. Wolnym krokiem ruszyła przed siebie, a chłodne, nocne powietrze lekko ją orzeźwiło. Po odbiór pokoju miała stawić się dopiero nazajutrz. Teraz pozostało jej tylko opuścić tę okolicę i spędzić resztę nocy w porządniejszej dzielnicy.

    //Constansa

    OdpowiedzUsuń
  56. Złodziejskie wybryki...wiec tak o kradzieży mówiono na zamku? Warto zapamiętać na przyszłość. oczywiście, że nie zamierzał słuchać. On nie wiedział jak to jest przymierać głodem i trząść się z zimna, kiedy ci wszyscy dworzanie jedli do syta i spali pod pierzynami z gęsiego puchu. Nie odezwał się jednak, a słysząc, że może zostać normalnym rekrutem uśmiechnął się szeroko. Przyjął postawę i bez trudu odparował ten cios. Potem robiło się coraz trudniej, ale chłopak był zwinny i szybki. Musiał taki być, w końcu ani razu nie dostał chłosty za kradzieże i miał obie dłonie, czyli potrafił to robić tak, aby nikt nie zauważył, albo przynajmniej uciekać na tyle szybko i srpawnie, że go nie złapano. Może jego ruchy nie były perfekcyjne, ale nie radził sobie najgorzej. Jednak i tak w końcu został rozbrojony. Był już nieco spocony, a na jego bladej skórze pojawiły się wypieki. Szybko, płytki oddech zamieniał się momentalnie w parę. Był bardzo uparty i miał w sobie spore zacięcie, w trakcie walki zdecydowanie polepszył swoje ruchy - i jak bardzo źle jest, mistrzu? - spytał, trzymając rece w górze kiedy mężczyzna przykładał mu czubek miecza do szyi. Czuł zimno stali.

    OdpowiedzUsuń
  57. Odprowadził mężczyznę wzrokiem. Odniósł miecze do zbrojowni, a potem wszedł tajnym przejściem do komnat królowej, aby odłożyć wcześniej skradzione kolczyki. Cesar miał rację, nie powinien już kraść, był w końcu na zamku, a nie na ulicy. Niestety, nagle do środka wszedł jakiś strażnik, któremu chłopak nie zdołał uciec. Zresztą...co by to dało? I tak go widział. Noc spędził w lochach, więc nie wykonał polecenia ojca i mistrza, aby coś zjeść. A rano wywleczono go na dziedziniec, zakuto w duby, rozebranego od pasa w górą i zaczęto bić. Otrzymał karę stu batów za kradzież biżuterii królowej. I tak byl to łagodny wymiar, na prośbę samej Meredith. Królowa miała dobre serce, a w sumie przyłapano go na odkładaniu zagubionej rzeczy, a nie na jej zabieraniu. Musiał zostać ukarany dla przykładu, ale to wszystko. Uderzenia były mocne, rozrywały jego skórę, czuł okropny ból, a ciepła krew płynęła mu po plecach. Tłumił jednak krzyki. Był niezwykle silnym dzieciakiem. Oczywiście, znalazło się parę gapiów, słyszał też krzyki. Miał w oczach łzy, wiec nie widział niczego dokładnie, dopiero kiedy w końcu przestał słyszeć bat, zaczął mrugać, aby je odpędzić. Przecież nie będzie płakać...
    Zobaczył wściekłego ojca po drugiej stronie placu. No tak, miał być dzisiaj o świcie na treningu. Niestety, nie miał jak uciec z lochow, zresztą, gdyby to zrobił, otrzymałby gorszą karę. Jeśli by go złapali, ale...dokąd mialby pójść? Odpieto dyby i podniesiono go na nogi. Zagryzł mocno usta, żeby nie krzyknąc z bólu. Poczuł smak krwi, kiedy zęby przegryzły wargę. Trząsł się z zimna i zmęczenia.

    OdpowiedzUsuń
  58. Uśmiechnęła się delikatnie. Naprawdę to zrobiła. Mimo bólu, zdenerwowana i strachu uśmiechnęła się w zaskakująco przekonujący i miły sposób, który potrafił podnieść na duchu.
    - To tylko zwichnięcie… tak przypuszczam - powiedziała, starając się zabrzmieć lekko i swobodnie i niemal jej to wyszło. - Dobrze, że nie ma krwi. Wtedy bym na pewno spanikowała.
    Oczywiście, jeśli krwi było niewiele, to i Rosalie nie panikowała, choć wolała nie patrzeć. Pamiętała doskonale, jak kiedyś spadła z drzewa, ścierając oba kolana tak mocno, że w oka mgnieniu cała sukienka pokryła się krwawymi plamami. I choć właściwie wcale tak mocno nie bolało, to Rose czuła się niemal umierająca. W końcu wszędzie było tyle krwi! Ten wstręt do tego widoku został jej do dnia dzisiejszego i sprawiał, że ciarki przebiegały po jej plecach. Unikała go więc jak tylko mogła.
    - Koń…? Nie… był taki zwykły, ale naprawdę bardzo ładny. Biały - powiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. - Dostałam go od ojca, gdy wyjeżdżałam z domu i byłam do niego bardzo przywiązana. Nie chciałabym, aby stała mu się krzywda.
    Posmutniała. Rosalie zawsze bardzo szybko przywiązywała się do zwierząt i nawiązywała z nimi wyjątkowo silne relacje. Czasem nawet silniejsze niż z ludźmi. Snowflake był jej bardzo bliski i przypominał o domu, za którym bardzo tęskniła. Nie umiała znieść myśli, że już nigdy go nie zobaczy.
    - Mógłbyś? - ożyła na samą wzmiankę o tym, że mogą chociaż spróbować odnaleźć jej wierzchowca. - Będę ci bardzo wdzięczna. Naprawdę mi zależy.

    OdpowiedzUsuń
  59. Szła szybkim, sztywnym krokiem. Od kilku sekund miała świadomość, że ktoś podąża za nią. W tej okolicy nietrudno było o stratę nie tylko sakwy, ale i życia, a ona nie miała najmniejszej ochoty żegnać się z tym światem. Niemal modliła się, żeby nieznajomy skręcił w jedną z uliczek, które mijali. Mężczyzna - była pewna, że to mężczyzna - nie zadał sobie trudu, aby wyciszyć swoje kroki i zwiększyć odległość. To oznaczało, że albo nie zamierzał jej śledzić, albo był wybitnie beznadziejnym szpiegiem. Tylko cichy głosik w głowie kobiety podpowiadał jej, że przecież trup nikomu się nie wygada. Serce zabiło jej szybciej, gdy silna dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. Łagodne słowa mężczyzny ani trochę jej nie uspokoiły. Bezgłośnie odetchnęła, po czym odwróciła się i spojrzała na przybysza. Błyskawicznie zlustrowała go wzrokiem. Był wysoki i dobrze zbudowany. Nawet, jeżeli nie miał przy sobie broni, Constansa nie miała szans na ucieczkę. Może, gdyby udało jej się niepostrzeżenie wyciągnąć z torby mniejszą pochodnię i dobyć zza pasa krzesiwo... Nie, niepotrzebny ruch zapewne spowodowałby tylko utratę rekwizytu. Który, nawiasem mówiąc, był rzeźbiony na życzenie i cholernie drogi. Sztylet, który z przyzwyczajenia nosiła ukryty w połach sukni służył raczej do zabijania szczurów próbujących się dobrać do jej posiłku, niźli prawdziwej walki. To był jeden z tych niewielu momentów, kiedy naprawdę ucieszyłaby się z obecności straży. Po chwili zdała sobie sprawę, że milczenie trwa dość długo. Delikatnie rozluźniła palce lewej ręki, które bezwolnie zacisnęły się w pięść.
    - Bez świadków, w wątpliwej reputacji dzielnicy, w ciemnej uliczce, w środku nocy? - rzuciła dość spokojnym, choć lekko drżącym głosem.

    //Constansa

    OdpowiedzUsuń
  60. Płaszcz byl ciężki, ale ciepły. Owinął się nim starannie. Lekko drżał, kręciło mu się w głowie i miał mroczki przed oczami. Nie, nie zemdleje. Da sobie radę.
    - Odkładałem kolczyki królowej...które ukradłem tydzień temu..- powiedział cicho. Oczywiście, przyznał się i przeprosił. Królowa nie miała żalu, tak myślał. Spojrzał na męzczyżne. Musiał wyglądać żałośnie. W dodatku był bardzo głodny, bo nie jadł już od doby. Wczoraj nie zdażył zjeść obiadu, a kolacji w lochach mu nie podano - przepraszam, mistrz Flamberge - powiedział i spuścił głowę. Kolana mu się strasznie trzęsły, nie miał siły dłużej stać. Mocno krwawił, był zmarznięty i osłabiony. Opadł na brukowany plac i skulił się mocno. Zamknął oczy. Spokojnie...zaraz będzie dobrze... Kiedy w głowie przestało mu wirować, próbował się podnieść. Był o wiele bardziej uparty i zawzięty niż te wszystkie dzieciaki szlachty. Wstał i poprawił płaszcz. Uśmiechnął się lekko - cóż...muszę wracać do zamku...robota na mnie czeka - powiedział. Jeśli nic dzisiaj nie zrobi, nie był pewny, czy dostanie w ogóle coś do jedzenia, a był strasznie głodny. Musiał pracować. dzieciaki z sierocińca były traktowane najgorzej, nawet pałacowe psy mialy lepsze jedzenie. Oczywiście, nikt nie śmial się skarżyć.

    OdpowiedzUsuń
  61. Był zaskoczony zachowaniem Cesara. Służba mówiła, ze to osoba bardzo szorstka, nieprzyjemna, która co prawda nie umie przejść koło czyjejś krzywdy obojętnie, ale nie ma rodziny i raczej nie zamierza mieć. Wyjątkowo surowy i wymagający, doprowadzał niektórych rekrutów do ataku histerii samym dźwiękiem głosu. Czemu nagle ten człowiek zaczął się tak nim interesować? Podejrzewał coś? raczej nie.
    Wzruszył ramionami, chociaż czując ból pleców stwierdził, że było to raczej nirozważne posunięcie - Nie wiem...rodziny...może domu? ojca, ktory trzymałby mnie w ryzach? Poczucia, że komuś na mnie zależy, że mam dokąd wrócić? Jestem sierotą, mistrzu Flamberge. No dobra...pół-sierotą. Ale ojciec nie wie o moim istnieniu...i lepiej aby nie widział, bo i tak by mi nie uwierzył. Jakoś to przeżyje...14 lat dawałem sobie sam radę, resztę życie też jakoś pociągnę - znów zaczynało mu ciemnieć przed oczami - nie mam wyboru - dodał, ciszej. To go bolało najbardziej. Jedni rodzili się w luksusach, żyli z pełnymi brzuchami i martwili się conajwyżej wzorem porcelany, albo strojami. A inni całe życie poświęcali na rozpaczliwą walkę o przetrwanie...chociaż i tak nikt potem o nich nie pamiętał. O nim też zapomną. Jak zamarznie gdzieś na śmierć, albo umrze z głodu, to jeśli go w ogóle pochowają (bo często ciała bezdomnych zjadały dzikie psy, szczury i robactwo, wiele razy widział takie trupy) będzie to bezimienny grób, którego nikt potem nie odwiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  62. Spojrzał na niego wściekły. On się nie użalał. Zapytał go, czego potrzebuje, to otrzymał odpowiedź.
    - Spójrz na tamtą tablicę - warknął i wskazał palcem na tabliczkę przy dybach, na której były jego imię, nazwisko, wina i kara - i jeszcze raz się zastanów, czy faktycznie, nie wyczarujesz mi ojca - powiedział, a potem cisnął w niego wściekły płaszczem i pobiegł gdzieś w boczną uliczkę. Okropnie krwawił, ale to nic. Miał dość tego mężczyzny. Niepotrzebnie pchał się na zamek. Od teraz będzie żył po swojemu, bez żadnych opiekunów, przełożonych i rodziny. Nie potrzebuje ich. Sam sobie poradzi. Zostanie Królem Złodziei. Będzie okradał tych pyszałków w podbijanych futrem płaszczach i pieniądze dawać biednym, którzy tego potrzebowali. Szybko znalazł zaprzyjaźnioną znachorkę, która niejedną ranę mu już opatrzyła. Zrobiła mu obkład z ziół i położyła obok kominka, aby przestało mu być zimno. Zasnął, wyczerpany tym wszystkim. Kiedy się obudził nie czuł już tak okropnego bólu. Był wieczór, przespał cały dzień. Ubrał się w czystą koszulę, zjadł coś, a potem wyszedł z domu znachorki. Musiał wrócić na zamek, po swoje rzeczy. Wiedział, gdzie jest ukryte przejście we wzgórzu, tudzież szybko trafił do tajnych korytarzy. Znalazł się w skrzydle, gdzie mieszkała służba. bez trudu wszedł do swojego pokoju i zabrał torbę. Już chciał wychodzić, kiedy zobaczył w drzwiach Cesara - czego jeszcze ode mnie chcesz, co? - spytał.

    OdpowiedzUsuń
  63. Uniósł do góry jedną brew. Miał na sobie porządny, gruby płaszcz bez zdobień. Na głowie miał kaptur, aby nikt go od razu nie rozpoznał. Przez ramię przewiesił swoją torbę, po którą tu przyszedł. Na szczęście w środku były wszystkie jego rzeczy. No...może nie do końca jego, ale mniejsza o to.
    - To, jest drewniana tabliczka, na której wypisuje się nazwisko karanego, jego winę oraz karę, którą ma otrzymać. Zapewnie chodzi ci o to, że mamy to samo nazwisko...cóż...zdarza się - powiedział - czyste zrządzenie losu. Nie denerwuj się tak tym. To nic nie znaczy. Nawet jeśli mnie spłodziłeś, czego nie zbadany, bo moja matka zmarła kilka godzin po porodzie, nie jesteś, nie byłeś, ani nigdy nie będziesz moim ojcem. A teraz zejdź mi z drogi - całe życie marzył o tym spotkaniu. Wyobrażał je sobie jako szczęśliwe. Dużo przepraszania i obietnic. Był głupi. W życiu nigdy nie było szczęśliwych chwil i nie powinien się łudzić...musi wziąć to wszystko we własne ręce. Nie mógł liczyć na nikogo, więc czas zacząć pracować w pojedynkę. W jego brązowych oczach było widać złość, blade, wąskie usta zaciskał w jeszcze węższą kreskę. Był dzieciakiem, nie myślał do końca racjonalnie, zaczynał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkiemu dla samej idei buntu, po nic więcej. Wiedział o tym, ale i tak to robił. Przecież gdyby się dogadali...miałby w końcu jakąś rodzinę. Może nie byłoby to dokładnie to, co sobie wyobrażał jako dzieciak, ale lepsze to, niż życie w samotności.

    OdpowiedzUsuń
  64. Uśmiechnęła się smut o. Dla niektórych to było takie proste - zamienić jednego konia na drugiego. Dla niej to było zdecydowanie bardziej skomplikowane. Zdążyła przywiązać się do Snowflake i naprawdę bardzo ją kochała. Nie chciała jej zamieniać na żadną inną klacz.
    - Z pew ością - westchnęła tylko smutno.
    Usiadła wygodnie w jego siodle, zerkając kątem oka na swoją zabandażowaną nogę. Nie było nawet najmniejszej szansy, aby dała radę założyć z powrltem swój bucik. Westchnęła, patrząc na skórzanego kozacz,a leżącego w śniegu.
    - Mógłbyś podać mi mojego buta? - poprosiła i uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę z tego, jak absurdalnie zabrzmiało to pytanie.
    Zarzuciła z powrotem kaptur na głowę i odetchnęła głęboko.
    - Nie mniej mednak wolałabym odzyskać moją Snowflake. Jest niezastąpiona - oświadczyła poważnie.

    OdpowiedzUsuń
  65. Patrzył na niego uważnie. Oczywiście, ze żartował. Dla żartu wychował się w sierocińcu, prozucony i zapomniany. Dla żartu marzł, głodował, kradł, bał się przez tyle długich lat...dla żartu też dostał te baty dzisiejszego ranka.
    - Charlotta, ale mówili na nią Lotta. Była służącą, tutaj, na zamku. Kochała cię... podobno. Co za różnica? To dla ciebie przecież nic nie znaczy. Zapomniałeś o niej po tej jednej nocy, tak myślę. A ona przerażona uciekła i urodziła mnie w klasztorze. Była podobno bardzo młoda, zbyt młoda na dziecko. Więc gratuluję, zabiliśmy ją razem. A teraz naprawdę daj mi przejść i pozwól mi zniknąc z twojego życia. I tak nigdy nie byłem jego częścią - powiedział gorzko, niemalże na jednym wydechu. Oczy na chwile zaszły mu łzami. Wściekłość mieszała się ze smutkiem, a także z radością, że mógł to mu w koncu powiedzieć, ze pozbył się tych wszystkich uczuć, tłumionych w sobie od tylu lat. Ciekawiła go jego reakcja, chociaż jednocześnie naprawdę miał ochotę wyjść i więcej go nie oglądać. Mimo wszystko, był jego synem. Pragnął być kochany, potrzebny...chciał mieć jeszcze kogoś na tym brutalnym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  66. Prychnął jedynie i pokręcił głową - to już nie jest istotne - powiedział - odsuniesz się w końcu? - spytał. Naprawdę chciał odejść. Nie chciał litości ojca. Radził sobie sam przez tyle lat, to da radę i teraz. Ma już znajomości w tym półświatku, którego nikt niby nie widzi. Wszyscy udają, że nie ma głodujących i biednych ludzi. Może, czasem jakaś lady odwiedzi sierociniec, pobawi się z sierotkami i ufunduje studnię, ale to za mało, aby rozwiązać problem. Mieszkańcy zamku, zamiast pomagać mieszczanom i chłopom, woleli trwonić fortunę na bale, stroje, ozdoby, ładne przemdioty, które cieszyly oczy...ich oczy. Królowa miała całą szkatułkę kolczyków, gdzie jedna para wykarmiłaby pół wsi, takie to były drogie rzeczy. Ale oni ani myśleli pomagać. Byli bandą egoistów, wszyscy. Łącznie z jego ojcem. Musiał wtedy zauwazyć zniknięcie Lotty. Dlaczego jej nie szukał? Na pewno bał się, że bycie ojcem w wieku 16 lat zhańbi dobre imię rodziny. Wszyscy gadali o honorze, nie mając o tym słowie pojęcia, nawet fechmistrz znany w całym Królestwie go nie miał.
    Znowu zakręciło mu się w głowie, od tych emocji, a także, mimo wszystko, od zmeczenia. Zachwiał się lekko - naprawdę się nie domyśliłeś? Nawet wtedy, w zbrojowni? Kiedy zobaczyłeś jej medalion, kiedy tak zareagowałem na twoje nazwisko?

    OdpowiedzUsuń
  67. [Idealne nazwisko dla mistrza fechtunku. Flambergi są świetne, chociaż ja preferuję sejmitary; bardziej eleganckie. Ale Flambergiem na ścianie bym nie pogardziła.]

    Morgth

    OdpowiedzUsuń
  68. Wysluchał go uważnie, co jakiś czas potakując głową. Tak...Meredith groziło niebezpieczeństwo. Wiele osób w kraju nie chcialo na tronie młodej, niezamężnej dziewczyny, która ich zdaniem nie nadawała się do bycia królową, do panowania, podejmowania ważnych, kluczowych wręcz, decyzji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli jego siostra wkrótce nie wyjdzie za mąż, to grozi im wojna domowa i walka o tron. Najgorsze było to, że ich ojciec nie zył, on, jako bękart, nie miał nic do powiedzenia, w pozostali przy życiu męscy krewni byli zbyt słabego pokrewieństwa, aby zabrać głos. Decyzję co do wyboru przyszłego króla zostawiono samej Meredith, a tej się do zamążpójścia w żaden sposób nie spieszyło. Thomas nie chciał jej straszyć, nikt nie chciał, dlatego nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej wielkiego niebezpieczeństwa.
    - Zapomnieli jeszcze o mnie - powiedział spokojnie - chetnie ci potowrzysze mistrzu, w tym chodzeniu po tych niezbyt ciekawych dzielnicach...a może warto byłoby popytać wśród slużby, kto dobrze zna tych ludzi? Mamy tam mnóśtwo sierot, znają doskonale te dzielnice i osoby, ktore mogłyby za tym stać. Pytanie tylko, czy ktoś zgodzi się nam pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  69. Serce powoli się uspakajało, ale wciąż waliło nader szybko. Chciała do razu poznać powód, dla której mężczyzna aż tak ją nastraszył. Co takiego mu zrobiła? Wiedziała, że przed chwilą była dla niego bardzo niemiła, ale przecież nawet zwykły rolnik zareagował by podobnie i nie chodziło tu o to, iż jest królową! Nikomu nie spodobałaby się taka zabawa czy jakkolwiek inaczej można to nazwać. Było to nie na miejscu i tyle.
    - Posłuchaj, początkowo chciałabym prosić Cię o większy spokój. Na straż wydajemy całkiem sporo pieniędzy, najważniejszą rzeczą dla mnie są poddani, Ci mieszkający bliżej zamku i dalej. Chcę zapewnić im dobre życie tak jak na przykład brak głodu. Poza tym nie jestem kompletnie bez ochrony, radzę najpierw lepiej się obeznać za nim zaczniesz wyrzucać z siebie skargi tego pokroju. Trzech strażników, którzy mieli mnie odprowadzić do komnaty odesłałam. Dwóch czeka przy schodach, zaś kolejnych dwóch przy drzwiach komnaty. Stwierdzam, więc, że nie wszyscy.. pozwolę sobie zacytować " chleją w karczmie". W kwestii sojuszy, wysłałam w tej sprawie wielu zaufanych ludzi, sama również zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Poza tym przypominam, iż wciąż pozostaje kwestia króla, a możesz być pewny, iż wybiorę tego, który do naszego małżeństwa wniesie najlepszy sojusz. Mam nadzieję, że takie wytłumaczenie Ci starczy. Żebyś poczuł się lepiej postaram się załatwić sprawę strażników, którzy zbyt często odwiedzają karczmę. Jeśli byłbyś łaskaw, chciałabym zakończyć ten temat. Wyczerpałam go wystarczająco mówiąc Ci o rzeczach, o których wiedzieć osoba postronna nie musi. - dzisiejszego dnia była już wystarczająco zmęczona, toteż z każdą chwilą jej głos powoli słabł. Wyczerpanie dawało o sobie znać, jednak starała się je ukryć pod maską lekkiego uśmiechu, który chyba powinna przyszyć sobie na stałe.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  70. - Nie...nie zostanę dłużej w tym zamku. To nie jest miejsce dla mnie - powiedział - komnaty? Jak dla jakiegoś pieprzonego panicza? Jestem dzieciakiem z ulicy, nikim. Więc nie powinno mnie tu być - powiedział, a potem spokojnie go minął. Poczuł łzy w oczach, ale szybko je odpędził. Być może tracił bezpowrotnie szansę na inne życie, lepsze, bezpieczniejsze...pewniejsze. Ale nie umiałby się w nim odnaleźć. Kim mialby niby być? Poza synem fechmistrza? Poprawił kaptur na głowie. Chciał się odwrócić. Spojrzeć na ojca, chociaż ostatni raz. Jego kroki były ciche, udało mu się zbodyć specjalne buty na wytrzymałej, ale miękkiej podeszwie. Takich, jakie używali prawdziwi złodzieje. Przyjął w końcu ich propozycję. Od lat było wiaodmo, że w Ravens istnieje tajna grupa, zrzeszająca zdolnych złodziei. Obserwowali dzieciaki, a najlepszym proponowali trening i członkowstwo. Oczywiście, wiedzieli o tym ci, którzy żyli w tym półświatku, nieznanym na zamku. Spojrzał na ojca - ale...gdybyś mnie potrzebował...idź do starej świątyni, tej, co stoi w ruinie i zostaw tam mi wiadomość. Postaram się pomóc, chociaż wątpie, abyś kiedyś z tego skorzystał. Czego wielki mistrz Flamberge chciałby od chłopaka znikąd? - stwierdził, że nie chce mu się iść zamkiem. Podbiegł do okna, odbił się od parapetu i skoczył na gałąź rosnęco obok drzewo. Szybko z niego zszedł i przemknął niezauważony pod murami, aby ostatecznie zniknąc w morku.

    OdpowiedzUsuń
  71. Philippe przechodził szkolenie bardzo pomyślnie. Był zwinny, szybki, bystry i uparty. Działał czasami zbyt impulsywnie, ale często było to pozytywne zjawisko. Wraz z innymi uczniami zakradł się na zamek. Miał tą przewagę, że był tu wcześniej, wiedział jak tu wejść niepostrzeżenie. Do samego zamku dostał się tajnym przejściem. To był test. Mieli wykazać, czy potrafią dobrze zaplanować akcję i nie dac się złapać. A jeśli któryś wpadnie, to czy ich wyda. Oczywiście wszyscy zostali zapewnieni, że potem inni ich uwolnią i nic im się nie stanie.
    Kiedy był już wewnątrz zamku, wyszedł bez trudu na mury, a potem rozpoczął mozolną wspinaczkę po wieży. Jego palce instynktownie wyczuwały szczeliny, a stopy wystające cegły. Nie przeszkadzało mu to, że jest zimno, bo na szczęście śnieg i lód zdążyły stopnieć w ciągu dnia. Wszedł do komnaty cicho, niczym kot. Miał na sobie czarne ubrania, gruby płaszcz z kapturem zasłaniał jego głowę. Twarz także miał ukrytą, było widac tylko oczy. przy pasie miał kilka noży do rzucania, owiniętych szczelnie miękkim materiałem, aby metal nie dzwonił podczas biegu. Dobry złodziej, to zlodziej niezauważony. Dostrzegł pilnującego pokoju męzczyznę. Siedzial tyłem do niego i czytał. Podszed powoli do szafki ze szklanymi drzwiami. Otworzył ją, na szczęście zawiasy nawet nie skrzypnęły. Wyjął stamtad kolię złożoną z drogich kamienii, ich cel. Schował ją do kieszeni i zapiął guzik. Już miał się wycofywać, kiedy poczuł na szyi ostrze miecza. Zamarł. Musial szybko coś wymyślić.

    OdpowiedzUsuń
  72. Patrzył na niego bez cienia emocji na twarzy. Na bladych policzkach miał wypieki, widać było, że to wszystko go ekscytuje, że to mu się podoba - co zrobiłem źle? Nawet nie zauważyłeś jak tu wszedłem...chyba - powiedział. Dla niego nie liczyło się to, co mu zrobią. A słowa ojca puścił mimo uszu. Jego ciemne włosy nieco urosły od ich ostatniego spotkania, bo teraz nie musiał ich 'schludnie' podcinać - daj spokój...przecież nie wydasz własnego syna na tortury, prawda? Chyba nawet ty masz jakieś serce, co? Szkoda, że nasze spotkanie tak wygląda, liczyłem na to, że jednak zostawisz dla mnie wiadomość w zrujnowanej świątyni, ale chyba jesteś na to zbyt dumny, co? Przyznanie się do błędu to bardzo ważna sztuka - wyjął z kieszeni kolię i wyciągnął rękę w jego stronę - więc jak będzie? Zostaniesz bohaterem, który złapał złodzieja i poślesz mnie na tortury, abym wydał swoich, a potem będziesz patrzył jak ucinają mi ręce, czy jednak postanowisz być dobrym ojcem, który nie ma gdzieś losu swojego syna? Tak dla odmiany? - nieco z niego kpił, ale z drugiej strony bał się. Nie sądził, że to ojciec będzie pilnował samego pokoju. Z innym strażnikiem na pewno by walczył, ale z Cesarem nie miał szans i doskonale o tym wiedział.

    OdpowiedzUsuń
  73. Był wściekły na ojca. I było to widać. Oddychał jednak nadal spokojnie, a potem zamknął oczy.
    - Tak dbasz o mój los, że jest on mnie ważny od twojej dumy? Przegrywam z jakimiś pieprzonymi zasadami, wbijanymi ci do głowy od dziecka? - spytał - jak to wy ładnie nazywacie...honorem? Taka kolia zapewniła jedzenie dla całego sierocińca przez rok. Głupi sznurek błyskotek, którego królowa i tak nie nosi, bo należał do jej zmarłej matki. Tak wielce gadacie o honorze, dobrych uczynkach, ale nie widzicie głodujących, biednych ludzi, kalek, sierot? Ja widze...przez 14 lat widziałem. Marzłem. Głodowałem. Nigdy pewnie nie poznałeś tego uczucia, kiedy tak bardzo ssie cię w żołądku, że grzebiesz w śmieciach, polujesz na szczury...robisz wszystko, aby zodbyć cokolwiek do jedzenia. Wolę już stracić obie ręce próbujac pomóc ym ludziom, którzy nie zasłużyli na ten los, po prostu mieli pecha w życiu i nie urodzili się w bogatej rodzinie szlacheckiej...niż cale życie tkwić w tym zamku, udając, że tylko robię coś dobrego, a w rzeczywistości jedynie dbać o swój brzuch, aby był pełen, i swoją głowę, aby nie spadła z karku. Więc dalej, zawołaj straż, niech mnie zaprowadzą na tortury, chcę mieć to z głowy - był dobrym dzieciakiem, tylko bardzo się w tym wszystkim pogubił. Nie odróżniał już dobra od zła. Jednak nadal była dla niego nadzieja.

    OdpowiedzUsuń
  74. Zamrugał. Cóż...tak na to nie patrzył. Kradzież była dla niego czymś normalnym, robił to często się nie zastanawiając nad tym kogo pozbawia sakiewki czy odrobiny jedzenia. Robił to, aby przeżyć. Aby nie umrzeć z głodu. Spuścił wzrok. Mówiono im to wszystko, a on uwierzył...poczuł się jak ostatni kretyn. Dał się zmanipulować ludziom, którzy zapewne i tak zabraliby tą kolię i zrobili z niej inny użytek...planowano zabić królową, wiedział o tym. I wszystkich, ktorzy mogliby ją obronić. Jego ojca także, widzial go na liście celów. Złodzieje mieli obrabować zamek, aby tamci mieli środki na zakup broni...
    - Ja..chyba wplątałem się w coś o wiele bardziej poważnego - wyszeptał cicho. Odłożył kolię na miejsce i zamknął szafkę - ale chyba już nie mam szansy, prawda? Skreśliłeś mnie - dodał, patrząc na ojca. Chciał, aby Cesar zaprzeczył. Aby naprawdę stali się rodziną - przepraszam, ja...nie wiedziałem...naprawdę myślałem, ze tak jest dobrze. Że to co robię jest słuszne i faktycznie mam szansę pomóc ludziom...ale zapomniałem o tym, że ci, ktorych okradam też są ludźmi, prawda? I nie wszyscy szlachcice są źli...ty jesteś dobry...bo naprawde mógłbym jutro stracić ręce. Albo i głowę.

    OdpowiedzUsuń
  75. Podszedł do niego niepewnie. Odpiął z ramion ciężki płaszcz, a materiał osunął się na podłogę. Ukucnął przed ojcem i chwycił go za jego drżące dłonie. Ręce chłopaka były owinięte materiałem, nie stać go było na rękawiczki. Czubki palców miał bardzo zimne.
    - Przepraszam...powinienem wtedy zostać w zamku, zamiast uciekać i probować robić wszystko po swojemu...miałeś rację - powiedział cicho. Uśmiechnął się niepewnie. Jego brązowe oczy dokładnie obserwowaly ojca. Niby Phil był bardziej podobny do Lotty, miał jej uśmiech, jej oczy, jej lekko zadarty nos...ale kolor włosów i kształt twarzy były bliższe do tych ojcowskich - Ja wiem, ze wolałbyś mieć lepszego syna...takiego grzecznego szkraba, ktorego uczyłbyś najpierw trzymać patyk, a potem stopniowo wprowadzał w fechtunek...ale straciliśmy już te lata. Jestem jaki jestem...ale jeśli mi zaufasz, odwdziecze ci się. Mam informacje, które na pewno cię zainteresują - powiedział - o planowanym zamachu na krolową. O planach zabicia ciebie, lorda Kastloy'a i wielu innych. Nie znam szczegółów, ale myślę, że to co wiem, wystarczy ci. Jednak musisz mnie bronić...zdradzenie tych ludzi jest bardzo niebezpieczene. Co prawda poza tobą nie mam nikogo, więc nie powinienem się bać, ze wytłuką połowę mojego rodu, ale mimo to...- westchnął cicho - ale to rano...chodźmy spać. Te tępaki i tak tu nie wejdą, jeśli już ich nie złapała reszta straży.

    OdpowiedzUsuń
  76. Uśmiechnął się do niego lekko. Lubił się skradać. I znał dobrze zamek. Już w głowie układał sobie przebieg trasy do najbliższego wejścia do tajnych korytarzy, z ktorych często korzystał. Zresztą, nie tylko on, bo było więcej takich osób. Jednak w niepisanych zasadach tych sekretnych przejść było to, aby nie dać się zauważyć komuś innemu, a jeśli już to się nie udało, to nigdy nie wnikać co tamta osoba tam robiła i dokąd szła.
    - Spokojna twoja rozczochrana - powiedział, nieco rozbawiony. Odsunął się od niego i narzucił na ramiona płaszcz. Schował twarz pod specjalnym kołnierzem i założył na głowę kaptur. Podniósł z ziemi swój nóż i umieścił go na jego miejscu - dobranoc, tato - powiedział, a potem podszedł do okna. Zszedł spokojnie z wieży. Na szczęście z tej strony, po której szedł, panowala ciemność, druga strona była jasno oświetlona przez księżyc. Przebiegł po zaciemnionym murze do skrzydła, gdzie znajdowały się komnaty sypialne dworzan i od razu zniknął w drzwiach ukrytych za arrasem przedstawiającym smoka. Po kilku minutach stał już w owej komnacie, o której mówił jego ojciec. Rozebrał się i obmył wodą z misy stojącej na komodzie. Wiedział, że służba codziennie przynosi wodę do każdej komnaty, nawet tych opuszczonych. I dbają też o to, aby pościel była świeża. Przekradł się jednak jeszcze do komnaty ojca i pożyczył sobie od niego koszulę nocną. Potem położył się na rozkosznie miękkim łóżku i nakrył po czubek głowy pierzyną z gesiego puchu. Chyba nigdy nie było mu tak ciepło i wygodnie. Zasnął z uśmiechem na ustach. Może w końcu zła passa się skończyła i będzie mógł poznać smak szczęścia? Chociaż na chwilę...

    OdpowiedzUsuń
  77. Thomas popatrzył na niego znad kubka ciepłej herbaty, który trzymał w obu rękach, aby rozgrzać dłonie - szczerze powiedziawszy, chętnie połapałbym zbirów w nocy, byleby móc opuścić małżeńskie łoże z rzeczywistą wymówką - powiedział cicho. Między nim, a Rosalie panowała bardzo napięta atmosfera, której miał już dosyć. Ile czasu ona zamierzała teraz budować dystans między nimi? Zakochał się w innej. Zdarza się. Nawet najlepszym, nawet jego ojcu, królowi, który przecież uchodził za najlepszego władcę od dawna. Sam był niezbitym dowodem zdrady Augustusa. Najgorsze było to, że on miał świadomość konsekwencji swego postępowania, a mimo to ten romans miał miejsce. Nigdy nie powinien ulec tej namiętności i miłości, przecież był zaręczony z córką lorda Granta od dzieciństwa. Co zabawne, jego siostra, królowa, nie została zaręczona jako mała dziewczynka, co było nieco dziwne, a z jego punktu widzenia niesprawiedliwe i krzywdzące - poza tym...jesteś moim przyjacielem, mistrzu Cesarze. Przynajmniej myślę, że nim jesteś. A przyjaciół nie zostawia się w potrzebie. Popytam służby, tej branej z sierocińców, czy coś wiedzą w tym temacie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Zresztą, skoro sądzisz, że ktoś planuję cię zabić, aby otworzyć drogę zdrajcom do zabicia królowej, ja będę kolejnym celem, zaraz po tobie. Więc już zostałem częścią tego wszystkiego. A razem mamy duże szanse stłumić to wszystko w zarodku, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  78. Philippe obudził się o świecie. Nie zasłonił kotar, a ostre promienie słońce raziły go w oczy. Najpierw zakrył twarz poduszką, mamrocząc przekleństwa, a potem wstał z łóżka. Zaskoczył go widok śpiącego w fotelu ojca. Aż tak się o niego martwił, ze chcial go pilnować nawet podczas snu? Wziął narzutę z łóżka i otulił nią mężczyznę, aby było mu chociaż trochę ciepło, w końcu w kominku nie palił się ogień i w samej komnacie było dość chłodno. Potem zasłonił katary i wrócił do łóżka. Przespał jeszcze kilka godzin, a potem ubrał się w swój strój i cicho wyszedł z komnaty. Poszedł do kuchni i wrócił ze śniadaniem dla ich dwóch, a jakiś młodszy od niego chłopak przyniósł drewno, aby napalić w kominku. Philippe rozłożył naczynia na stole, nalał im do szklanek ciepłej herbaty i dopiero kiedy służący rozpalił w kominku i wyszedł, delikatnie zaczął szarpać ojca za ramię - tato...tato, wstawaj...śniadanie stygnie, tato...- mówił cicho.

    OdpowiedzUsuń
  79. Chłopak zamrugał zaskoczony. Pewnie gdyby powiedział to ktoś inny, poczułby się obrażony, jednak wiedział, że jego ojciec jest człowiekiem bardzo specyficznym i niezbyt wylewnym jeśli chodzi o uczucia. Uśmiechnął się szeroko i pokazowo skłonił - ależ panie Flamberge, jestem tylko służącym - powiedział. W sumie, to była prawda. Oficjalnie nie został wyrzucony, ani skreślony z listy służących, więc to nadal był jego zawód - więc przyniosłem ci śniadanie - dodał - a tak na serio, to chciałem być miły...nawet ja to czasem potrafię. Zwłaszcza, że straciliśmy 14 lat i czas nadrobić tyle zaległości ile się da . Także nie narzekaj, ładnie podziękuj synkowi, że się o ciebie troszczy i chodź, idziemy zjeść... kucharka zrobiła nam specjalnie jajecznicę, bo to podobno twoje ulubione śniadanie...i mamy mocną herbatę, bez cukru i owoców...oraz pasztet z sarniny.

    OdpowiedzUsuń
  80. Spojrzał na niego zaskocozny, nie wiedząc, co ma do konca powiedzieć, zażartował - lubię ten pasztet, jest pyszny - roześmiał się cicho, a potem wzruszył ramionami - nie wiem...nie miałem za bardzo czasu na rowijanie zbyt wielu pasji i zainteresowań kiedy żyłem praktycznie na ulicy, ale...lubię się skradać i wspinać po murach, tak jak wczoraj. Podobało mi się to, naprawdę. Ten dreszczyk emocji...spadnę i się zabiję, czy też nie? Ktoś mnie zauważy...? - uśmiechnął się szeroko - owszem, lubię też fechtunek i zawsze chciałem być dzielnym dowódcą, bo jaki chłopak by o tym nie marzył? Ale nie wiem, czy dałbym sobie radę na tym stanowisku. Na pewno podważano by mój autorytet. W końcu jestem twoim bękartem. A w przeciwieństwie do bękarta króla, mój ojciec królem nie jest, nie da mi tytułu i ziem z okazji ślubu - wzruszył ramionami - nie wiem co chcę robić w przyszłości, zawsze żyłęm raczej z dnia na dzień, niczego nie planowałem i sobie nie wyobrażałem...aczkolwiek ciekawi mnie co chcesz teraz wymyślić i ze mną zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  81. Patrzył na niego uważnie - umiem pisać i czytać. Nie umiem za bardzo liczyć - powiedział - w sensie...pieniądze umiem. Ale jakieś bardziej skomplikowane rzeczy to nie bardzo. Miar i wag też nie znam - spuścił wzrok, nieco zawstydzony. Miał 14 lat, a pewnie 5-latki potrafią od niego dużo więcej - znam też się na historii naszego państwa i naszych sąsiadów, trochę na geografii i to wszystko. Żadnych muzyczno-plastyczno-religijnych zajęć nigdy nie miałem. Ani astronomii, etykiety...- wzruszył ramionami - jesteś nieco konsekwentny, tato. W końcu życie żołnierza to też narażanie swojego życia, prawda? W końcu podczas walki każdy może zostać zabity - powiedział - ale masz rację...trzeba najpierw dać mi dobrą edukację. Mam tylko nadzieję, że nie zmusisz mnie do ślubu. Nienawidzę tych wszystkich zaręczyn z powodu polityki...a potem co drugi ma romans i tuzin bękartów...to okropne. Poślubię dziewczynę, którą obdarzę jakimś uczuciem. Bez względu na to kim będzie. Ale obiecuję ci, że nie wyjdę za żadną artystkę z cyrku. Ani kurtyzanę. To chyba za bardzo zhańbiłoby nasze imię, prawda? O...i zawsze chciałem nauczyć się jeździć konno i polować. Jakoś nie miałem okazji nabyć tych umiejętności wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  82. [Przepraszam, że tak późno, ale miałam trochę spraw związanych z moim blogiem... Forgive me, pls~]

    Z początku jeden kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę, by po chwili opaść z powrotem. Ze zdumieniem uniosła brwi w górę i zaśmiała się.
    - Twojej zwierzyny? - Fakt, że mówi mu per 'ty' nie powinien nikogo dziwić. To jest, nikogo, kto ją zna, lub kiedykolwiek o niej słyszał. - Och, więc muszę mieć przyjemność z władcą naszego wspaniałego kraju... - ukłoniła się teatralnie, biorąc w dwa palce każdej ręki swoją grubą suknię. - Ale zaraz... Czyż naszą władczynią nie była królowa? Zatem musisz być kobietą! - zawołała rozbawiona. Za ten niewyparzony jęzor powinna kiedyś dostać raz a dobrze w ciry. Wtedy może by zmądrzała. Chociaż jest to raczej wątpliwe w jej wieku. Raczej uniosłaby się dumą i jeszcze bardziej zawzięła w sobie. Taki typ kobiety, co tu poradzić?

    Brave

    OdpowiedzUsuń
  83. Skończył spokojnie jeść i spojrzał na niego uważnie. Z jednej strony chciał się kształcić, ale z drugiej nie był pewny, czy to ma jakiś sens. W końcu i tak jedyna jego szansa na polepszenie swojej pozycji była w wojsku, a tam nie trzeba umieć śpiewać, tylko walczyć. Jednak wiedział, że jego ojciec jest uparty i mu nie odpuści, więc dyskucja na temat słuszności tej decyzji i tak nie miała najmniejszego sensu.
    - po to była potrzebna im kolia. Od jakiegoś czasu wszyscy członkowie tej grupy złodziei, do której należałem, oddawali tej grupie zabójców wszystkie cenniejsze rzeczy. Mówiono o wielkim spisku, który wymagal broni, ekwipunku, opłacenia szpiegów w zamku...królowa ma o wiele więcej wrogów niż sądzicie. Słyszałem, ze to wszystko ma być tak przeprowadzone, aby nikt nie powiązał tego w żaden sposób z zamachem na samą Meredith. Dopiero jej śmierć ma otworzyć reszcie oczy na to, co się działo...testują was na razie. Lord i lady Kastloy zostali zaatakowani w lesie. Sprawdzano jak Thomas...tak chyba ma na imię królewski bękart, prawda?... sobie radzi. Ku ich rozczarowaniu, całkiem dobrze. Zabił sześciu oprychow, a sam wyszedł z tego z niegroźną raną... nie chcą zaczynać od oczywistych celów, takich jak wasza dwójka. Najpierw zaczną ginąć dwórki królowej, osoby z jej otoczenia, dopiero potem ważni dowódcy. Słyszałem o sprowadzaniu trucizn, jakiś automatach strzelających małymi strzałkami poukrywanymi w różnych prezentach...trudno mi oddzielić plotki od faktów, ale tak czy siak, niebezpieczeństwo jest spore. Najbardziej dziwne wydały mi się pogłoski jakoby mieli podłożyć tutaj ubrania trupa chorego na jakąś zakażną chorobę, aby wszyscy dworzanie po prostu umarli.

    OdpowiedzUsuń