.

.
Herold obwieszcza:
Witamy na blogu! Zapisy ruszyły, zapraszamy :) .

12.07. Lista obecności zakończona, dziękujemy!


Obecnie w królestwie:
Zima nareszcie dobiega końca, ale wciąż zdarzają się opady śniegu. Oszroniona trawa trzeszczy pod kopytami rumaków zmierzających w stronę zamku, a karczmarki już zacierają ręce na myśl o złotych dukatach dzwoniących w sakiewkach jeźdźców.

wtorek, 30 czerwca 2015

there is no charm equal to tenderness of heart


Rosalie Mary Kastloy
szesnastoletnia córka lorda Henry'ego Granta i lady Emmaline Grant


Nigdy nie miała być wielką damą, a już na pewno nie sądziła, że zagości na królewskim dworze. Kiedy jednak ojciec dorobił się fortuny na winnicach, które teraz słyną ze swych wyrobów w całym królestwie, i postarał się o tytuły szlacheckie dla całej swojej rodziny, oczekiwania względem niej zupełnie się zmieniły. Musiała z dnia na dzień dorosnąć, zostawić świat, który tak dobrze znała i stać się osobą, którą nigdy nie była. I nie chciała być. Jej dni, kiedyś pełne śmiechów i zabaw, wypełniły lekcje czytania, pisania, tańczenia, ładnego mówienia i dygania z należytym szacunkiem. Była pojętną uczennicą i szybko zrozumiała, czego się od niej oczekuje. Rezolutna i inteligentna, a przede wszystkim kochająca rodziców, dusiła w sobie wszystko, nie chcąc ich zranić. To zostało jej zresztą do dnia dzisiejszego. Rzadko mówi to, co naprawdę myśli i czuje, zazwyczaj mówiąc po prostu to, co wypada i co rozmówca chciałby usłyszeć. Sprawia wrażenie silnej i zaradnej dziewczyny, jednak to tylko maska. Prawdziwa Rosalie jest wrażliwa, skromna, czuła i przede wszystkim przerażona światem, z którym przyszło się jej zmierzyć w zupełnej samotności. Kieruje się własnymi wartościami i zasadami moralnymi, choć zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny jest wizerunek i honor rodziny. Właśnie dlatego jest tak ostrożna i czasem sprawia wrażenie niepewnej. Zdecydowanie mądrzejsza i przebieglejsza niż większości się wydaje, jednak nie okrutna czy bezwzględna. Nie umiałaby kogokolwiek skrzywdzić. Nawet gdyby od tego zależało jej życie.




Witam serdecznie! W tytule Jane Austen, a na zdjęciu cudowna Caitlin Stasey. Lubię skomplikowane relacje i wątki pełne zwrotów akcji. Zapraszam do wątków :)

106 komentarzy:

  1. [ Witam jakże piękną narzeczoną przyrodniego braciszka :-) Oczywiście wątek musi być, Meredith z chęcią ją trochę przepyta w kwestii uczuć i planów względem swojego brata. ]

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Witam ślicznie ! Przykryłam to wypada się przywitać prawda?
    Bardzo lubię Caitlin <3
    Więc w razie gdybyś chciała to zapraszam do mnie.]

    Floks

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Godzina szukania wizerunku, druga szukania imienia xD Więc jak wącimy coś? Jakieś pomysły na wstępie czy mam wysilić mój mózg i coś wymyślić?]

    Floks

    OdpowiedzUsuń
  4. Thomasa zaskoczyła informacja, że już za kilka dni ma poznać swoja przyszłą żonę. Do tej pory miał świadomość istnienia takiej osoby, ale zbywał to, gdzieś, tam, do magicznej krainy "później". Nie był zachwycony tym, że owo "później" zrodziło się w "zaraz", a to z kolei w "teraz". Stał ubrany w czarny, gruby płaszcz na dziedzińcu zamku królewskiego. Padał śnieg, białe płatki kontrastowały z jego ciemnymi włosami. Nie lubił nosić czapek, a kaptur zakładał wtedy, kiedy chciał być anonimowy, z powodów mniej lub bardziej oficjalnych. Kareta z dziewczyną w środku w końcu wjechała na brukowany dziedziniec otoczony kolumnami. Wysiadła z niej najpierw służąca, która podała rękę swojej pani. Ciekawiło go jaka będzie jego narzeczona. Wiedział o niej jedynie to, że ma 16 lat, jej ojciec dorobił się fortuny na winnicach, z których wino faktycznie bardzo mu smakowało, a w tym małżeństwie doszukiwał się ewentualnych wpływów na dworze. Nie żeby królewski bękart jakieś miał. Był żołnierzem, a nie politykiem, jedynie co, to mieszkał na dworze i był blisko ze swoją siostrą, obecnie miłościwie panującą, Meredith. Czekał na dziewczynę sam, nie lubił przebywać w tłumie i być w centrum uwagi. Nie pozostawi jej złudzeń, że jest kimś ważnym, skoro stan rzeczy był w istocie odwrotny. Zobaczył młodą, śliczną dziewczynę ubraną w gruby płaszcz. Nie miała urody typowej szlachcianki, bowiem jej skóra nie była do końca blada, tylko lekko złocista, nawet zimą. Jemu to bynajmniej nie przeszkadzało.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam bardzo serdecznie. :D
    Zacznę od tego, że gdyby znalazły się w zupełnie innej sytuacji, jestem przekonana, że zostałyby najlepszymi przyjaciółkami..
    Tak czy siak, chyba niestety przyjaciółkami nie zostaną, chociaż.. kto wie? :)
    Wydaje mi się, że wątek koniecznie musi być. Jak na razie mój pomysł jest dosyć błahy i zapewne gdzieś po drodze się w nim poplączę, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz.
    Jako, że Rosalie dopiero co zjawia się na zamku i nie zna tu nikogo, zostaje do niej "przydzielona" jedna z dam dworu, aby mniej więcej pomóc jej się zaaklimatyzować. Tak się stało, że to właśnie Alexandra jest tą damą dworu (nie przypadek - mogły to ukartować wredne damy, które podejrzewają A. i T. o romans). Początkowo sama Alexandra mogłaby nie wiedzieć, że Rosalie jest narzeczoną Thomasa, ale gdy w końcu by się tego dowiedziała.. cóż, wydaje mi się, że będzie ciekawie.
    Co Ty na to? Jeżeli masz inny pomysł to oczywiście śmiało pisz, bądź jeżeli nie masz ochoty na wątek - też napisz. :D ]

    Alexandra

    OdpowiedzUsuń
  6. [ To pomyślę leczy chyba z tym pomysłem jutro wystartuje ;3]

    Floks

    OdpowiedzUsuń
  7. [Witamy na blogu i życzymy miłej zabawy :).]

    OdpowiedzUsuń
  8. Również ruszył w jej stronę. Ukłonił się powoli, patrząc na nią. Jego oczy miały kolor bezchmurnego, zimowego nieba. Były wyjątkowe, tak mawiano. Wszyscy zapamiętywali kolor jego tęczówek. Uśmiechnął się niepewnie do dziewczyny - witam na zamku, lady - powiedział i podał jej ramię - wejdźmy do środka, strasznie tu zimno... służba zaniesie twoje rzeczy do komnat, które przygotowano...- potrząsnął głową strzepując z niej śnieg - z tego co pamiętam, to masz na imię Rosalie, pani...prawda? - jej imię padło tylko raz, w jednym liście, jakby jej ojciec do konca zastanawiał się, którą córkę do niego posłać. Weszli w mury zamku. Nie było tu wiele cieplej, ale przynajmniej na głowy nie sypiał im śnieg. Thomas był osobą raczej spokojną i zamkniętą w sobie, ale lubił gadać o wszystkim i o niczym. Szli korytarzem, aż doszli do jakiegoś saloniku - usiądź przy kominku, przyniosę z kuchni gorącą czekoladę, na pewno zmarzłaś bardziej niż ja, to w końcu była długa podróż...- mógł wysłać slugę, ale on nie lubił się nimi wysługiwać jeśli mógł coś zrobić sam. Wyszedł z saloniku pełnego kanap i puf, gdzie w kominku wesoło trzaskał ogień. Poszedł do zamkowej kuchni, gdzie kucharka szybko przygotowała mu dwa kubki owej gorącej cieczy o słodkim zapachu. Czekolada była droga i mało dostępna, ale oni mieli jej sporo, chociaż on starał się nie pić jej zbyt często. Ogólnie unikał jedzenia słodyczy, bo to niszczyło zęby. Wrócił do narzeczonej i podał jej kubek - Proszę...a tak w ogóle to nazywam się Thomas Kastloy, nie wiem, czy twój ojciec ci to powiedział, lady - usiadł w fotelu. Śnieg na jego włosach i ramionach zmienił się już w wodę, przez co czarne kosmyki były wilgotne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Obserwował ją. Była młoda i czuła się niepewnie. Była w zupełnie obcym miejscu, ze starszym od siebie, nieznanym jej, mężczyzną. Upił spokojnie niewielki łyk, nie parząc się przy okazji. Uśmiechnął się lekko - Oczywiście, tak chyba będzie lepiej, skoro mamy być małżeństwem...pewnego dnia - powiedział. Wolał to odkładać. Chciał ją poznać, a nie pakować się w wspólne życie do końca jego dni z zupełnie obcą osobą. Wiedział, że siostra ma zbyt wiele na głowie, aby na niego teraz naciskać i ponaglać w sprawie ożenku. A tylko ona mogła mu teraz rozkazywać. Ojciec jego matki już nie żył, teraz on był głową rodziny Kastlay'ów. Mógł sam decydować o sobie, królowa mogła mu ewentualnie kazać coś zrobić. - Nie bój się mnie, nie skrzywdzę cię, Rosalie - powiedział. Odłożył kubek na stolik, a potem wstał i zdjął płaszcz. Powiesił go na oparciu krzesła i wrócił do fotela. Jego ubrania były ciepłe i ciemne. Nadal wolał się nie stroić w jasne albo pstrokate kolory, skoro nie tak dawno zginął jego ojciec. Powinien okazać mu chociaż odrobinę szacunku i pamięci - opowiedz mi coś o sobie...cokolwiek. Co lubisz robić, o czym marzysz, jaki jest twój ulubiony kolor...mów co chcesz, ja cię wysłucham, a potem opowiem co niego o sobie - uśmiechnął się zachecająco. Było widać, że jest raczej dobrym człowiekiem, spokojnym i cierpliwym. Przynajmniej taki był dla niej teraz. Wolał, aby nie poznawała jego drugiego, bardziej niebezpiecznego oblicza, które ujawniało się po alkoholu. Tak, miał mały problem z winem i starał się maksymalnie ograniczyć jego spożywanie, chociaż nie zawsze mu to wychodziło. Niektorzy zauważyli, że Thomas raczej nie pojawia się na balach, zabawach, czy też ucztach, a jeśli już, to jest na nich krótko. Jadał zwykle w samotności, we własnych komnatach, chyba, że siostra (niegdyś ojciec) poprosiła go o udział we wspólnym posiłku. Po prostu wiedział, że nie wszyscy na dworze mu są przychylni, w końcu był bękartem, a ci zawsze wzbudzali kontrowersje. Wielu szlachciców uważało, że nie powinien on być dowódcą w armii, skoro nie ma tytułu i ziem. Nie mogli jednak podważyć zdania króla, a to on dał mu to stanowisko.

    OdpowiedzUsuń
  10. Alexandra właśnie wracała ze spaceru, gdy tuż obok niej zjawiła się jedna z dam dworu królowej. Oznajmiła jej o przyjeździe pewnej lady oraz o tym, że to właśnie ona ma pomóc się zaaklimatyzować przyjezdnej damie. Na samym początku nie była z tego zadowolona, ale ostatecznie ucieszyła się, że będzie mogła porozmawiać z kimś, dla kogo plotki nie są najważniejsze. Miała już dosyć niektórych kobiet, które potrafiły interesować się tylko i wyłącznie życiem innych ludzi. A ostatnimi czasy również życiem Alexandry. Odkąd przybyła na zamek unikała plotek jak ognia oraz nigdy się nimi nie sugerowała. Nie wywoływała skandali i trzymała się na uboczu, zawsze w cieniu królowej. Do czasu. Teraz musiała sprawić, aby plotki o niej ucichły najszybciej jak to możliwe. Nie chciała żeby jakimś sposobem dotarły do królowej.
    Gdy znalazła się w zamku, na początku skierowała się do swojej komnaty, aby choć odrobinę się ogrzać. Lubiła zimę, ale już od jakiegoś czasu tak jak większość mieszkańców stolicy wypatrywała wiosny.
    Zrzuciła płaszcz, porozmawiała chwilę ze służącą i postanowiła pójść przywitać się z nowoprzybyłą. Wyszła z komnaty i ruszyła długim korytarzem w stronę komnaty lady. Gdy w końcu znalazła się pod drzwiami zapukała delikatnie, a następnie otworzyła drzwi. Weszła do pomieszczenia i dygnęła.
    - Witam, lady – uśmiechnęła się szeroko zamykając za sobą drzwi i podchodząc do dziewczyny. Była piękna i młoda, zapewne niewiele młodsza od niej samej. – Nazywam się Alexandra, jestem dwórką królowej Meredith. Mam się Tobą zaopiekować, opowiedzieć o wszystkim i pokazać zamek. Nie pytaj mnie tylko, dlaczego akurat ja. Na to pytanie niestety na razie nie znam odpowiedzi.

    [Bardzo przepraszam za jakość tego czegoś, ale to chyba wina późnej pory. :c]

    Alexandra

    OdpowiedzUsuń
  11. Patrzył na nią uważnie, kiedy mówiła. Wydawała się być taka...szczera i bezpośrednia. Podobało mu się to, że nie chciała przed nim udawać wielkiej damy. Oczywiście, że zrobił mały wywiad środowiskowy, wolał wiedzieć z kim ma się żenić. Niewiele się dowiedział, jedynie tyle, że nie była wychowywana na damę. I dobrze, miał dość tych wszystkich dziewcząt i kobiet, które całe dnie uśmiechały się sztucznie i nie robiły nic pożytecznego poza flirtowaniem z dworzanami i wybieraniem sukien na kolejne bale.
    - Ja najbardziej lubię chyba wszelakie brązy...czuję się w nich najlepiej - powiedział i uśmiechnął się, upił łyk czekolady - jeśli lubisz lasy, to świetnie się składa, bo mamy tu całkiem sporą puszczę, pełną zwierzyny. Często jeżdżę tam na samotne polowania kiedy mam dosyć dworu i ludzi tu przebywających. Jeśli zechcesz, możemy jutro udać się na przejażdżkę. O ile nie będzie padać śnieg, bo wtedy jest średnio przyjemnie. Co do tańca...nauczono mnie tego, ojciec traktował mnie jakbym był jego prawowitym dziedzicem, więc zadbał o moje wykształcenie, ale nie przepadam za śpiewaniem, graniem czy tańczeniem. Na bale chodzę raczej z konieczności, zwykle jadam samotnie w swoich komnatach... oczywiście, będę musiał się teraz przyzwyczaić do twojego towarzystwa. W końcu masz być moją żoną...nie wstydź się tego, co powiedziałaś. Wiem, że to było szczere i dobrze. Nie lubię dwulicowych osób, ktore udają kogoś, kim nie są. Jeśli chcesz biegać po drzewach i niszczyć suknię, to proszę bardzo. Ważne, abyś też miała trochę radości z życia - nie miał zbyt popularnych poglądów. Większość mężczyzn chciało mieć żony, które będą zadbane, odnajdą się w towarzystwie, będą po prostu ładnie prezentowały się u ich boku. On chciał, aby jego małżonka była jego partnerką życiową, chciał żyć z nią, a nie obok niej. Chociaż wiedział, że z miłością może być różnie. Nie była klasyczną pięknością, a jego serce skradła pewna dwórka...będą musieli być bardzo ostrożni. Bardziej, niż do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
  12. Po śniadaniu, które zjadł samotnie, kazał iść przygotować konie. Wiedział, że jego narzeczona już nie śpi. To byl piękny, zimowy dzień. Na ziemi leżała gruba warstwa miękkiego puchu, ale świeciło słońce. Idealne warunki na zimową przejażdżkę. Ubrał się ciepło i poszedł po dziewczynę. Miał na sobie gruby płaszcz zapinany pod szyją, kubrak z kożuchem, ciepłe rękawiczki z kreciego futerka, grube spodnie i wygodne, wysokie buty. Wyszli na dziedziniec, gdzie stajenny stał z końmi. Pomógł dziewczynie wsiąść a grzbiet pięknej, czarnej klaczy, a potem sam dosiadł swojego ulubionego ogiera, Maximusa. Wyjechali z zamku i udali się do lasu. Jechał cały czas obok niej.
    - Jeśli zacznie ci być zimno, mów. Wrócimy do zamku - powiedział. Po zamku nie krążyło wiele plotek na jego temat, a służba też niewiele o nim wiedziała Jedynie tyle, że często opuszcza zamek, lubi być sam i codziennie w jego pokoju musi być butelka wina. Starał się ograniczać alkohol, a na balach nie pijał go nigdy. Nie potrafił przewidzieć swojego zachowania, czasami po prostu zasypiał, innym razem się wygłupiał, a często awanturował, dlatego spożywał wino we własnej komnacie. Nie chciał przynieść rodzinie wstydu, w końcu był bratem królowej, a wcześniej synem króla. Od kilku dni trzęsły mu się ręce, jeśli nie wypił chociażby kielicha. Tak jak teraz. A nie miał przy sobie trunku. Cóż...miał nadzieję, ze Rosalie tego nie zauważy, a jeśli nawet, to weźmie to za oznakę tego, że mu zimno i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ich konie spokojnie kroczyły do przodu w grubej werswtie śniegu. Las wyglądał pięknie, niedy nagie gałęzie drzew pokrywał biały puch, gdzieniegdzie było widać także sopelki lodu. Czasami można było dostrzeć tez drzewo iglaste, wtedy widzialo się odrobinę innego koloru niż biel śniegu i brąz drewna. Jechał obok niej. Uśmiechnął się lekko.
    - Cóż...las jesienią, tą wczesną, wygląda wręcz magicznie...liście są wtedy żółte, pomarańczowe, czerwone, brązowe...to piękny widok. Potem robi się nieciekawie, kiedy zaczyna ciągle padać, jest zimno, szaro i ponuro. Ale chyba właśnie ta wczesna jesień jest moją ulubioną porą roku...na wiosnę zawsze jest najwięcej roboty z tłumieniem zamieszek, a latem w zbroi idzie się ugotować...- on lubił takie spokojnie, niezobowiązujące do niczego rozmowy - kobiety nie mają tego problemu...nosicie wtedy cienkie suknie i siedzicie na kocach przy jakiejś wodzie, czy to rzece, czy przy jakimś jeziorku...wtedy żałuję, że jestem mężczyzną. Ale chyba tylko wtedy - roześmiał się. Widział, że jest nieco spięta, chciał nieco rozładować atmosferę - podoba ci się w zamku? Tak na pierwszy rzut oka? - spytał - ja na przykład wolałbym mieszkać gdzieś na wsi, z daleka od dworu...wieść spokojne życie, bez tych spisków, intryg, polityki... ale to może kiedyś. Jak moja służba się skończy i dostanę jakieś ziemie od królowej w nagrodę. Na razie nie moge na nic takiego sobie pozwolić.

    OdpowiedzUsuń
  14. Słuchał jej uważnie. Wiedziała, że mimo wszystko jest skrępowana i nie do końca odpowiada na jego pytania. Rozumiał to, chciała dobrze przed nim wypaść, nie jak zadurzona w sobie pannica, której wszystko przeszkadza. Była zagubiona, to było obce miejsce, obce miasto, otaczali ją obcy ludzie...On też był dla niej całkowicie obcy, znali się jeden dzień.
    Kiedy pognała przed siebie, roześmial się. Nie spodziewał się tego, ale skoro chciała, to i on popędził swego konia. Ogier był o wiele bardziej wytrzymalszy od klaczy, która po niedlugiej chwili miała dość galopu w półmetrowej warstwie śniegu. Dogonił narzeczoną . Wyglądała pięknie kiedy jechała na biegnącym koniu. Jej płaszcz i warkocz powiewały na wskutek prędkości, miała zacisnięte usta i była skupiona na zwycięstwie. Przypominała mu legendarne wojowniczki z książek, które czytała mu w dzieciństwie matka. W końcu zwolnili, aby nie przemęczyć koni, musieli jakoś wrócić do zamku. Dojechali do niewielkiej polany - zsiądźmy, niech nasze wierzchowce nieco odpoczną, po tym biegu - powiedział i zeskoczył na ziemię. Przy boku miał swój miecz, a na plecach kołczan z łukiem i strzałami. Podszedł do niej i chwycił ją za talię, aby pomóc jej również znaleźć się na ziemi. Jednak kiedy zeskoczyła w jego ramiona, stracił równowagę i oboje wylądowali w śniegu - noż...- chciał zaklnać, ale się powstrzymał. Był w końcu ze swoją narzeczoną, a nie żołnierzami z oddziału. przy nich mógł bluzgać do woli, ale przy niej nie powinien tego robić. Spojrzał na nią i roześmiał się - i tak oto powaliłaś mnie...nawet bardziej niż na kolana. Szybko ci poszło - zażartował i spojrzał na nią rozbawiony.

    OdpowiedzUsuń
  15. Byli bardzo blisko, kiedy na nim leżała, jednak potem szybko wstała. Zanim zdążył się zasłonić, oberwał śnieżką. Starł go ze swojej twarzy i zamrugał zaskoczony - ej! Tak się nie robi, nie wolno atakowac bezbronnego, walczysz nieuczciwie! - powiedział i usiadł, a potem ulepił szybko kulkę ze śniegu i rzucił w nią, błyskawicznie podrywając się z ziemi. Jego oczy błyszczały. Lubił takie zabawy, kochał rywalizację i walkę. Oczywiście, nie rzucił mocno, nie chciał jej zrobić krzywdy. Biegali i śmiali się niczym małe dzieci, a nie dwójka dorosłych ludzi, którzy wkrótce mieli brać ślub. Po niedługim czasie oboje byli cali we śniegu - chyba musimy wracać do zamku zanim się pozaziębiamy - powiedział, otrzepujac swoje ciemne włosy z białego puchu. Jego policzki były czerwone od mrozu i wysiłku - nie pamiętam kiedy ostatni raz stoczyłem bitwę na śnieżki...to było ciekawe doświadczenie - dodał, nieco rozbawiony. Podszedł do niej i podał jej rękę - pani pozowli...muszę panią odtransportować na pani wierzchowca - zażartował. Na pierwszy rzut oka wydawał się być człowiekiem raczej spokojnym, cichym, lubiącym samotność...a teraz zachowywał się jak młodzieniec, ktorym nie był od kilku ładnych lat. Wsadził ją na jej klacz - przynajmniej wiem, że nie będę się z tobą nudził, kiedy już zostaniesz moją żoną.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dopiero po chwili uważniej przyjrzała się dziewczynie. Miała nietypową urodę i bez wątpienia będzie wyróżniać się wśród innych kobiet, które na samym początku potraktują ją jak okaz. Nową zabawkę. Rosalie miała szczęście, że trafiła akurat na Alexandrę. Choć sama Alexandra była dosyć zdziwiona tym, że to właśnie ona miała zająć się nowoprzybyłą lady i wcale nie podejrzewała podstępu, którego autorkami było kilka dam dworu. Uznała to za przypadek, że trafiło akurat na nią.
    - Mi również jest bardzo miło – odpowiedziała uśmiechając się szerzej. – Pomyślałam, że powinnyśmy przejść się na spacer. Jeżeli oczywiście masz ochotę, do niczego nie będę Cię namawiać.
    Doskonale pamiętała swoje pierwsze dni na zamku. Jako dziesięciolatka dołączyła do ojca, który był powiernikiem i doradcą króla. Czuła się zagubiona i samotna. Żałowała, że ojciec zmusił ją do wyjazdu z rodzinnej posiadłości. Właśnie dlatego była w stanie zrozumieć Rosalie, która zapewne również nie przyjechała tu z własnej woli. Takie przynajmniej Alexandra odniosła wrażenie. Większość kobiet byłoby w stanie poświęcić wszystko byleby tylko spędzić choć kilka dni na królewskim dworze. Cóż, ona zdecydowanie nie należała do tych kobiet.
    Wzięła dziewczynę pod ramię i razem wyszły z komnaty.
    - Pokażę Ci miejsca, które powinnaś poznać – ruszyły korytarzem prosto, w stronę komnat dam dworu królowej. – Ale najpierw pokażę Ci moją komnatę, żebyś w razie jakiegokolwiek problemu wiedziała, gdzie możesz mnie znaleźć. Pamiętaj, że możesz przyjść do mnie z każdym problemem. O, tutaj jest biblioteka, a tuż za nią małe przejście, które prowadzi wprost do kuchni.
    Skręciły w prawo i znalazły się w długim korytarzu.
    - To są komnaty dam dworu królowej, moja jest na samym końcu. Jest tam najciszej. Sprawdza się to podczas wszelkiego rodzaju uroczystości – przerwała spoglądając na dziewczynę. – Przepraszam, że tyle mówię. Tak już mam, jestem okropną gadułą. Powinnam się uciszyć, dlatego może opowiesz mi coś o sobie?

    Alexandra

    OdpowiedzUsuń
  17. Odwzajemnił jej uśmiech. Wskoczył na swojego rumaka i ruszyli w drogę powrotną do zamku. Zaczął prószyć śnieg, więc postanowił ubrać kaptur. Co nie było najlepszym pomysłem, bowiem miał w nim jeszcze sporo śniegu, który po chwili wylądował na jego głowie i ramionach.
    - Niech już przyjdzie wiosna, błagam...- mruknął, strzepując go z siebie, niestety odrobina wleciała mu za kołnierz, co już naprawdę nie było przyjemne - nie wiem jak ty, ale ja chyba od razu poproszę o gorącą kąpiel...dopiero potem dołączę do ciebie i kominka w salonie - uśmiechnął się lekko. Kiedy wokół było tyle bieli jego oczy wydawały się jeszcze jaskrawiej niebieskie niż zwykle - chyba się na mnie za to nie obrazisz, prawda, Rosalie? Zresztą, polecam ci też najpierw gorącą kąpiel. Czuje już to zimno w kościach. A śnieg mam chyba wszędzie, ty mały, lodowych chochliku - roześmiał się. Pasowało do niej to określenie. Chochlik. Miała nieco elfie rysy i lubiła psocić. Uśmiechnął się, patrząc na nią - Może jestem dziwny...ale uwazam, że potargane kobiety wyglądają o wiele lepiej niż jak macie te swoje wymyślne fryzury i miliard spinek ukrytych wśród pasm - dodał, aby podtrzymać te ich rozmowy o wszystkim i o niczym. Dużo flirtował z kobietami. Był z tego znany. jednak romans miał jeden i to od niedawna. Żałował, że Rosalie pojawiła się akurat teraz, bo jego serce ciągnęło go w stronę Alexandry, dwórki jego siostry. Gdyby przyjechała ten miesiąc wcześniej na pewno nie zwróciłby uwagi na inną. Była ładna, zabawna...lubił ją. Naprawdę ją polubił. Nie chciał jej krzywdzić już na początku znajomości romansem. Miał nadzieję, że to się nie wyda. Albo wyda się po ślubie i wtedy bedzie musiał skończyć spotykac się z lady Leith.

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze się czul w jej towarzystwie. Miał szczęście, że nie okazała się próżną damulką, ktorej w głowie tylko suknie, bizuteria i bale. Z taką żoną chyba by nie wytrzymał i jeździłby na nieistniejące patrole, byleby być z daleka od niej. Może i nie była idealna, ale on też nie. Pasowali na siebie. Gdyby tylko cały czas jego myśli nie biegły ku Alexandrze...gdyby tylko ciągle nie poroznywał jej z nią. Ten ślub będzie chyba największym wyzwaniem z jakim do tej pory przyszło mu się zmierzyć. Musi być bardzo ostrożny, jeśli nie chce się zhańbić. To chyba największy plus z bycia bękartem - nie masz rodu, wszystko co złe dotyczy wyłącznie ciebie. Możesz też wybrać sobie herb. On wybrał smoka, jego miecz mial rękojeść w kształcie tego stworzenia.
    Śnieg zaczął padać coraz bardziej intensywnie, a oni przez te swoje wyścigi odjechali znacznie dalej niż planował. W dodatku robiło się coraz ciemniej. Słońce zupełnie zaszło, kiedy dotarli do miasta - mam trochę pieniędzy, wystarczy na pokój w gospodzie i jakieś jedzenie...do zamku wolę już nie jechać, mimo wszystko tu nie jest zbyt bezpiecznie po zmroku - powiedział. Zatrzymał się pod najbliższą gospodą i zeskoczył z konia - niestety, dzisiaj nie weźmiemy gorącej kąpieli. Ale myślę, ze grzane wino nas dostatecznie rozgrzeje - uśmiechnął się i pomógl jej zejsć z konia. Mimo ciężkich, zimowych ubrań, nadal była bardzo leciutka. Fakt faktem, że był dowódcą oddziału ciężkiej jazdy musiał być silny aby walczyć mieczem w pełnej zbroi.

    OdpowiedzUsuń
  19. Był zaskocozny jej troską o zwierzęta. Cóż, on spędzał wiele czasu z żołnierzami, w wojsku nie dbało się aż tak o konie. Leków, bandazy, a także ciepłych koców czy jedzenia brakowało dla ludzi, kto by się przejmował rumakami. Często rannego konia po prostu się dobijało, a potem jadło jego mięso. przykre, ale prawdziwe i praktyczne. Nawet bardzo.
    Kiedy weszli do gospody, zamówił im dwie kolacje oraz pokój. Nie mógł sobie pozwolić na wynajem dwoch, jeśli chcieli coś zjeść i wypić. Wróćił do niej z kuflem grzanego piwa, bo wino się skończyło i musieliby czekać około godziny, aby je dostać. Dla siebie ostatecznie kupił zwykłą herbatę. Bał się, że na jednym kuflu by nie poprzestał. A skoro mieli spać razem z łóżku wolał, aby obyło się bez dodatkowych 'atrakcji' w postaci jego samego zalanego w trupa i awanturującego się, albo robiącego inne, niezbyt fajne rzeczy. Usiadł obok niej na drewnianej ławie.
    - No proszę...pierwsza wspólna wyprawa i już mamy jakąś przygodę - powiedział rozbawiony - czy ja wiem...? Często nie wracam kilka dni, nikt się tym nie martwi. A wiedzą, że pojechałaś ze mną. Przecież cię obronię - uśmiechnął się lekko. Napil się ze swojego kubka i uśmiechnął się, czując ciepło wypełniające go od środka. Przesunął się bliżej kominka, aby wysuszyć przemoknięte buty i ogrzać zamarznięte stopy - umiesz się bronić? Jeśli nie, muszę cię koniecznie nauczyć. Chociażby zwykłej obrony nożem, czy strzelania z łuku. Nigdy nie wiadomo co los przyniesie, a żyjemy w dość niebezpiecznych czasach. Uważam, że kobieta powinna umieć chociaż podstawowe rzeczy związane z walką. Jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  20. Cieszyła się, że tak szybko doszła do porozumienia z Rosalie. No i łączyło je gadulstwo, a to już naprawdę dużo.
    - Mój ojciec za to, odkąd przyjechałam do stolicy powtarzał, że kiedyś w końcu utnie mi język. Twierdził nawet, że nie znajdę przez to męża. Próbował mi wmówić, że zagadałabym go na śmierć. Jego straszenie niestety zdało się na nic, potrafię mówić nawet więcej niż kiedyś. Wydaje mi się, że to głównie dlatego, nie przepada za spotykaniem się ze mną – powiedziała ze śmiechem, skręcając w korytarz pełen strażników. Dodała szybko: – Tutaj właśnie są komnaty królowej. Od śmierci króla mają na oku królową przez cały czas. Wszyscy boją się, że i jej mogłoby się coś stać, a to byłby wielki cios dla królestwa.
    Cios dla królestwa oraz wszystkich mieszkańców, którzy mimo tego, że wrócili już do swoich dawnych zajęć i przestali opłakiwać króla to i tak obawiali się o życie młodej królowej.
    - Większość tutejszych dam dworu uważa, że gadulstwo to okropna wada, zarezerwowana dla chłopstwa, ale ja się tym nie przejmuję. Cieszę się, że w końcu udało mi się poznać inną gadułę.
    Słuchała jej z wielką uwagą, próbując zapamiętać wszystkio o czym mówiła. Jakby nie było są na siebie skazane na jakiś czas, przynajmniej do czasu zaślubin Rosalie.
    - Oczywiście, że widziałam! Wokół mojego rodzinnego domu jest wiele dzikich łąk, na których spędziłam większość dzieciństwa. Spędziłam również dużo czasu chodząc po drzewach, ale wydaje mi się ze tym nie powinnam się chwalić. Ale w przeciwieństwie do Ciebie bardzo lubię zimę, uwielbiam śnieg, a zimno w ogóle mi nie przeszkadza. Zapewne zmieniłabym zdanie, gdybym musiała spacerować po zimnie bez ciepłego płaszcza, no ale.. – przerwała na chwilę swój monolog wskazując wielkie drzwi. – O, tutaj znajduje się sala balowa. Odbywają się tu bale średnio co tydzień, czasami co dwa. – Ruszyły dalej – bardzo tęsknisz za domem? Ja po przyjeździe tutaj długo nie mogłam pogodzić się z tym, że zostawiłam swój dom daleko za sobą.
    Kiedyś na pewno zaczną się ze sobą kłócić. Nastąpi to zapewne w niedalekiej przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wypił swoją herbatę dosyć szybko, parząc sobie, oczywiście, przy okazji język. Jednak od razu poczuł przyjemne ciepło. Zdjął z ramion gruby, przemoczony płaszcz. pod spodem mial watowany kaftan haftowany w złote lwy.
    - Ja znam dwa...krzyżykowy i okrętkowy. Umiem też przyszywać guziki. I cerować - powiedział - niestety, na wyprawach nie mieliśmy kobiet. Nawet mój ojciec sam sobie naprawiał koszule - wzruszył ramionami - a jak nie miał czasu, to ja siedziałem w namiocie i to robiłem - dodał. Karczmarz zawołał go po odbiór jedzenia, więc na chwilę znów ją opuścił. Postawił przed nią talerz z pieczonym mięsem i miskę zupy - cóż...pewnie to nie są rarytasy godne damy, ale na nic innego mnie nie stać na chwilę obecną - uśmiechnął się lekko i ponownie zajął swoje miejsce. Zaczął jeść. Nie przypuszczał, że aż tak zgłodniał. Chociaż już dawno zauważył, że jego poziom głodu jest wprost proporcjonalny do długości czasu spędzonego w ruchu na świeżym powietrzu. Kiedy się najadł, wytarł twarz z tłuszczu serwetką. Było mu już o wiele cieplej i czuł się też lepiej - idziemy na górę? Mam w jukach dodatkową koszulę, dam ci ją do spania, aby suknia dobrze wyschła, dobrze? - wstał. Jego juki były już w ich pokoju. Ich pokoik był niewielki, w całości zbudowany z drewna, podobnie jak cała karczma. Bylo tu duże łóżko, szafa, biurko i krzesło. Podał jej czystą, suchą koszulę, pozbawioną ozdób, jednak z dobrej jakości tkaniny - odwrócę się, aby cię nie krępować - powiedział, uśmiechając się lekko.

    OdpowiedzUsuń
  22. Stanął grzecznie w drugim rogu izby, tyłem do dziewczyny. Był honorowym męzczyzną, ale, cóż..nadal mężczyzną. Nie mógł walczyć z pewnymi instynktami. Odwroćił się, kiedy zdejmowała z siebie górę bielizny. Była bardzo zgrabną i kształtną dziewczyną. Podobała mu się. Chociaż jego serce należało do innej wiedział, że bedzie zadowolony z takiej żony. Miała ładną twarz, dobre ciało, potrafili ze sobą rozmawiać. Szybko znów spojrzał na ścianę przed sobą, aby nie zauważyła, że na nią patrzył. Uśmiechnął się pod nosem. I będą tej nocy spali tak blisko siebie...
    Kiedy skończyła się rozbierać, odwrócił się. Porozwieszał jej ubrania koło kominka i sam zaczął się rozbierać. Zdjął kaftan, buty, potem odpiął pas z mieczem. Całą broń położył obok łóżka, dla bezpieczeństwa, a sztylet wsadził pod poduszkę. Była gruba, nie powinien czuć ostrza pod gęsim puchem, a w takich miejscach nigdy nic nie wiadomo. Wolał mieć się czym bronić w razie, gdyby ktoś szukał problemu. Potem zdjał przepoconą i przemoczoną koszulę. Swoje mokre rzeczy także rozłożył do wysuszenia. Został jedynie w spodniach. Były wygodne, a nie chciał biegać przy dziewczynie w samej bieliźnie i tak widać było, że nie czuła się komfortowo - jeśli chcesz, mogę spać na podłodze - powiedział. przy kominku był gruby dywan, nakryje się ich płaszczami i jakoś to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  23. Uśmiechnął się lekko. Podszedł do okna i zatrzasnął okiennice. Teraz światło dawały jedynie świece. Pogasił wszystkie, poza tymi przy łóżku. W końcu i on położył się na materacu i naciągnął na siebie pierzynę.
    - Rosalie...mieszkam na dworze, owszem. ale jestem żołnierzem. Uwierz mi, sypiałem już w gorszych warunkach. Ale dobrze, skoro chcesz, mogę spć z tobą. W jednym łóżku...kiedyś i tak nas to czeka, czas się przyzwyczaić..- on już spędził kilka nocy z kobietą u boku. Zazwyczaj to były kurtyzany, wynajęte przez kogoś, on wolał przeznaczać swoje środki na inne cele. Spojrzał na nią smutno - wiesz, ze się mnie boisz...w końcu jestem dla ciebie zupełnie obcy...może...opowiedz mi, jak wygląda twoje wymarzone małżenstwo? Jaki miałby być twój wymarzony mąż? Jakie masz oczekiwania? Na pewno jakieś masz. Dziewczyny zawsze chcą księcia na białym koniu...ty dostałaś bękarta na czarnym, ale chyba nie ma powodów do rozpoczy, prawda?A może są...? - chciał wiedzieć, czego będzie od niego wymagać, jak ona widzi to małżenstwo. Wiedział, że dziewczynki od wczesnych lat życia myślą o tym, że chcą mieć szczęśliwą rodzinę. Kochającego, przystojnego, mądrego męża, gromadkę zdrowych synów, piękne córki, uroczy pałacyk na wsi i tak dalej...otem rzeczywistośc weryfikowała te plany. I raczej nigdy nie były one w pełni spełnione. On nie miał posiadłości. I nie kochał jej, chociaż wiedział, że serce to złośliwy organ i nie idzie przewidzieć jego wyborów. Może z czasem pokocha Rosalie? Już ją lubił. Była po prostu bardzo dobrą kandydatką na żonę. Tylko nie była NIĄ. Nie jej oddał swoje serce, nie ją kochał. Jeszcze nie.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ucieszyła się słysząc jej prośbę. O wiele bardziej wolała spacerować po ogrodach, nawet w zimie, gdy panował straszliwy mróz, niż po zamkowych korytarzach. Zamek był cały czas taki sam, jego wygląd się nie zmieniał. No może z wyjątkiem tego, ze w zależności od uroczystości pojawiały się różnego rodzaju dekoracje, które znikały szybciej niż się pojawiły. Od śmierci króla było jeszcze gorzej niż wcześniej. Strażnicy obserwowali i podejrzewali każdego, o to że mógłby zagrozić życiu królowej. To było naprawdę męczące, mimo tego że Alexandra naprawdę bała się o jej życie.
    - Ogrody są zdecydowanie bardziej ciekawsze od zamku, dlatego bardzo chętnie ci je pokarzę – zawróciły i ruszyły w kierunku komnat Rosalie, które znajdowały się o wiele bliżej niż komnaty Alexandry. – Niestety przez śnieg nie zobaczymy zbyt wiele. Wszystkie rośliny czekają na wiosnę, aby móc znów wyrosnąć i zachwycać sobą ludzi.
    Gdy Rosalie zabrała swój płaszcz skierowały się w stronę komnat Alexandry. Wzięła swój płaszcz i narzuciła go na siebie.
    - Pójdziemy najpierw do tego mniejszego ogrodu, o wiele mniej spektakularnego niż reszta – powiedziała idąc w stronę bocznego wyjścia z zamku prowadzącego wprost do ogrodu, o którym mówiła. Pomimo tego, że wiosna była już naprawdę blisko, wszystko nadal było okryte białym puchem. – Tutaj kwitną głównie róże. Tam jest kilka ławeczek, spędzałyśmy tu w lecie dużo czasu z księżniczką.
    Minęła owe ławeczki i przeszła przez bramę. Zarzuciła kaptur na głowę, bo śnieg zaczął padać mocniej.
    - Teraz przejdziemy do największego ogrodu w całym królestwie. Zajmuje się nim naprawdę wielu ludzi. Powiem Ci szczerze, że gdybym miała wybór to o wiele bardziej wolałabym pracować w ogrodzie, niż być damą dworu.

    Alexandra

    OdpowiedzUsuń
  25. Patrzył na nią uważnie. Słuchał jej unosząc jedną brew w wyrazie zdziwienia. Jemu jego postępowanie wydawało się jak najbardziej naturalne. Owszem, lubił zaskakiwać, ale chyba nie robił nic takiego, co mogłoby wprawiać w zakłopotanie. Może on to inaczej postrzegał?
    - Rozumiem to, że mi nie ufasz...znamy się w końcu drugi dzień, trudno, abyśmy rozmawiali ze sobą jak starszy przyjaciele - powiedział - aczkolwiek...naprawdę tak bardzo denerwuje cię moje zachowanie? Przepraszam...nie chciałem być nudny. Poznasz wielu nudnych osób, kiedy zostaniesz moją żoną, a ja zacznę wyjeżdżać na dłuższe wyprawy, nawet na rok. Wtedy ty zostaniesz w zamku. I będziesz się nudzić...damy dworu nie są zbyt dobrymi towarzyszkami. Gadają o strojach, balach i przystojnych mężczyznach. W kółko i wciąż. Nic więcej ich nie interesuje - wzruszył ramionami - a ci mężczyźni, ktorzy zostaną tutaj...będą to ci, którzy nie są w armii, czyli nie są, z jakiegoś powodu, zdolni do walki. Czyli albo młodzieńcy z mlekiem pod wąsem, albo starsi, zasłużeni żołnierze. Może warto, abyś zaprzyjaźniła się z mistrze fechtunku. To, moim zdaniem, jedyna interesująca tu osoba. No i moja siostra, królowa. Ale Meredith woli spędzać czas w samotności, tak jak ja...- położył się i zamknął oczy - chyba za dużo gadam. To dziwne, zazwyczaj nie odzywam się za wiele. Czas spać.

    OdpowiedzUsuń
  26. Uśmiechnął się lekko. Faktycznie, większość żołnierzy poza walką nie widziała innego sensu życia i rozmawiali tylko o tym. Jego też to męczyło. Owszem, lubił życie żołnierza, spędzanie czasu w obozach, przygody, bitwy, układanie strategii, samą walkę...ale ile można? Kiedy był na dworze nie chciał myśleć o tym wszystkim. Za często wyjeżdżał nad granice kraju, zwłaszcza teraz kiedy nastały niespokojne czasy, bo na tronie zasiadła niezamężna dziewczyna i wielu władców miało apetyt na tron. Musiał pilnować porządku w kraju. Podobało mu się to, że jego zadaniem jest obrona państwa i jego królowej. Jednak chciał czegoś więcej. Rodziny, domu, ziemii...miejsca, do ktorego z radością będzie wracał. Rosalie mogła mu to dać.
    - Owszem...bo to jest sens życia większości wojowników. Kimże by byli bez walki?- uśmiechnął się lekko - ja jednam wiem, że w życiu chodzi o coś więcej...bo pamięć o człowieku przemija wtedy, kiedy inni o nim zapominają. Można więc starać się zapisać na kartach historii jakimś wielkim czynem...albo pozostać bardziej skromnym, założyć rodzinę. Bo bliscy zawsze pamiętają o nas, nawet kiedy już nas nie ma tym świecie. Poza tym, wojny, bitwy, patrole...to bardzo ponure tematy. Bo każde zwycięstwo ma swoją cenę w postaci życia innych. Dlatego więc nie będziemy o tym rozmawiać. Poza tym to, jak sama zauważyłaś, nie jest też ulubiony temat dam. Nauczę cię podstaw walki, aby mieć pewność, że kiedy wyjadę i ktoś najedzie nasz dom będziesz umiała się bronić - pocałował ją w czoło i objął - nie martw się...chcę tylko poczuć cię przy moim boku. Nie wiem kiedy bedzie ślub, ale raczej w niedalekiej przyszłości. Czeka nas wiele wspólnych nocy. W końcu nawet ja chciałbym mieć dzieci. Na szczęście, jako że nie mam tytułu, ani ziem, czyli niczego, co chciałbym przekazać, nie musi to być syn. Z corek i tak się ucieszę.

    OdpowiedzUsuń

  27. Uśmiechnął się do niej szeroko. Nawet nie interesował się wcześniej jej posagiem. Jednak kiedy o nim wspomniała...zawsze marzył o mieszkaniu z daleka od dworu, na wsi. O spokojnym życiu, gromadzce dzieci, którym poświęcałby wszystkie wolne chwile. Może i nie kochał Rosalie, ale chciał dac jej szczęście.
    - Nic nie obiecuję - powiedział - ale zawsze chciałem uczyć synów polować, a córkom pozwalać robić sobie kokardy na włosach. Nawet, jeśli przy okazji częśc by mi wyrwały - roześmiał się i pogłaskał ją po ramieniu - lubię zaskakiwać ludzi, Rosalie. Zazwczaj jest to jednak pozytywny szok - posłał jej szeroki uśmiech, a potem...pocałował ją, bardzo czule - nie bój się...pomyślałem...i za to masz prawo wywalić mnie z łóżka na podłogę, jeśli poczujesz się urażona, zrozumiem...jak chcesz mnie uderzyć w twarz, zrób to bez wahania...ale pokładziny to okropna tradycja, strasznie stresująca. jeśli panna młoda jest dziewicą jest to o wiele bardziej nieprzyjemne. Skoro jesteśmy narzeczeństwem, nikt nie będzie miał do nas pretensji, nawet jeśli staniesz przed ołtarzem z brzuchem...- spojrzał na nią. Chyba wiedziała co chciał jej zaproponować. Na pewno jeśli teraz pozbawi ją cnoty, podczas nocy poślubnej, gdzie będą musieli robić to przy świadkach (jakby nie patrzeć był synem krola, na pewno ktoś bedzie musiał potem potwierdzić, że małżeństwo zostało skonsumowane) nie bedzie odczuwała aż tak wielkiego stresu. Będzie wiedziała jak to jest i na czym to polega.

    OdpowiedzUsuń
  28. Zamrugał zaskocozny i odruchowo dotknął policzka, na ktorym już zaczął pokazywać się czerwony ślad po jej drobnej dłoni. Cóż, mógł to przewidzieć. W końcu była damą. Nie planował tego tak rozegrac, po prostu sam kilka razy widział pokładziny i oglądanie tych przerażonych dziewczyn (a często jeszcze dziewczynek) nie należało do przyjemności. To jednak była jej decyzja - wracaj do łóżka...- powiedział i wstał z westchnieniem. Wziął jedną poduszkę, rzucił ją na dywan obok kominka. Zdjął z jednego z krzeseł swoj płaszcz, ktory był już prawie suchy, owinął się nim i położył na podłodze. Sypiał już na ziemi w lesie, w siodle...spanie na miękkim dywanie z kominkiem grzejącym go w plecy wcale nie było aż tak nieprzyjemne - przepraszam...oczywiście, że nie jesteś dziwką, Rosalie. Nigdy tak o tobie nawet nie pomyślałem. Wybacz mi i idź spać. Wstaniemy skoro świt i wrócimy prosto do zamku, a jeśli chcesz, to do dnia ślubu nie będe cię odwiedzał. Możesz też zerwać te zaręczyny, jeśli chcesz. Nie będe mieć o to do ciebie żalu - powiedział, a potem zamknął oczy, nie czekajac na jej odpowiedź. Był zmęczony i marzył o chociaż kilku godzinach snu. Uważał, że pomógłby jej w ten sposób mniej 'boleśnie' przejśc pokładziny, ale najwyraźniej źle to odebrała. Trudno. Przeprosił ją i miał nadzieję, ze dziewczyna jednak zostanie jego zoną, pewnego dnia. Kiedyś tam.

    OdpowiedzUsuń
  29. Kiedy spał, kąciki jego ust były nieco uniesione. Śniło mu się, że brał ślub z Alexandrą. Był taki szcześliwy, patrzac w jej oczy. Stała przed nim, ubrana na biało, idealna panna młoda. Uśmiechał się do swoich snów. Spał skulony na prawym boku. Kiedy zaczęła go szarpać, zaczął coś mamrotać pod nosem.
    - jeszcze pięc minut, mistrz Filipie...- tak nazywał się jego guwernant, który przez całe jego dzieciństwo przychodził go rano budzić na poranne lekcje ze sprawności. Nie cierpiał tych zajęć, a mistrz Filip kojarzył mu się własnie z budzeniem. W końcu otworzył oczy i spojrzał na nią - coś się stało, Rosalie? - spytał, a potem podniósł się. Płaszcz zsunął się z niego. Momentalnie dostarł gęsiej skorki na całym torsie, a wszystkie włoski stanęły mu dęba. Przeciągnął się i ziewnął. Patrzył na dziewczynę oczekując odpowiedzi. Kiedy ją otrzymał, wzruszył ramionami - do rana zostały pewnie z dwie godziny, dam radę - powiedział i machnął dłonią. W ogóle gratuluję, bo budzenie mnie nie jest łatwą sztuką...mówiłem coś przed sen? - spytał, nieco zaniepokojony kiedy przypomniał sobie swój sen. Miał nadzieję, ż enie wołał Alexandry

    OdpowiedzUsuń
  30. Uśmiechnął się do niej lekko i pogłaskał ją po policzku. Nie czuł do niej żalu, miała prawo się rozgniewać i dopuszczał taką możliwość. Coraz częściej narzeczeństwa wcześniej zaczynały współżycie, właśnie po to, aby pokładziny nie były tak okropnym przeżyciem dla dziewczyny. Thomas podejrzewał, że on sam będzie odczuwał lekki stres związany z tym zwyczajem. Mimo, że raczej nie miał kompleksów...ale to było jego zdaniem zbyt intymne, aby wszyscy się na nich gapili.
    - Nie szkodzi...naprawę. Nic się nie stało. Miałaś prawo to zrobić, zresztą, spodziewałem się tego - wzruszył ramionami i wstał - chodźmy do łóżka jest bardzo zimno...przynajmniej mi...- powiedział. Miał bladą skórę, pokrytą ciemnymi włosami, ktore teraz stały z powodu zimna - nie jesteś przewrażliwiona...dziewczynkom od małego wmawia się, że najcenniejsze co mają to cnota i przestrzegają was, abyście oddały ją dopiero męzowi...a ja nim dopiero będę. Pewnego dnia. Utrata dziewictwa to bardzo ważne wydarzenie w życiu dziewczyny, nie powiem, chłopcy też się denerwują kiedy pierwszy raz są z kobietą, tak dla pocieszenia. Sama zdecydujesz, kiedy to nastąpi. Najwyżej powiemy, że pokładziny nie są możliwe, bo krwawisz - powiedział i uśmiechnął się lekko. Był naprawdę dobrym i wyrozumiałym człowiekiem. Nie wiedział jednak, czy jest taki dla niej, bo gryzie go sumienie z powodu romansu, czy naprawdę mu tak zależy na tej dziewczynie.

    OdpowiedzUsuń
  31. On także położył się w łóżku. Znów ją przytulił do siebie i oparł policzek o jej glowę. Westchnął.
    - Ja wiem...rozumiem to, Rosalie. Naprawdę...nie musisz mi się tłumaczyć. Może faktycznie jest za szybko na tak zdecydowane kroki...jednak nie wiemy kiedy odbędzie się nasz ślub...ponieważ mój ojciec nie żyję, a nie mam rodu, jako bękart, ta decyzja zależy wyłącznie od twojego ojca...a z tego co mogłem wyczytać między wierszami w jego listach, to chce jak najszybciej cię za mnie wydac - westchnął - niedobrze...koniec zimy sprzyja buntom, zapewne niedługo sie zaczną, a ja będe dużo wyjeżdżać, kiepski czas, aby się żenić - powiedział - bez sensu mieć żonę, ktorą się widzi kilka dni w miesiącu...- pogłaskał ją po twarzy - zwłaszcza tak piękną żonę, będę tęsknić - pocałował ją w czoło. Jego usta były miękkie, a oddech w miare świeży. Nauczył się bowiem rzuć miętę, to zdecydowanie odświeżało oddech i poprawiało kondycję zębów, ktora u niego i tak nie była najgorsza. Zsunął dłoń na jej talię i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnął się lekko - dobranoc, Rosalie - droczył się z nią. Dawał jej do zrozumienia czego chce w pośredni sposób i czekał, aż to ona zrobi pierwszy krok, aby mieć w razie czego czyste ręce. Przecież sama chciała, prawda? Mogą po porstu zasnąc i tyle, co nie? Nic nie sugerował, on po prostu położył rękę na jej ciele.

    OdpowiedzUsuń
  32. Miała delikatne, gładkie dłonie, jak większość dam. Uśmiechnął się lekko kiedy zaczęła sama domagać się pieszczot, nieco jak kotka. Obcierała się o niego, dobrze, że nie mruczała. Zaczął ją głaskać. Spojrzał na nią, a po chwili pocałował ją delikatnie w usta. Nie chciał jej przesraszyć i speszyć. Oddała ten pocałunek, całkiem sprawnie. Czyli już kiedyś to robiła...nie będzie wnikał, on też nie był świety, nie mógł od niej wymagać czegoś, czego sam nie mógł jej dać. Nie był hipokrytą. Spojrzał jej w oczy.
    - Jeśli chcesz, mogę cię tylko popieścić...dowiesz się co to jest orgazm i na czym polega seks...ale nie odbiorę ci cnoty. Chyba, że jednak chcesz to zrobić - powiedział. Pozwalał jej na wiele. Chciał, aby jego zona była jego partnerką, a nie zabawką. Traktował więc Rosalie jako równą sobie, nie chciał jej do niczego zmuszać. Sygnalizował co sam by chciał, ale to ona miała decydować, czy chce czegoś, czy też nie chce. Większość kobiet było najpierw podległymi ojcu, a następnie męzowi, nie miały prawa głosu w niczym, nie posiadały także żadnych praw do własności w razie rozwodu, albo braku potomka, co było, jego zdaniem, niesprawiedliwe...ale cóż zrobić? Takie byly zasady świata, w ktorym żyli.

    OdpowiedzUsuń
  33. Uniósł do góry jedną brew w wyrazie zdziwienia. Pocałował ją w szyję, uśmiechając się lekko.
    - Ty mówisz jedno...a twoje ciało drugie, Rosalie - powiedział - nieładnie tak kłamać narzeczonemu - dodał rozbawiony, a potem wsunął jej rekę pod koszule. Dotykał jej brzucha, a potem chwycił za jędrną pierś, uśmiechając się szeroko - zachowasz cnotę...tylko się trochę pobawimy...może przestaniesz się tak wstydzić...w sumie nie ma czego...wiesz...nasze ciała to dzieła samego Boga, są zawsze idealne - całował ją w każdej pauzie. W usta, po szyi, po obojczykach. Spojrzał jej w oczy - przymknij oczy. Po prostu leż i czuj jak na ciebie działam. Nic więcej nie musisz robić. Jeśli będziesz miała ochotę jęczeć, rób to. Podobnie w krzykami. Nie musisz się krępować, zaufaj mi. Nie myśl o niczym, tylko o mnie i o tym, co robi twoje ciało...- drugą rękę położył jej na udzie, a potem przesunął ją w górę. Czuł te delikatne dreszcze przechodzące przez jej drobne ciało - spokojnie..to, wbrew wszystkiemu...bardzo naturalne zachowanie...- uspokajał ją, oswajał niczym ranne zwierzę, ale nie chciał jej zrobić krzywdy. Chcial jej jedynie dać radość i przyjemnośc, jakie niesie ze sobą seks, nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
  34. Uśmiechał się do niej delikatnie badając jej ciało rękami. Nie robił nic więcej. Przynajmniej na razie - jeśli chcesz, możesz też mnie dotykać - powiedział - niestety...nie jestem tak gładziutki jak ty, Rosalie. Mam mnóstwo blizn. Niewiele z nich jest po jakiś walkach, większość jest jeszcze z dzieciństwa...mój nauczyciel fechtunku był bardzo wymagający - znów ją pocałował, a po chwili zdjął z niej swoją koszulę. Przyciągnął dziewczynę bliżej, ich ciała dotykały się - nie bój się...nic złego ci nie zrobię, obiecuję...- wyszeptał, a potem wsunął jej rękę między nogi i kciukiem zaczął drażnić jej łechtaczkę przez materiał majtek - to jeden z waszych najczulszych punktów, Rosalie - wymamrotał jej wprost do ucha - zobaczysz, jaką rozkoszą jest kiedy ktoś go dotyka...- przygryzł lekko płatek jej ucha. Był już wprawionym kochankiem, w końcu pierwszy raz był z kobietą w wieku lat 13. Była to jakaś miła prostytutka, która nauczyła chlopca wszystkiego co ten musiał umieć. Potem tylko doskonalił się w sztuce kochania, najczęściej z kurtyzanami. Czasami wdawał się w przelotne romanse na jedną noc. Dopiero od niedawna miał stałą kochankę, ale wiedział, ze zapewne po ślubie to się skończy. Wyjadą wraz z Rosalie ze stolicy do ich niewielkiej posiadłości, która miała zostać ich własnością po ślubie. Tam zapewne urodzą się ich dzieci. Będzie musiał zapomnieć o Alexandrze i skupić się na własnej rodzinie, ktorą niedługo zaczną tworzyć z Rose.

    OdpowiedzUsuń
  35. [Bardzo chętnie :). Cesar zna już od dawna Thomasa, czy jest szansa, że kojarzą się również z Rosalie, czy zakładamy, że dopiero niedawno przyjechała na zamek?]

    OdpowiedzUsuń
  36. Uśmiechnął się i ucałował ją czule, lekko rozbawiony. Zasnęli wtuleni w siebie. Obudzili się dopiero późnym rankiem. Ubrali się, przez noc, na szczęście, ich przemoczone ubrania wyschły. Zjedli śniadanie, a następnie wrócili do zamku. Tak jak przewidywał Thomas, nikt specjalnie nie przejął się ich nieobecnością. On często znikał na kilka dni, a wszyscy wyszli z założenia, że skoro wyjechali razem, to i wspólnie wrócą. Tego wieczora nie spędził z nią. Podszedł zobaczyć się z Alexandrą. Kiedy szedł do niej, chciał to zakończyć. Naprawdę o tym myślał, ale nie miał odwagi. Nie chciał jej ranić, chociaż oboje wiedzieli, że ten romans musi się skończyć, im szybciej, tym lepiej. Jednak nie udało mu się to, a następnego ranka wyjechał w dzikie gory północy, wraz ze swym oddziałem. jak zwykle kiedy zima się kończyła, a zapasy były naprawdę na wyczerpaniu, ludzie zaczynali się buntować. Ci w górach północy byli najgorsi i najgroźniejsi. Oddział Thomasa nie wracał przez tydzień, chociaż zwykle takie wyprwawy trwały o wiele krócej. Kiedy w końcu ujrzano na horyzoncie niebieskie proporce ze srebrnym smokiem, czyli herbem jaki sobie wybrał, wszyscy wybiegli na dziedziniec. Z oddziału zostało niewiele. Został on praktycznie zdziesiątkowany. Na jego czele nie jechał młody Kastloy, tylko jego zastępca. Thomasa przywieziono na wozie, gdzie zwykle transponowano zapasy żywności. Leżał ranny, ubrany w najgrubsze swoje rzeczy oraz nakryty futrami. Gorączkował. Uzdrowiciel kazał natychmiast przenieść go do siebie. Rana nie była zakażona, ani specjalnie głęboka, jednak potrzebował czasu, aby dojść do siebie, najbliższe dni miały być decydujące. Zbroja uratowała mu życie, gdyby nie miał jej na sobie, ostrze topora by go zabiło, a tak jedynie zraniło. Miał też szczęście, że kiedy na wskutek uderzenia spadł z konia to upadł w zaspę, a jego ludzie rzucili się mu na pomoc, nie pozwalając go dobić buntownikom. Uzdrowiciel oczyścił ranę, sporządził opatrunek i zabandażował. Dopiero kiedy zmyto z rannego pot i brud, wpuszczono do niego jego narzeczoną. królowa nie mogła jeszcze przyjść, chociaż otrzymała informację o powrocie brata i jego obrażeniach. Trwały audiencje, nie mogła ich przerwać - Jest nieprzytomny, ale nie wiem, czy nas czasem nie słyszy - powiedział do młodej dziewczyny. Thomas był bardzo blady, na czole już perlił mu się pot. Majaczył trawiony gorączką. Schudł, bo nie szło go w żaden sposób nakarmić.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Świetnie, już od dawna czekam, żeby przypomnieć Cesarowi jak bardzo lubi się zajmować kulawymi kaczątkami :>. Nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby dodać a little drama, gdzie konia spłoszył jakiś podejrzany osobnik? Można by z tego jakieś fajne historie później tworzyć.]

    Ostatnio na zamku i w okolicach miało miejsce wiele intrygujących zdarzeń, toteż Cesar miał nad czym łamać sobie głowę. Jeszcze parę dni temu ktoś próbował go zaatakować gdy wracał wieczorem z karczmy, a następnie ani się obejrzał, a cały dwór poszukiwał tajemniczego sztukmistrza, który to dzisiaj, jak dowiedział się Flamberge, zbiegł z zamkowej celi. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, czy te sprawy były jakkolwiek powiązane i czy miały jakiś związek z mordercą króla. Może ktoś próbował odwrócić uwagę wszystkich od asasyna, który zaledwie parę miesięcy temu zjawił się w królewskich komnatach z bronią w ręku? Cesar wiedział jedynie, że dzieje się coś niedobrego i już teraz zaczął się temu baczniej przyglądać.
    Wracając konno do domu, był w doskonałym nastroju. Jeden z jego przyjaciół doniósł mu, że pewien podejrzany człowiek o jasnych włosach i wschodnim akcencie usiłował kupić spore ilości broni w mieście. Cesar był tak skupiony na analizowaniu tego tropu, że prawie nie patrzył gdzie jedzie, pogrążając się w coraz śmielszych przypuszczeniach. Dopiero dziwnie znajoma sylwetka przykuła jego uwagę. Kobieta wyraźnie utykała, co natychmiast sprowadziło Flamberge'a na ziemię.
    – Lady Grant! Co się stało? – zapytał, podjeżdżając bliżej. Gdy się z nią zrównał, natychmiast zeskoczył z konia i zbliżył się, wyciągając rękę, by nie dopuścić do ewentualnego upadku.

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dostałam warunek, że albo Toby, albo nikt . Nie no, żartuję oczywiście. Toby ma tak pocieszną twarz, a dzięki temu że gra w serialu osadzonym w XVI w. to jego "wygląd" pasuje do tego bloga.
    Polubić się mogą, ale tak do końca to nie wiem co z ich relacją będzie, zwłaszcza że jego narzeczona niebawem (?) nie będzie w dobrych stosunkach z lady Grant. :>]

    William Lacey

    OdpowiedzUsuń
  39. Był silny. To nie była jego pierwsza rana. Przez kilka dni gorączkował, mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Medyk zmieniał mu opatrunki, co jakiś czas kazał wkladać go do zimnej wody, aby schłodzić organizm. Gorączka była dobra, bo oznaczała walkę organizmu, ale trzeba było ją kontrolować, bo również bywała śmiertelna. Po kilku dniach zaczęły drgać mu powieki, a on nieznacznie zaciskał palce wokół dłoni, która go trzymała. W końcu na chwilę odzyskał przytomność, aby znów pogrążyć się w ciemności, jednak temperatura spadała, a on był coraz silniejszy. Medyk poił go i podawał mu odżywcze papki, aby utrzymać go przy życiu. Po jakimś tygodniu od powrotu, Thomas był w stanie rozmawiać z innymi, chociaż sprawiało mu to wiele trudu i szybko się męczył. Potrzebował też pomocy nawet z najprostszymi rzeczami, co go wielce irytowało. Nienawidził być od kogoś zależnym. Jednak każdy ruch sprawiał mu ogromny ból, czesto też zdarzały mu się omdlenia, kiedy się zapomniał. Nie chciał, aby uzdrowiciel podawał mu ciągle zioła kojące ból, bo działały one dość krotko.
    - Twój ojciec...wybrał datę ślubu...? - spytał jej pewnego wieczora, kiedy przyszła mu poczytać. Cóż, leżenie i gapienie się w baldachim łoża było raczej niezbyt pasjonującym zajęciem. Już siedział samodzielnie, ale jeszcze nie był w stanie sam czytać, za szybko zaczynała go boleć od tego głowa. Wiedział, że ślub przełożono o kilka tygodni aby mogł wrócić do pełni sił i tańczyć na własnym weselu. Nie było potrzeby, aby brali ślub kiedy on leżał w łóżku, bo nie był umierający, mogli poczekać. A ponieważ jego ojciec nie żył, jako bękart nie należał też do żadnego rodu (nazwisko Kastloy otrzymał tylko dzięki uporowi króla, ale dziadek chłopaka, podobnie jak jego wujkowie, bracia matki, po prostu nienawidził za fakt 'brukania dobrego imienia rodu za sam fakt istnienia'), wobec czego wszystkie decyzje lord Grant mógł podejmować w pełni samodzielnie i według własnego uznania.

    OdpowiedzUsuń
  40. [Ale powiem ci, że ja lubię takie pokomplikowane relacje. :>
    Hym, hym, hym.. tylko, że gdyby znali się już wcześniej to Rosalie musiałaby również znać Alex, bo Will spędził z nią całe dzieciństwo. Chociaż.. wiem! (choć nie jestem pewna, czy się na to zgodzisz) Ich matki były siostrami i często do siebie "jeździli", uznajmy ich domy są daleko od siebie. Zawsze się lubili, dobrze się rozumieli. Aż pewnego razu, gdy Rose była u Lacey'ów, albo odwrotnie, ich matki się pokłóciły. Uznajmy, mogło to być jakieś pięć lat temu. No i od tamtego czasu nasza dwójka nie miała ze sobą kontaktów. No i teraz spotykają się na zamku i jest "to ty? ale wyrosłeś! zmieniłaś się" A gdy uświadomią sobie, że Will ma usynowić dziecko męża Rosalie, to będzie... interesująco. :>]

    William Lacey

    OdpowiedzUsuń
  41. Spojrzał na nią i pokiwał głową. Trzy tygodnie...nagle wydało mu się to długim i krótkim okresem jednocześnie. Musiał zamówić szaty, ale nie miał jak ich teraz przymierzyć. Powinien skończyć ten romans, wysłać kogoś do ich przyszłego domu, aby zaczęto go przygotowywać na ich przeprowadzkę...
    Z jednej strony zawsze marzył o życiu na wsi. Nienawidził dworu, tych intryg, knowań, spisków, wiecznego zagrożenia, obelg mówionych za plecami...ale z drugiej strony zamek królewski był miejscem, który kojarzył mu się z domem. Spędził tu większość życia. Tu się urodził. Tutaj nauczył się chodzić, mówić, jeździć konno, walczyć..przeżył pierwsze zauroczenia, stoczył pierwszy pojedynek, wygrał turniej...nie chciał wyjeżdżać, bo z tym miejscem związanych było zbyt wiele wspomnień, również tych o ojcu, którego bardzo kochał. Bardzo przeżył jego śmierć i do teraz często odwiedzał grobowiec, w którym go pochowano.
    - To dobrze...ja bym się tym za bardzo nie miał jak zająć...napisałabyś list do mojej matki? Wyslałem jej zaproszenie, ale nie odpisała, możliwe, że posłaniec nie dotarł na miejsce...- westchnął. Brak kontaktu z matką go martwił. Lyanna Kastloy zawsze dbała o syna, był w końcu dla niej najważniejszy. Ojciec się jej wyparł, tylko dzięki królowi nie została z niczym. Po śmierci Augustusa wyjechała ze stolicy do niewielkiej posiadłości na wschodzie, ktorą niegdyś otrzymała w prezencie. To była jej jedyna własność. Thomas był tam może kilka razy jako dziecko. Pamiętał staw pełen ryb, niewielki, biały pałacyk na skraju lasu i wrzosowiska wokoło. Król chciał zadbać też o syna, Thomas dowiedział się o pewnym ciekawym zapisie w testamencie, jednak na razie wolał o tym nie mówić narzeczonej i jej rodzinie. Zgodnie z wolą ojca, po ślubie miał z rąk siostry otrzymać tytuł szlachecki oraz pewne ziemie, właśnie na wschodzie Królestwa, niedaleko posiadłości jego matki. To był dobry obszar, bardzo urodzajny i bogaty w minerały. Stał tam stary, dawno opuszczony dwór, bo jego poprzedni mieszkańcy zmarli pół wieku temu na zarazę i od tamtej pory nikt tam nie wchodził. Thomas chciał go odbudować i potem przeprowadzić się tam, wraz z żoną, jeśli ta wyrazi zgodę. Zawsze mogą mieszkać w ich małym domku latem, a na zimę przenosić się tam. Porozmawiają o tym dokładniej po ślubie.

    OdpowiedzUsuń
  42. Meredith całe swe życie spędziła w królestwie, oczywiście od czasu do czasu wyjeżdżała gdzieś z ojcem, jednak były to tylko krótkie podróże, choć musiała przyznać, że dzięki nim zwiedziła parę naprawdę pięknych miejsc, o których z pewnością nigdy nie zapomni. Nigdy jej to nie przeszkadzało, w zamku zawsze czuła się dobrze, tam gdzie powinna być, jednak gdy została królową trochę się pozmieniało i bywa, że czuje się źle i nieodpowiednio. Ta cała władza nie jest stworzona dla niej, a przynajmniej właśnie tak sądzi, pomimo tego, że wszyscy wciąż ją chwalą.
    Dowiedziawszy się o przyjeździe narzeczonej swojego brata bardzo się tym zainteresowała, słysząc o niej pierwszy raz była zaintrygowana i od razu chciała ją poznać. Wreszcie nadarzyła się taka okazja! Była pewna, że rozmowa nie potoczy się tak jakby tego chciała, mianowicie na prawdę szczerze. Dziewczyna z pewnością będzie mówić to co powinna powiedzieć ze względu, iż rozmawia z królową. Czasami to stanowisko było bardzo uciążliwe, ale cóż mogła zrobić, takie jej dziedzictwo...
    Już poprzedniego wieczoru postanowiła zaprosić do siebie Rosalie, by oficjalnie ją poznać. Wcześniej niestety wciąż miała jakieś obowiązki, to też musiała odkładać tę sprawę na później. Celowo wysłała do niej swoje drużki dopiero po śniadaniu, gdyż była przekonana, że dziewczyna się zestresuje, a nie chciała by przyszła do niej głodna, przecież to nie przystoi. Czekała spokojnie w swoim gabinecie, który odziedziczyła po ojcu, nie zmieniła w nim zbyt wiele, gdyż czuła, że byłoby to nie na miejscu. Wyglądała przez okno, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła się i za nim zdążyła coś powiedzieć drzwi się uchyliły, a do środka weszła młoda i atrakcyjna kobieta. Z tego co wiedziała, Rosalie była młodsza od niej zaledwie o rok, jednak gdy Meredith zasiadła na tronie odczuła jakby parę lat jej przybyło.
    - Witaj! - uśmiechnęła się i skinęła głową. - Cieszę się że wreszcie się spotykamy. Wybacz jeśli Cię zestresowałam tym wezwaniem, myślę, że rozumiesz, iż nie mam czasu na osobiste zaproszenia. Wiele razy miałam nadzieję zjeść z Tobą posiłek, jednak dochodziły do mnie wiadomości o Twym złym samopoczuciu, może chciałabyś bym wysłała do Ciebie królewskiego lekarza? - zapytała podchodząc do dziewczyny trochę bliżej.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  43. Po niedługim czasie śnieg przestał padać, a słońce zaczęło przedzierać się przez chmury. Zaczynało robić się coraz cieplej. Najwyższa pora. Jeżeli zima potrwałaby jeszcze kilka tygodni ludzie zaczęliby głodować, a co za tym idzie buntować się przeciwko władzy królewskiej. Już i tak wielu uważa, że jeżeli królowa jeszcze trochę porządzi krajem sama to i tak wszystko popadnie w ruinę. Niestety nadal było zbyt zimno, aby grube płaszcze zmienić na cieńsze.
    - Uwierz mi, wiosną i latem jest tu pięknie. Jesienią również, ale gdy nie pada deszcz. Co prawda nie tak pięknie, jak na dzikich łąkach, ale i tak nie możemy narzekać. – Zaśmiała się w odpowiedzi na jej słowa. Wskazała dłonią ledwo widoczną fontannę. – Są fontanny, jest ich nawet sporo, niestety obecnie są przykryte białym puchem. W największym ogrodzie, na samym środku znajduje się ogromna fontanna. To nad nią wszyscy się zachwycają. Według mnie pięknie wygląda tylko nocą. – Zatrzymała się spoglądając na Rosalie – pawie? To dosyć interesujące. Chyba nigdy nie widziałam tutaj pawi. Oto i ona, najwspanialsza fontanna w całym królestwie – powiedziała z sarkazmem, wskazując jedyny nieośnieżony fragment ogrodu. Było zbyt zimno na to by działała, ale i tak ogrodnicy postanowili ją odśnieżyć. – Podczas turniejów rycerskich znudzone damy przychodzą tutaj, aby poplotkować. To ich ulubione miejsce spotkań.
    Zsunęła kaptur z głowy, rozglądając się wokoło. Oprócz kilku pracujących przy odśnieżaniu osób ogród był pusty. Było zbyt zimno, aby ktoś zechciał spędzać tu czas.
    - Opowiedz mi o swoim rodzinnym domu, o okolicy, o przyrodzie – poprosiła.

    [Przepraszam, że dopiero teraz i przepraszam również za jakość, tego czegoś. :C]

    OdpowiedzUsuń
  44. [Niezbyt ładne zaczęcie, ale miałam przerwę od pisania, więc sorki :>]

    Odkąd dowiedział się o chorobie wuja wiedział, że jego przyjazd do Ravens zbliża się wielkimi krokami. Wuj, żonaty tylko raz, do tego bezdzietny, właśnie ukochanego bratanka Williama widział jako swego zastępcę na królewskim dworze. Rodzice byli dumni i uważali to za wielki zaszczyt, więc nie mógł odmówić. To był jego obowiązek od urodzenia, jak mawiał jego jedyny brat, który od prawie dziesięciu lat mieszka wraz z żoną i dziećmi daleko od dworku Lacey’ów. Na przyjazd do zamku był gotowy, ale czy aby na pewno był gotowy również na ożenek? Owszem, swą narzeczoną znał od dzieciństwa, ale obawiał się, że nie będzie dla niej dobrym mężem. Ojciec był nieugięty, dlatego nie pozostało mu nic innego, jak spakować się i wyruszyć w długą podróż do Ravens.
    Podróż trwała trzy dni. Trzy długie, niemiłosiernie ciągnące się dni, przeplatane bezustanną paplaniną sługi, którego postanowił zabrać ze sobą. Już po godzinie podróży zaczął tego żałować, ale jednocześnie nie chciał odsyłać go z powrotem do dworku. Drugiego dnia pobytu na zamku, tuż po rozmowie z kilkoma członkami Rady Królewskiej, zupełnym przypadkiem dowiedział się, że jego kuzynka również jest na zamku. Właśnie wracał do swojej komnaty, gdy zauważył ją stojącą przy oknie. Oparł się o ścianę i odchrząknął.
    - No, no.. kogo ja tu widzę? Czyżby Rosalie Grant? Niemożliwe! To nie może być moja kuzynka. – Powiedział ze śmiechem, zwracając jej uwagę na swoją osobę. Nie widzieli się jakieś pięć lat, ale poznał ją bez problemu. Nie miał cienia wątpliwości, że oto stoi przed nim jego kuzynka, Rosalie Grant.

    William Lacey

    OdpowiedzUsuń
  45. [Wybornie ^^]

    Cesar ożywił się na to oświadczenie. Miał ochotę zadać jej wiele pytań i nawet już otwierał usta, żeby upewnić się, czy przypadkiem konia nie ukradł podejrzany obcokrajowiec, ale jedno spojrzenie na opuchniętą nogę Rosalie uświadomiło go, że nie pora na robienie dochodzenia dla własnej satysfakcji.
    Podprowadził ją bliżej swojego konia, który przez cały ten czas ani drgnął. Flamberge potrafił sobie ustawić ludzi, więc wychodził z założenia, że ze zwierzęciem tym bardziej nie powinien mieć problemu. Podtrzymując kobietę jedną ręką, sięgnął do torby przytroczonej do boku konia i przeszukał ją szybko, znajdując wreszcie w środku swoją skórzaną kamizelkę, dobrze spełniającą rolę izolacji na chłodnej ziemi.
    – Czy możesz usiąść i pozwolić mi obejrzeć zranioną nogę, pani? Nie sądzę żeby była złamana, skoro da się na niej ustać, ale może uda mi się odrobinę załagodzić ból – powiedział z powagą, zastanawiając się jednocześnie, jakie zioła lecznicze ma przy sobie i gorączkowo próbując przypomnieć, co ojciec mówił mu dawno temu o opuchliźnie. Gdy Cesar był młodszy, nie w głowie mu było siedzenie w dusznej, dziwacznie pachnącej komnacie rodziciela i wysłuchiwanie niekończących się wykładów o technikach ratowania ludzkiego życia i zdrowia, czego obecnie bardzo żałował. Staremu Flamberge'owi udało się jednak co nieco wbić mu do głowy, a po śmierci ojca Cesar zaczął doceniać nie tylko wiedzę, ale też zawartość niezliczonych doniczek, które dostał w spadku. Nie mając o nich pojęcia, polecił miejscowej zielarce przesadzić wszystko do zamkowego ogrodu zimowego i zaczął kształcić się na własną rękę.
    – Mam trochę łopianu, powinien zmniejszyć opuchliznę. Czy… Czy pamiętasz może pani, jak wyglądał napastnik? – zaryzykował, zerkając na nią niespokojnie.

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Ja cię strasznie przepraszam że o tobie zapomniałam! Wybacz mi! Z pomysłem ciężko coś idzie. Więc chyba nici z tego ale naprawdę jest mi przykro że o tobie zapomniałam !]

    Floks

    OdpowiedzUsuń
  47. [Zgadzam się. W takim razie pozostaje mi tylko czekać na notkę. :)]

    Alexandra

    OdpowiedzUsuń
  48. „Wiem”, cisnęła się Cesarowi na usta odpowiedź. Znał Thomasa nie od dziś i był świadomy także tych bardziej błahych wydarzeń z jego życia, nie tylko ślubu, na który sam był zaproszony. Miał okazję parę razy ćwiczyć z nim szermierkę, jeszcze zanim ten awansował na dowódcę jednego z oddziałów. Trudno jednak było przetłumaczyć kobiecie więź, jaka tworzyła się między mężczyznami, gdy mieli okazję pojedynkować się między sobą wystarczająco często.
    – Nie ma sensu się przyglądać – powiedział, chwytając rąbek jej sukni i ciągnąc go lekko w swoją stronę, by zasłonić jej widok. – Póki się nie widzi rany, można z nią pokonać połowę wrogiej armii bez jednego błędu.
    Rana na szczęście była zamknięta, więc najpierw obłożył ją śniegiem, ostrzegając wcześniej, że może się on wydać jeszcze chłodniejszy niż zwykle przy zetknięciu z gorączkującą skórą. Gdy wyciągał z kieszeni zwinięte ciasno liście łopianu i porwany kawałek tkaniny, usłyszał jak wspomina o napastniku.
    – Blondyn – powtórzył, patrząc jej prosto w oczy, spijając każde słowo z jej ust. Takie wpatrywanie się w damę mogło uchodzić za niegrzeczne, ale nie dbał teraz o to. Jeśli kradzież miała związek ze sprawą, którą badał ostatnio z największym skupieniem, to może był już o krok od rozwiązania… – Jak wyglądał ten koń? Miał jakieś szczególne cechy? Plamkę, niecodzienne umaszczenie? – zapytał, dopiero po chwili przypominając sobie, że noga z pewnością nie przestanie boleć ot tak i zabierając się z powrotem do wiązania prowizorycznego opatrunku. – Mogę rozesłać rekrutów, aby rozejrzeli się po mieście – dodał, nie zastanawiając się, że to wyjaśnienie w połączeniu z jego ekscytacją wydaje się raczej niewystarczające.

    OdpowiedzUsuń
  49. [A dziękuję. Katie jest jedną z naprawdę niewielu aktorek, które lubię. Żeby nie powiedzieć, że jedyną.]

    //Constansa

    OdpowiedzUsuń
  50. William od małego uwielbiał podróżować, niestety jego ojciec nieczęsto opuszczał rodzinną wioskę. Właśnie dlatego z Rosalie widywali się tylko wtedy, gdy jej rodzice zechcieli ją ze sobą zabrać. Lubił ją. Była naprawdę świetną kompanką [początkowo napisałam kanapką, trochę późno na jedzenie, ale chyba nie dla mojego żołądka]. Nigdy się nie nudzili. Za każdym razem potrafili znaleźć dla siebie odpowiednią zabawę. Wszystko popsuło się, gdy ich matki pokłóciły się, przez co młodzi przestali się widywać. Temat tej kłótni nadal pozostawał dla wszystkich zagadką.
    W pierwszej chwili nie mógł do końca uwierzyć, że to była ta sama Rosalie, którą znał od dzieciństwa. W ciągu tych pięciu lat zmieniła się nie do poznania. Przytulił ją do siebie. Była niezwykle delikatna i szczupła, co wcale go nie zdziwiło.
    - A ty próbowałaś tworzyć z moich włosów wymyślne fryzury.. – Powiedział ze śmiechem. - Twój pies uwielbiał, gdy za nim biegałem. Nadal myślę, że mnie lubił bardziej, niż ciebie – dodał po chwili. Odsunął ją od siebie, by uważniej jej się przyjrzeć. Ten sam kolor oczu i włosów, ten sam uśmiech.. – Wypiękniałaś, moja droga kuzynko. Oczywiście zawsze byłaś piękna, zwłaszcza z brakującymi zębami, ale teraz wyglądasz o wiele bardziej.. okazale. Twój narzeczony zapewne jest najszczęśliwszym mężczyzną w królestwie.
    Uśmiechnął się tajemniczo, gdy spojrzała na niego z zaskoczeniem.
    - Myślałaś, że zdołasz ukryć przede mną swoje narzeczeństwo? Pamiętaj, że przed Williamem Lacey’em nigdy nic się nie ukryje. Po tylu latach znajomości powinnaś o tym pamiętać – przerwał na chwilę, zabawnie mrużąc oczy. – Powinienem być na ciebie wściekły, że o twoich zaślubinach dowiedziałem się od obcych, a nie od ciebie, lady Grant. Gdybym nie przyjechał do stolicy, to przegapiłbym tak ważne wydarzenie!

    [+ mam nadzieję, że przeze mnie nie umarł żaden jednorożec, za bardzo je lubię! huehue - to miał być oczywiście szatański śmiech :>]

    OdpowiedzUsuń
  51. Ślub, podobnie jak i późniejsze wesele były skromne i pompatyczne za razem. Biorąc pod uwagę, że pan młody był synem króla i zaraz po ślubie został mianowany przez królową lordem najbardziej żyznych i spokojnych ziem to było mało gości, ale z drugiej strony, był jedynie bękartem, więc i tak miał lepiej niż większość nieślubnych dzieci w Królestwie. Młodzi małżonkowie cały wieczór uśmiechali się sztucznie, sluchając zyczeń, wznosząc toasty (Thomas nie pił wina, tylko sok wiśniowy, o czym wiedział jedynie on i sluga, ktory nalewał mu napitek), tańcząc... Musieli wyglądać na szczęśliwych, żadnemu z nich nie zależało na tym, aby jego romans wyszedł na światło dzienne. Wśród gości zauważył Williama, był bardzo zdziwiony jego obecnością, a jeszcze bardziej zszokowało go to, że blondwłosy chłopak okazał się być kuzynek jego żony. Czy mogło być jeszcze gorzej...?
    Po wielu godzinach udręki, po których bolaly go policzku od wiecznego uśmiechania się i śmiania, z radością wprowadził żonę do ich wspólnej komnaty. Nie potrafił sobie wyobrazić tego, jak ma wyglądać ta noc. Dzięki temu, że podano fałszywą informację o krwawieniu młodej panny, nie musieli przechodzić przez pokładziny. Zamknął drzwi i spojrzał na swoją małżonkę. Wyglądała pięknie w białej, koronkowej sukni. Szkoda tylko, że była smutna. I to on do tego doprowadził.
    Komnata była spora, bardzo jasna. Posiadała praktycznie całą ścianę okien, które były także wyjściem na duży taras z widokiem na zamkowe ogrody. Oczywiście, szyby szło zasłonić ciężkimi, wzorzystymi kotarami z kolorze bordowym, ozdobionymi złotymi haftami. Na podłodze leżał cudowny, puchaty dywan w egzotyczne wzory, a w kafelkowym kominku wesoło trzaskał ogień. W pokoju było też duże, dębowe biurko, z rzeźbionymi nogami oraz pasujące do niego krzesło. Mieli duże lustro, zaraz obok szafy, gdzie zapewne już wisiały ich ubrania, w ktorym mogli się przeglądać. Pomyślano także o potrzebach Rosalie i przeniesiono tutaj jej toaletkę i kufry z rzeczami. Wszystko było drogie, piękne, utrzymane w kolorach brązu, bordo i złota.
    Podszedł do niej niepewnie - Rosalie...może pomogę zdjać ci suknię? - zaproponował. Nie miał najmniejszej ochoty nawet probować namówić ją skonsumowanie małżeństwa. Wiedział, że dziewczyna była bardzo zmęczona, a suknia, którą miała na sobie nie była taka łatwa do zdjęcia w pojedynkę. Mimo wszystkiego, co tego dnia miało miejsce, chciał być jak najlepszym mężem. Ona nie zasłużyła na nic innego, tylko szczęśliwe życie. Miał nadzieję, że kiedy wyjadą i nie bedzie widywał Alexandry, jego serce otworzy się na Rosalie. Bardzo ją lubił, i podobała mu sie, po prostu pannę Leith kochał bardziej i znal dlużej. W dodatku martwil się teraz o przyszłość młodej dwórki. Co prawda miała narzeczonego, i William wydawał się być w niej naprawdę zakochany, poza tym miał opinię dobrego i szlachetnego człowieka, ale panna z brzuchem i tak wzbudzi kontrowersję. A bękart bękarta nie będzie miał łatwego życia, podobnie jak jego matka. I chociaż wiedział na własnym przykładzie, że nikt nie decyduje o swoim pochodzeniu, to wolałby, aby dziewczyna wypiła te zioła wtedy, kiedy on je jej przyniosł. Nie byloby teraz tego problemu. Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy nie okłamała go, w rozpaczliwej probie zatrzymania go przy sobie. Chociaż nie wydawała się mu nigdy być tak wyrachowaną osobą, to kto wie? W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, tak powiadają. Cała nadzieja na jej szczęśliwe życie była w Lacey'u. Mógł uznać to dziecko za swoje. Thomas nie będzie miał do niego żadnych praw, nawet nie będzie mógł go widywać...
    Chyba lepiej, aby ich nie widywał. Patrzył uważnie na swoją małżonkę, siłą woli powstrzymując się przed tym, aby do niej nie podejść, nie chwycić jej w ramiona, albo paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie.

    OdpowiedzUsuń
  52. Podszedł do niej i zaczął rozwiązywać gorset jej sukni. Robił to bardzo spokojnie, ale dość sprawnie. Widział ich odbicie w lustrze. Złożyli przysięgę przed obliczem Soleilusa. Nie było już odwrotu. Do końca życia będą na siebie skazani, czy tego chcą, czy też nie. Miał nadzieję, że z czasem naprawdę zapomni o tym romansie i nauczy się kochać żonę. Widząc, w jakim jej stanie, objął ją niepewnie i oparł głowę na jej ramieniu. Czuł jej słodkie, kwiatowe perfumy. Podobał mu się ich zapach, wcześniej go nie używała.
    - Jeśli chcesz, mogę użyć tajnego przejścia i pójść do swojej starej komnaty, raczej nie zdązyli jej jeszcze opróżnić - powiedział. Nie chciał, aby ta noc była dla niej równie okropna jak cały dzień. Spodziewał się, że tak to bedzie wygladało - będą udawać zakochaną, idealną parę, ale w domu będą żyli osobno, każde zacznie chodzić własnymi drogami, raczej starając się nie wpaść na współmałżonka. Nie o tym marzył. chciał mieć kochającą żonę, stworzyć szczęśliwy dom, którego sam nigdy nie miał. Być dobrym ojcem i mężem, mieć gromadkę dzieci, z którymi spędzałby całe dnie, jeśli akurat nie musialby nigdzie wyjeżdżać...
    Ale to wszystko chyba pozostanie już w jego marzeniach. Zniszczył wszystko co było miedzy nimi dobre i mógł za to widzić wyłącznie siebie i swoją głupotę. Skrzywdził Rosalie i brał pod uwagę to, ze ona tego nigdy nie zapomni, nigdy nie wybaczy.

    OdpowiedzUsuń
  53. Biały. Kobiety! Jak można w ten sposób definiować konia? Każde ze zwierząt było inne, miało określoną rasę i umaszczenie, nad którym można się było rozwodzić na kilkanaście zwojów pergaminu, poruszało się w odmienny sposób, trzeba było szukać szczególnego sposobu na dotarcie do niego i podporządkowanie człowiekowi. Ale koń był biały. Cesar westchnął, powstrzymując się od przewrócenia oczyma.
    – Biały koń – powtórzył łagodnie, wyjątkowo dbając o to, by jego myśli nie odbiły się na tonie wypowiedzi. – W takim razie rozkażę moim ludziom szukać… ładnego, białego konia – mruknął, zabierając się za usztywnienie opatrunku.
    Po przyłożeniu do opuchniętej nogi kilku rozłożystych liści łopianu, owinął ją tkaniną i obwiązał porządnie rzemykiem. Wyglądało to całkiem porządnie, ojciec byłby dumny.
    – Nie za mocno? – zapytał, sprawdzając czy nie zablokował przepływu krwi zbyt silnym uciskiem. Zaraz potem podniósł ją ostrożnie i posadził na grzbiecie swojego własnego rumaka. – To nie będzie szczególnie przyjemna droga, ale na pewno mniej męcząca niż piesza wędrówka. I nie przejmuj się utratą konia, lady. Nawet jeśli go nie odnajdziemy, jestem pewny, że Thomas po ślubie sprezentuje ci nawet całą stajnię, jeśli tylko powiesz słowo – oznajmił pocieszająco, szukając w pamięci tytułu, jaki były uczeń miał otrzymać po ślubie. Bez wątpienia mu o tym wspominał, ale te wszystkie dzielne i waleczne smoki, lwy i orły zawsze sprawiały mu problem.

    OdpowiedzUsuń
  54. Wrócił do rozwiązywania jej gorsetu. Po chwili biała suknia zsunęła się z ramion dziewczyny i opadła na podłogę. Obszedł żonę i stanął przodem do niej. Jego cudownie, niebieskie oczy były równie smutne, co jej. Westchnął cicho
    - Nie tłum tego w sobie, Rosalie. Już nie musisz. Nie musisz być dzielna. Płacz, krzycz...możesz mnie nawet uderzyć, jeśli to przyniesie ci ulgę. Ludzie i tak zawsze będą gadać. Mniej lub bardziej prawdziwe historie. Nie ma co się tym przejmować, a o tych tunelach nie wie wiele osob. Mogę zamknąć się od środka i zostawić klucz w zamku, wtedy nikt nie wejdzie do mojej komnaty. Nikt się nie dowie, że spaliśmy osobno, zresztą, skoro oficjalnie krwawisz zawsze mogę skłamać, że nie chciałem spać z tobą w jednym łożu z tego powodu - tak często bywalo, że kiedy żony miały te dni, małżonkowie sypiali osobno. W końcu wtedy krwawiąca często wstawała w nocy do nocnika, zapach był nieprzyjemny, nie wspominajac już o kobiecych humorkach, tak silnych w ciągu tych paru dni - Pozwolę ci na wszystko, co zechcesz. Tylko wolę już żeby targały tobą emocję, niż żebyś stała tu...taka. Ten spokój jest pozorny, wiem to. Twoje serce jest złamane, podobnie jak moje. Tyle, że ja sam sobie jestem winny, a ty padłaś ofiarą mojej głupoty. Jeśli chcesz, w naszym dworku nie będę cię odwiedzał. Jeśli zginę na jakiejś wyprawie, szybciej znajdziesz męża jako bezdzietna wdowa, z majątkiem. I nie bedzie wiecej żadnych innych kobiet. Nawet kurtyzan, nawet podczas mojego pobytu w armii. Przysięgam ci to.

    OdpowiedzUsuń
  55. Patrzył na nią długo, ale widząc, że dziewczyna raczej nie zamierza się do niego odezwać zaczął się rozbierać. Odpiął guziki ozdobnego kubraka, ściągnął koszule. Podszedł do kufra stojącego pod ścianą i wyjął stamtąd świeżą bieliznę i koszule nocną. Odwrócił się do niej plecami i przebrał się, odkładając rzeczy na krzesło. Jego włosy potargały się nieco i dobrze, bo w przylizanych i ułożonych wyglądał zdecydowanie gorzej. Podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach.
    - Dobrze...przestanę...ale powiedz mi co ci leży na sercu. Będzie ci lepiej, zaufaj mi - powiedział cicho. Chciał znaleźć jakiś sposób aby ulżeć jej w cierpieniu, chociaż odrobinę. Nie tylko dlatego, że miał ogromne wyrzuty sumienia. Ale naprawdę uważał, że ona nie zasługiwała na to, jak została potraktowana. Fakt, że nie chciał, aby kiedykolwiek dowiedziała się o tym romansie. A o dziecku sam się wtedy dopiero dowiedział

    OdpowiedzUsuń
  56. [Też mam taką nadzieję. :>
    To co, czyli teraz zaczynamy coś "poślubnego"? Wściekły na Thomasa William mógłby wpaść do Rosalie i zacząć robić jej wyrzuty, że jak to mogła poślubić takiego mężczyznę. Albo będzie chciał ją pocieszyć i zobaczyć, jak cała sytuacja wygląda z jej strony. :>]

    William Lacey

    OdpowiedzUsuń
  57. Obserwował ją uważnie. Próbował rozgryźć, co też się dzieje w tej ładnej główce, ale już dawno doszedł do wniosku, że kobiet nie da się zrozumieć. Trzeba im przytakiwać i ustępować, jeśli się czegoś od nich chciało. A on wiele chciał od niej. Wybaczenia. Drugiej szansy...
    - Oboje jesteśmy zmęczeni - powiedział cicho - ale jak chcesz... - kiedy go minęła, zacisnął wściekły pięści, aby nie zacząć na nią wrzeszczeć zirytowany. Jak każdy nienawidził traktowania go jak powietrze. Owszem, była na niego zła, miała do tego pełne prawo, ale co jeszcze miał, na litość Soleilusa , zrobić, aby ją udobruchać? Nie cofnie czasu.
    Wodził za nią wzrokiem. Mimo wszystko nadal był męzczyzną, a ona śliczną, młodą dziewczyną, ubraną w bieliznę. A potem ją zdjęła. odwrócił wzrok, kiedy skończyła się ubierać. Cóż...nie tej nocy. Dzisiaj musi dac jej spokój. I zapewne do czasu, aż sama się nie zgodzi będzie musiał jakoś powstrzymywać swoje żądze. Trudno. Nie zdradzi jej. Chociażby do końca życia miał nie mieć żadnej kobiety. Jakoś to przeżyje...zresztą, nie może się na niego gniewać do końca świata, prawda? Kiedyś musi jej przejść...miał taką nadzieję.
    - Zgasić świece, czy jeszcze chcesz coś robić? - spytał, aby przerwać tą nieznośną ciszę. Naprawdę wolałby, gdyby mu nawrzucała, zwyzwała od najgorszych, znów uderzyła w twarz, cokolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  58. Pokiwał głową. Chodził po pokoju gasząc wszystkie świece, aż w końcu w pokoju paliła się jedna, ta przy jego stronie łóżka. Położył się spokojnie, a potem ją zdmuchnął. Zapanowała ciemność, dopiero po jakimś czasie jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczał widzieć kontury mebli.
    - Jak będziesz chciała w koncu ze mną szczerze porozmawiac, to wiesz, gdzie mnie szukać - powiedział - dobranoc, żono - dodał, a potem odwrócił się na bok, plecami do niej i zamknął oczy. Nie spał, oczywiście, całą noc, może udało mu się usnąć na dwie-trzy godziny. Za dużo miał myśli w głowie, zbyt wiele uczuć. od wściekłości, do smutki. Kiedy w końcu zaczęło świtać wstał, zabrał z rzeczy kilka ubrań, załozył je i wyszedł. Do śniadania jeździł po lesie, potem wrócił, aby zjeść posiłek i poszedł do swoich starych komnat, aby uporządkować rzeczy. Nie chciał zabierać na wieś wszystkiego. Unikał jej do wieczora, obiad zjadł w samotności, dopiero przybył na wspólną kolację. Miał podbite oko i rozięty luk brwiowy. Cóż...William Lacey wpadł w odwiedziny, a raczej nie była to miła wizyta. Alexandra wyznała mu całą prawdę, a ten przyszedł do Thomasa i nie zamierzał tak tłumić w sobie złości jak Rosalie. Usiadł na przeciwko niej przy stole i nalał sobie wody
    - Jak minął dzień? - spytał.

    OdpowiedzUsuń
  59. [Pozwoliłam sobie trochę wcześniej dodać do "Zasłużonych", bo widzę, że to już bardzo blisko :) .]

    OdpowiedzUsuń
  60. Odstawił karafkę z wodą i napił się spokojnie. Hm...powinien skłamać, czy powiedzieć prawdę? Chyba ostatnio na kłamaniu nie wyszedł najlepiej i te obrażenia były pośrednio własnie przez to.
    - Cóż...powiedzmy, że twój szanowny kuzyn, William Lacey dowiedział się, że miałem romans z jego narzeczoną i krótko mówiąc, nie był zachwycony. Ale to nic. Bywało gorzej - powiedział - zresztą...zasłużyłem sobie na to - wzruszył ramionami i nałożył sobie na talerz odrobinę sałatki, oraz spory kawał gotowanego mięsa królika - musisz się przyzwyczaić, Rosalie. Jestem żołnierzem. Nieraz zobaczysz mnie w gorszym stanie niż takie tam małe siniaki - uśmiechnął się do niej lekko - zresztą...już mnie widziałaś -zaczął jeść. Nie wiedział jak ma z nią rozmawiać. Nie chciał poruszać tych trudnych tematów, które dziewczyna chciała przemilczeć, ale z drugiej strony mial wrażenie, ze wszystko kojarzy mu się z wczorajszym dniem. Dosłownie wszystko. Nie uciekną od tej rozmowy. Od tej i wielu innych, ktore ich czekają. Ich małżenstwo już na samym początku natrafiło na ogromną przeszkodę - mam nadzieję, ze twój dzień był bardziej udany...przynajmniej nie widzę, abyś była pobita, a to już sukces - zaśmiał się. Chciał, aby w koncu się nieco rozluźniła, chociaz odrobinę. Nadal był tą samą osobą, w której sie zakochała.

    OdpowiedzUsuń
  61. Roześmiał się cicho, krojąc spokojnie mięso. Miał na sobie zwykłą koszulę i brązowy kubrak, pozbawiony ozdób. Był lordem, ale w ogóle nie wyglądał jak oni. Był o wiele skromniejszym człowiekiem, bo w końcu przez całe życie był bękartem, potępianym, niechcianym i wyszydzanym.
    - Rosalie...gdybym miał biegać do medyka za każdym razem jak mam siniaka albo nieco rozcięty łuk brwiowy, musiałbym być tam kilka razy w tygodniu. To naprawdę nic takiego. Obmyłem ranę, przyłożyłem odpowiednie zioła i działałem dalej. Naprawdę nie musisz się o mnie aż tak martwić. Nie z powodu takich małych obrażeń. Równie dobrze mogłem się potknąć i samemu sobie to zrobić - powiedział i wzruszył ramionami - mam nadzieję, ze ty i twój ojciec nie macie mi za złe tego, że utajniłem ostatnią wolę ojca w sprawie nadania mi tytułu i powierzenia ziem... nawet moja matka i siostra tego nie wiedziały, ojciec tego nie chciał. To był jego ostatni prezent dla mnie. Z okazji ślubu..- umilkł. Minęło już trochę czasu od morderstwa jego ojca, ale nadal nie pogodził sie z jego odejściem. Kochał go i wiedział, że on zawsze zrobiłby wszystko dla niego, tylko z powodu tego, że był jego synem. Nie musiał robić nic wiecej, aby mieć jego miłość. Ojciec pomyślał nawet o tym, aby podarować coś synowi na ślub. Ciekawiło go, czy za jakiś czas znowu zamkowy prawnik nie przyniesie kolejnego testamentu i się nie okaże, że nawet ich dzieci dostaną coś pośmiertnie od dziadka - przepraszam...coś mi wpadło do oka - powiedział, odganiając łzy. przecież nie będzie przy niej płakać. Jeszcze tego by brakowało.

    OdpowiedzUsuń
  62. [Gratulacje (a może nie do końca) dla panny młodej! Morgoth na pewno był na weselu i śpiewał na nim do kotleta. Może zagada do smutnej panny młodej, pytając jaka jest jej ulubiona pieśń, żeby mógł ją zagrać. No i oczywiście jego własny smutek, bo będzie mu się przypominał dzień jego własnego wesela.]

    Morgoth

    OdpowiedzUsuń
  63. [Właśnie o to i chodziło. Zacząć?]

    Morgoth

    OdpowiedzUsuń
  64. Uśmiechnął się lekko. Coż...kobiety mogły płakać po zmarłych przez długi czas i nikt nie miał prawa mieć im tego za złe. Co innego bylo jednak z mężczyznami. Już na pogrzebie patrzono na niego dziwnie, kiedy ronił łzy. A przecież ojciec był dla niego jedną z najwazniejszych osób, to chyba naturalne, że go opłakiwał.
    - Nie wstydzę się tego. Po prostu nie chcę, abyś myslała, że twój mąż to jakaś ofiara losu - powiedział cicho - chetnie ją poznam...jeśli chcesz, możemy odiwedzić twoich bliskich kiedy będziemy się przeprowadzać, nie musimy jakoś dużo zbaczać z trasy, więc to żaden problem. Ona też zapewne chciałaby cię zobaczyć - uśmiechnął się lekko - chociaż nie wiem...spotkanie z teściową chyba o wiele bardziej mnie stresuje niż z teściem - roześmiał się - potem będziemy mieszkać niedaleko mojej matki, więc mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, abym ją czasem odwiedzał, albo zapraszał do nas? Byliśmy naprawdę blisko, ale kiedy zamordowano ojca...wolała uciec ze stolicy. W końcu według wielu jest wiedźmą, ktora za pomocą czarów go uwiodła...a tam żyje sobie spokojnie. No, chyba, że ja jej podniosę ciśnienie. Albo mój dziadek, wiecznie narzekający, jak to zbrukała dobre imię Kastloy'ów...w ogóle widziałaś go na naszym ślubie? Jego mina, kiedy Meredith mianowała mnie lordem była bezcenna, prawie parsknąłem śmiechem...- był zdziwiony ilością wypowiedzianych przez siebie słow. Chyba za bardzo się rozluźnił. Chrząknął - także ten...smacznego - powiedział i wrócił do jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  65. Obserwował ją. Zauważył, że przez ostatnie dni niewiele jadła, ale coż...sam zafundował jej sporo stresu, trudno się dziwić, że apetyt jej nie dopisywał.
    - Napisze list do twojego ojca i zapytam się, czy miałby coś przeciwko, abyśmy odwiedzili wasz dom - powiedział spokojnie. Zauważył, że coś jest nie tak, a podczas wesela specjalnie obserwował teścia. Zauwazył, że ten najpierw sporo pił, a potem nagle zniknął. Rano usłyszał jak dwie służące narzekały na posciele w wymiocinach. Domyślił się, ze ma z lordem Grantem coś wspólnego. Nalał sobie soku z wiśni. Pił go dużo, bo wyglądał jak wino, wtedy ludzie nie patrzyli na niego dziwnie. W końcu młody męzczyzna powinien pić wino, a nie jakieś tam soczki, to dobre dla dzieci - i...muszę ci coś powiedzieć - spojrzał na nią uważnie - zostawcie nas samych - powiedział do służby, a po chwili zostali w komnacie sami - kolejny mroczny sekret Thomasa Kastloy'a, ale...ten problem jest na mniejszą skalę i już w sumie sobie z nim poradziłem, jednak jesteś moją żoną i powinnaś wiedziec...- wziął głęboki wdech. Poza Alexandrą nikt więcej nie wiedział o jego problemie - jestem uzależniony od alkoholu - powiedział i spuścił głowę. Tego się naprawdę wstydził, co było śmieszne. Jakoś ujawnienie jego romansu mniej go stresowało niż powiedzenie jej o tym - kiedy zacznę pić...nie mogę przestać, aż nie padnę. Czasami jak jestem pijany to się wydurniam, czasem awanturuję, najczęśniej po porstu zasypiam...ale nie piję już od dłuższego czasu, chociaż jest mi ciężko. przez całe nasze wesele walczyłem z tą pokusą. To...- wskazał na karafkę - jest sok wiśniowy. Udaje rozcienczone wino, aby ludzie nie gadali i nie zadawali niewygodnych pytań.

    OdpowiedzUsuń
  66. Wstał i podszedł do niej. Tak, domyślił się tego, ale było juz za późno, zresztą..skoro jej ojciec nie widział w problemu w tym, że Thomas miał kochankę i dziecko w drodze, to z powodu alkoholizmu również nie anulowałby zaręczyn i ślubu. Objął ją.
    - Nigdy nie uderzyłem kobiety - powiedział cicho - to częściej one biją mnie, jeśli je urażę, ale to chyba wiesz najlepiej, prawda? - roześmiał się. Ta ich noc w karczmie...była dziwna. Najpierw go uderzyła i się obraziła, a potem i tak wylądowali w łóżku - dam sobie radę...a skoro już wiesz, możesz mnie wspierać. Ja...często mam ochotę się upić i zapomnieć chociażby na chwilę o tym, co narobiłem...i bardzo chcę to zrobić, ale potem przypominam sobie, że to nic nie da. I tak nie ucieknę przed odpowiedzialnością. Czasami każę przynieść sobie butelkę, otwieram ją, ale nie piję...nie wiem po co to robię. Ani kiedy to się stało, że straciłem kontrolę nad sobą - patrzył na nią - ja...sam się tego wystraszyłęm. Piłem codziennie, przed snem. Aż nie usnałem. Przez kilka tygodni. Ręce mi drżały, jeśli nie wypiłem...nigdy więcej nie doprowadzę się do takiego stanu, a skoro się boisz, to mam dodatkowy powód, aby tego pod żadnym porozrem nie robić - pocałował ją w czoło - chcesz się wykąpać, żono? - spytał i podał jej dłoń - jeśli nie, to możemy już kłaść się spać, chyba, że chcesz jeszcze coś zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  67. Podobało mu się to, że nie spinała włosów. Wyglądałaby wtedy staro i...jak nie ona. Lubił ją, bo była naturalną, świeżą dziewczyną, a nie zmalowaną kobietą. Taka mu się podobała. Sam odgarnął jej koljeny kosmyk za ucho.
    - Nie... dam ci czas - powiedział i uśmiechnął się lekko - nie tknę cię, jeśli sama o to wyraźnie nie poprosisz - dodał i odsunął się, aby mogła swobodnie wyjść. - chociaż nad tym chce, abyś miała władzę...kobiety pod tym względem mają gorzej. Najpierw jesteście uzależnione od woli ojca, potem męża, a na końcu syna... chcę dac ci tyle wolności, ile mogę, jako mąż. Więc miłej kąpieli, ja jeszcze mam jakieś raporty do odczytania, więc pójde po nie do gabinetu...zobaczymy się już w sypialni - uśmiechnął się, a potem wyszedł. Do niewielkiego salonu, który mieścił się w ich apartamentach, weszła slużba. zabrali jedzenie, zostawiajac im na noc dzban świeżej wody. Thomas przyniósł papiery, polożył je na biurku. Przebrał się, usiadł na krześle i zaczął je uważnie czytać. Mieli swoją własną łaźnię i chociaż korciło go, aby wejsc, chociaz popatrzeć na nagą żonę, to postanowił dać jej odrobinę prywatności. Nie chciał wyjśc na niewyżytego.

    OdpowiedzUsuń
  68. Przyjrzała się uważnie młodej dziewczynie zastanawiając się dłużej nad jej bólami głowy. Gdy wspomniała o lekarzu, Rosalie wyraźnie się zmieszała, ale nie chciała dłużej na ten temat dyskutować. Przecież dziewczyna ma się czuć tu dobrze, a więc jeżeli nie ma ochoty na wspólne posiłki to trudno, jej decyzja, najwyraźniej musi się z tym wszystkim jeszcze oswoić. Meredith doskonale ją rozumiała, dziewczyna była w nowym miejscu i dużymi krokami zbliżał jej się zaaranżowany ślub. Kto wie, może była zakochana w kimś innym, a los potoczył się tak, a nie inaczej. Królowa miała o tyle dobrze, że mogła sama wybrać swojego męża, jednak zawsze musiała mieć na względzie dobro królestwa...
    - Dobrze, mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda nam się zjeść wspólnie. - odpowiedziała uśmiechając się lekko. Nie chciała więcej stresować dziewczyny, nie po to ją tu zaprosiła. Wiedziała, że dalsza dyskusja na temat jej bólów głowy nie będzie sprzyjać rozmowie o małżeństwie.
    - Ależ oczywiście. Wybacz mi jeśli zbytnio Cię zdenerwowałam, rzecz jasna to nie było moim celem. Mam nadzieję, że nie jestem aż taka straszna... Wiesz, niedługo będziemy rodziną, toteż łatwiej by było gdybyś zwracała się do mnie po imieniu, Meredith. - oficjalnie się przedstawiając skinęła głową wciąż przyjaźnie się uśmiechając. Chciała żeby ich relacje było naturalne, rodzinne, zero sztywności. Rosalie wydała się naprawdę miłą młodą damą i pragnęła poznać ją lepiej. Kochała swojego brata, ufała mu i w jej oczach był bardzo dobrym człowiekiem i wierzyła, iż nie skrzywdzi swojej żony, a jeśli to się stanie, Meredith osobiście dopilnuje by poniósł tego konsekwencje, nie zważając już na ich więzy krwi.
    - Może usiądziemy? - zapytała spoglądając na beżowy szezlong stojący przy oknie.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  69. Morgoth, przygotowując się do występu, starał się nie myśleć o tym, jako o ślubie. To zbyt bolało. Miał wtedy przed oczami Nashę, z kwiatami we włosach i szczerym uśmiechem, czekającą na niego by wejść do świątyni i zostać ogłoszoną jego żoną.
    Jako, że był całkiem dobry w tym co robił, dodatkowo rodzice państwa młodych mogli mówić, że na weselu był bard z Imperium. Morgoth miał akcent stamtąd, nie dało się ukryć jego pochodzenia, dodatkowo ubarwił swoją historię wizytą w stolicy wielkiego państwa. Oni wszyscy uważali to za prawie prawdę, w końcu bajarzom i bardom całkowicie się nie ufa.
    Śluby, nie ważne czy bogaczy czy biedaków, zawsze przyciągały kuglarzy, artystów i przede wszystkim bardów. Jako, że Morgoth i Floks od jakiegoś czasu występowali razem, postanowili i tutaj zgłosić się we dwójkę do aranżacji tego wydarzenia. Morgoth był zbyt prostym człowiekiem, aby zrozumieć branie ślubów bez choćby zalążka miłości. Oczywiście, córki karczmarzy i kowali nie wychodziły za zwykłych rolników, ale miały jakiś wybór. Tymczasem szlacheckie, choć nie skalały swoich dłoni ani godziną prawdziwej, ciężkiej pracy, nie miały wyboru i były ciągnięte przed ołtarz mimo woli.
    Kiedy jednak patrzył na pannę młodą, nie widział już radosnej Nashy. Widział zranioną duszyczkę, zaczerwienione oczy i lekko zwieszone ramiona. Pan młody również nie przypominał jego samego; tego dnia Sokołowy z twarzy nie schodził uśmiech.
    Kiedy chwilowo nastąpiła pauza w utworach i swoje sztuczki pokazywali akrobaci, Morgoth podszedł do stołu państwa młodych i skłonił się pannie młodej; jej mąż zniknął, rozmawiając z jakimś innym lordem lub rycerzem.
    - Witaj milady Rosalie – odezwał się z szacunkiem, choć z błędem. Od razu wyczuwało się, że jest niepiśmienny i nisko urodzony. Nikt ze szlachetnego rodu nie powie milady. Powie lady. – Razem z tancerką siedmiu zasłon, Floks, winszuję ci wszystkiego najlepszego z okazji zaślubin. Oby dobry los zesłał ci wielu potomków. – Spojrzał na nią niebieskimi oczami, jaśniejącymi jak kryształy. Był świeżo ogolony, przystrzyżony i ubrany w kolorowy, choć niezbyt kosztowny wams, haftowany trochę krzywo w roślinne motywy. Typowy strój barda, razem z wysokimi butami z zadartymi i zawiniętymi do środka szpicami. – Brakuje tutaj jedynie uśmiechu panny młodej. Czy jakaś pieśń, specjalnie dla lady poprawi jej humor? – uśmiechnął się półgębkiem.

    Morgoth

    OdpowiedzUsuń
  70. Czytał papiery i wynotowywał do swojego kajetu najważniejsze informacje. Zawsze tak robił. Większość z nich dotyczyła wyposażenia, stanu zbroi, ilości broni, zdrowia koni i tak dalej. W stercie papierów był także list od Lorda Zachodniego Nutru, który prosił o spotkanie w celu zawarcia traktatu między ich ziemiami. Jako lord Thomas musiał teraz zajmować się także tym.
    - Chcę ci coś pokazać...kiedy dowiedziałem się o testamencie ojca, o tym, że dostanę te ziemie na wschodzie zacząłem szukać architekta, który odbudowałby zamek i zmienił nieco jego wygląd...dostałem kilka szkiców i porpozycji. Myślę, ze to dobre zajęcie dla kobiety...w końcu tu chodzi o samą estetykę, mury będą wysokie i grube, więc militarnie zameki tak jest w porządku...- wyjął ze stosu kilka kartek z projektami - zajmiesz się tym rano? - poprosił, patrząc na nią uważnie. Chciał, aby jego żona była jego partnerką. Chciał ustalać z nią te kwestie, które mógł - jeśli chcemy zdążyć do następnej zimy, prace muszą ruszyć niezwłocznie - dodał i wstał. Uśmiechnął się lekko - a wierzę, że ty wybierzesz najlepiej...oczywiście wszyscy architekci są otwarci na nasze propozycje, a środków mamy sporo, więc nie musisz oszczędzać, jeśli chcesz. W następnym roku zajmiemy się projektowaniem ogrodów, teraz to nie ma sensu, skoro i tak cały teren trzeba oczyścić z chwastów, a będą się tak kręcili budowniczy. Miał nadzieję, że to nieco ją zjamie i nie spędzi kolejnego dnia pogrążona we własnych myślach.

    OdpowiedzUsuń
  71. Patrzył na nią uważnie. Odłożył trzymany w rękach raport, o tym, ile jakich koni ma jego oddział do dyspozycji dzięki łasce pewnego lorda może poczytać rano. Wstał i objął ją mocno.
    - Też wolałbym już wyjechać, odciąć się od tego wszystkiego, odpocząc od plotek, intryg i skandali...- powiedział. Pogłaskał ją po głowie, bardzo czule - ale zamek jest w ruinie, a chcę już się wprowadzić kiedy będzie gotowy. Jeśli chcesz, napiszę list do matki, jej pałacyk jest przeznaczony na zimę, a skoro mieszka w nim sama, na pewno ma jakieś wolne komnaty, zresztą, jestem jej umiłowanym jedynakiem - pocałował ją w czoło - chce dla ciebie jak najlepszego domu, moja żono. W końcu spędzimy tam wspólnie resztę życia... to musi być piękne miejsce, za którym będę bardzo tęsknić marznąć w dalekich górach północy podczas kolejnego tłumienia buntu - uśmiechnął się lekko - więc jeśli masz jakieś zachcianki...nie wiem...szklane sufity, lustra na całej ścianie, kryształowe żyrandole...cokolwiek...to mi powiedz, postaram się to załatwić. Wiem, że większość męzczyzn o wszystkim decyduje sama, ale...masz dobry gust, sądząc po wyglądzie naszych pokoi tutaj... ja się nie znam na takich sprawach, nie przywiązuje do nich wagi...a poza tym to ma być również twój dom, i podejrzewam, że jeśli dostanę awans w armii, a zapewne niedługo tak się stanie, będziesz spedzala w tym zamku o wiele wiecej czasu niż ja.. tak myśle...przydałoby ci sie tam jakieś towarzystwo, poza służbą. Służbę też musimy znaleźć...nie wiem...nie masz jakiś przyjaciółek, kuzynek, albo kogoś tego typu?

    OdpowiedzUsuń
  72. Cóż...on poza Meredith też nie mial rodziny. Kastloy'owie wyparli się go i nie utrzymywali kontaktow z nim wcale, z Lyannę jedynie atakowali. Podejrzewał, ze teraz, kiedy stał się im równy, a nawet lepszy od nich (Wschodni Nurt stanowiły bardzo żyzne i ważne ziemię, a ich lord zawsze był osobą, która się liczyla w kraju) będą chcieli to zmienić, ale on nie miał na to ochoty, przynajmniej nie teraz. Rozumiał więc doskonale swoją żonę.
    - Rozumiem... ale wiesz...teraz masz mnie, czyż nie? A podejrzewam, że teraz, skoro mam tytuł, znajdą się osoby, ktore będą chciały zyskać twoją sympatię, może znajdziesz sobie przyjaciółkę... a jak nie, to kupię ci stado kotów. Damy im kretyńskie imiona i będą wszedzie w naszym zamku...a ja zmienię sobie herb na puszystego kotka i zostaną Lordem Kotów...- gadał głupoty, aby nieco ją rozśmieszyć - nie martw się...na pewno się z kimś zaprzyjaźnisz...- puknął się ręką w czoło - o ja głupi...żony moich podwładnych na pewno będą u nas w zamku...bo cały oddzial teraz tam zamieszka....no to będziesz miała towarzystwo. Sir Vincent żenił się miesiąc temu, chyba jego żona jest od ciebie ciut młodsza, ale z tego co pamiętam to bardzo miła dziewczyna. Nie pamiętam jak dokładnie wygląda, bo jej mąż poczęstował mnie wtedy bardzo dobrym winem... ale tak czy siak, jakieś towarzystwo bedziesz tam mieć...no i dojdą żony moich podchorążych... nie wyobrażam sobie tego wszystkiego...chcialem spokojnego życia na wsi, z dala od dworu, a skończy się na tym, że będę mial swój własny dwór w swoim własnym zamku... wybacz, chyba za dużo gadam, a ty jesteś zmęczona i chcesz spać.

    OdpowiedzUsuń
  73. Thomas zawsze marzył o swoim psie, takim, który pomagałby mu w polowaniach i towarzyszyłby mu podczas jego samotnym wędrówek oraz przejażdżek po lesie. Husky jego żony był miłym, sympatycnzym psiakiem, ale należał do jego żony , a poza tym był już ciut za stary, aby go uczyć nowych rzeczy.
    - Czemu mam wrażenie, że kolor oczu moich i twojego psa jest niemalże identyczny? - spytał, nieco rozbawiony. Pocałował ją czule, pierwszy raz, od tego pocałunku podczas ślubu. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko - też chetnie się w końcu położę...- zgasil świece przy biurku. Pod koszulą nocną rysowały się jego mięśnie. Może i nie należał do tych wojowników, którzy byli wysocy i bardzo barczyści, ale z powodu tego, że prawie codziennie przynajmniej godzinę ćwiczył, nie jadł wiele i miał dużo ruchu, jego ciało było w dobrej formie. - wiesz...przypomniałem coś sobie, ale...nie mówiłem ci wcześniej, bo nie byłem pewny...czy kiedy leżałem nieprzytomny w łóżku, teraz, jak wróćiłem z północy...to śpiewałaś? Nie chciałem pytać wcześniej, bo odwiedzałaś mnie ty, Meredith...- i Alexandra - pomyslał, ale postanowił nie drażnić żony umieniem kochanki - nie byłem pewny, która to była...ale teraz jak cię usłyszałem kiedy cicho śpiewałaś na ślubie jestem niemalże pewny, że to był twój głos..będziesz śpiewać piękne kołysanki naszym dzieciom. Ja nie lubię ani grać, ani śpiewać. Moi nauczyciele muzyki zmieniali się chyba najszybciej spośród wszystkich - roześmiał się - nawet moja nauczycielka dobrych manier nie miała mnie dość tak szybko.

    OdpowiedzUsuń
  74. Ucieszyła się gdy dziewczyna przystała na jej propozycję. Luźniejsza rozmowa będzie o wiele łatwiejsza i będzie czymś czego oczekiwała i pragnęła Meredith. Oczywiście była przekonana, że będzie musiała początkowo przekonać do siebie żonę brata. Nie była głupia, ani tym bardziej głucha, znała opinię na swój temat, słaba i wątła królowa, która nie nadaje się na sprawowanie tak poważnej funkcji. Sama też o sobie myślała podobnie, ale obiecała sobie, iż spełni pragnienia rodziców, chcieli by była silną i dobrą władczynią, zamierzała dojść do tego nawet jeśli jest to bardzo trudne.
    - Szybko mnie rozgryzłaś, to chyba już nie ma się czym stresować? - zapytała uśmiechając się pokrzepiająco. Miała przynajmniej taką nadzieję, że ta kwestia nie będzie zbyt stresujący dla dziewczyny. Chciała po prostu na ten temat porozmawiać i tyle. Brat był jedyną jej bliską rodziną jaka jej pozostała i chciała się o niego troszczyć, jednak gdy tylko ujrzała Rosalie, była przekonana, iż trafiła mu się świetna żona. Teraz zależało jej też na szczęściu młodej narzeczonej, w końcu w najbliższym czasie miały zostać rodziną, a o rodzinę się dba.
    - Thomas jest dobrym człowiekiem, uwierz mi. Jestem przekonana, że nigdy nawet nie pomyśli by Cię skrzywdzić. Jestem tego tak pewna, że daję Ci na to moje słowo, obiecuję, iż będziesz z nim szczęśliwa i nie doznasz żadnej krzywdy. Może to małżeństwo nie jest szczytem Twoich marzeń... spokojnie, rozumiem to. Również jestem kobietą, mam ogromne szczęście, że mogę sama dokonać wyboru, jednak i tak muszę patrzeć jedynie na dobro królestwa... Przepraszam, nie o mnie miałyśmy rozmawiać. Jeśli mogłabym spytać, czy za nim tu przyjechałaś, darzyłaś kogoś tym szczególnym uczuciem? - zapytała spoglądając na dziewczynę niepewnie. Może nie powinna zadawać tego pytania, możliwe, że zadała je za szybko, ale czasami tak już miała, bywała zbyt śmiała i wiedziała, iż tej akurat cechy musi się z czasem pozbyć.

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  75. Powoli odbudowali to, co między nimi było. Rany powoli się goiły, złamane serca stawały się całością. Śnieg już stopniał. Wybrali się na wspólną przejażdżkę, aby poszukać pierwszych wiosennych kwiatów. Byli sami, Thomas często jeździł sam do lasu i nigdy nic mu się nie przydarzyło. Oczywiście, dał dziewczynie sztylet, bardzo ładny, z rękojeścią w kształcie smoka. Wygladał jak miniaturka jego miecza. Chciał, aby go miała zawsze ze sobą. Do obrony, ale też po to, aby przypominał mu jego. Sam poza mieczem zabrał jeszcze łuk. Jechali spokojnie lasem, rozmawiając i śmiejąc się. Usłyszał coś z boku, ale nim zdążył zareagować powietrze przeszyła strzała. Schylił się w ostatniej chwili, dzięki czemu ta jedynie nieco drasnęła go w ucho i wbiła się w drzewo. Zobaczył rozbójników. Spojrzał szybko na żonę, ale tą już jakiś bandzior po prostu ściągnął z konia. Po chwili miał w szyi sztylet Thomasa i osunął się martwy na ziemię, brudząc dziewczynę swoją krwią. Gdyby oboje byli na koniu, mogliby uciec, ale tak...nie mógł zostawić jej samej, a ratować swoją skórę.
    - Odłóż broń, szlachetko, albo zabijemy ciebie, a twoją kobietę sobie wykorzystamy...śliczna jest. I ładnie pachnie.

    OdpowiedzUsuń
  76. Nie miał wyjścia. Posłusznie rzucił broń...oczywiście, poza niewielkim nożem ukrytym w wysokiej cholewie buta, jak zawsze. Zabrali ich do jakiejś rozlatującej się chałupy w lesie i tam zamknęli w jednej izbie, podczas gdy w drugiej rzucili na stół to, co im zabrali. Miecz Thomasa, jego łuk, jego sztrały, jego sakwę z pieniędrzmi, ich grube płaszcze, jej biżuterię... związali ich linami, ktore nieprzyjemnie wpijaly się w ciało. Mieli skrępowane ręce z tyłu oraz nogi. Jakoś udało mu się przesunac bliżej żony. Z drugiej izby dochodzily ich głośne śmiechy i odgłosy świętowania - nie bój się...wyciągnę nas stąd - powiedział cicho - ale musisz mi pomóc...w prawym bucie mam nóż...możesz spróbować go wyciągnąć? - był żołnierzem, teraz nawet i dowódcą. Umiał zachować zimną krew także i w takiej sytuacji. Zbirów było pięciu, on jeden, w dodatku w najlepszym razie miał do obrony dwój nóż i sztylet żony, o ile go jej nie zabrano - chyba, że masz swój sztylet gdzieś bardziej na wierzchu...- specjalnie dał jej do niego pochwę z dwoma paskami, ktorymi mogła przypiąć sobie broń do uda lub łydki, bo kobietom mężczyźni raczej pod spódnice tak szybko nie zaglądają - uspokój się...nic nam się na razie nie stało - próbował jakoś powstrzymać jej płacz i panikę.

    OdpowiedzUsuń
  77. Zapamiętał ułożenie mebli w tej drugiej izbie. Jeśli szybko otworzy drzwi, da radę zabić jednego z nich, a potem dorwać swój miecz...i wtedy sobie poradzi. Cesar uczył go w końcu walki z wieloma przeciwnikami i nie raz już te umiejętności musiał wykorzystywać, poza tym podejrzewał, że rozbójnicy raczej nie są biegli w sztuce walki na miecze. Odwrócił do niej plecami, bo ręce miał w końcu związane z tyłu. chwycił brzeg jej sukni i podciągnął ją do góry. Potem dotykając jej ud, wymacał sztylet. wyjął go, odwrocił ostrzem w górę i przeciął krępujące go liny, chociaż było to dość mozolne zajęcie. W końcu jednak uwolnił sobie ręce. Szybko przeciął liny na nogach, a potem uwolnił żonę - Schowaj się w kącie i nie wychodź stąd, dopóki cię nie zawołam, chociażby nie wiem co - wyjął z buta niewielki nóż - trzymaj, sztylet jest lepszą bronią...łatwo nas nie zabiją - powiedział, a potem wstał. Stnął chwilę przy drzwiach i słuchał. Musieli pić, bo krzyczeli coraz głośniej. Tym lepiej dla niego. Odsunął się od drzwi, a potem kopnął w nie z całej siły. Wiedział, że to stare drewno i zardzewiałe zawiasy tego nie wytrzymają i nie mylił się.
    - Co do ch...- zaczął jeden z nich. Thomas wykorzystał element zaskoczenia. Rzucił sztyletem w najsilniejszego bandziora, ostrze wbiło się w jego serce, a ten padł martwy przy stole. Potem szybko doskoczył do stołu i zabrał swój miecz. Wyjął go z pochwy i spokojnie przyjął pozycję - no i co sobie myślisz, szlachetko, hę? Nas jest czterech, ty jesteś jeden...zabijemy cię szybko, a potem zgwałcimy twoją żoncię...może ją sobie zostawimy dla zabawy? Albo po wszystkim poderżniemy jej gardło i zobaczycie się w zaświatach? - aby ją tknąc, musisz mnie zabić. A to nie będzie wcale takie łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  78. Tak jak przewidział, alkohol, zbyt wielka pewność swego, oraz brak treningu doprowadziły tych mężczyzn do zguby. Bez trudu poradził sobie z trójką z nich. Stał przy drzwiach między izbami, aby żaden z nich nie mial szans za jego plecami przemknąć do Rosalie. Ostatni z nich był bardziej opanowany niż kompanii.
    - Dobrze walczysz, dzieciaku - powiedzial rozbawiony zbój- najwyraźniej przykładałeś się do fechtunku - trzymali skrzyżowane miecze w górze, jeden drugiego próbował odepchnąć - ale wiesz co..ja nie gram fair - dodał i pchnął go nagle nożem. Thomas skulił się z bólu, a potem został popchnięty na podlogę. - to będzie zabawne...wezmę twoją żonę na twoich oczach...ale pewnie zdążysz zdechnąć, szlachecki psie, zanim ja dojdę - roześmiał się okropnie. Thomas wiedział, że nie da rady wstać i walczyć mieczem. Musial coś zrobić. Kiedy mężczyzna go minął i był do niego tyłem, zbliżając się do dziewczyny, wyjąl nóż ze swojego ciała i rzucił go w męzczyznę, celując w kark. Udało mu się go trafić, chociaż kosztowało go to wiele wysiłku. Pociemnialo mu przed oczami. Walczył z tym, chociaż czuł jak mocno krwawi.

    OdpowiedzUsuń
  79. Starał się na nią patrzeć, chociaż nie było to takie łatwe. Nagle jego powieki ważyły tonę, podobnie jak jego ciało - w jukach...mam zioła...te w niebieskiej sakiewce są na rany...musisz je rozgnieść...- akurat dzień wcześniej wybrał się do miasta, do zielarki, gdzie zwykle nabywał różne zioła. I nie wyjął swoich zakupów z juków, jakoś w tym wszystkim o tym zapomniał - konie są za domem...- wymamrotał jeszcze. Przycisnął sobie kawałek materiału do rany, aby tamowac krwawienie. Nie był ranny pierwszy raz, ale nie chciał, aby Rosalie się bała i denerwowała. Przeżyli. Wiedział, że i tym razem nic mu nie bedzie, jeśli dobrze opatrzą zranienie i jakimś cudem uda im się wrócić do zamku. Nie mógł stracić przytomności, musiał dawać jej intrukcje, a przede wszystkim nieprzytomnego nie wsadzi go na konia. Oddychał spokojnie, starając się nie myśleć o tym okropnym bólu. Pieprzeni rozbójnicy, że też nie mogli go dorwać, kiedy był sam...uciekłby im. Teraz jednak nie mogł zostawić żony, dlatego dał się rozbroić i związać. Dobrze, że im się udało - będzie...dobrze...- każde słowo sprawiało mu już problem. Szybko tracił siły.

    OdpowiedzUsuń
  80. Pokiwał głową. Miał dużo szczęścia. Mimo wszystko, udało mu się nieco odwrócić bokiem zanim zbir go dźgnął, dzięki czemu rana nie objęła żadnych narządów. Krawiła, bo pewnie ucierpiały żyły, tętnica nie, bo by się wykrwawił. Udało im sie jako tako opatrzeć ranę. Powoli zaczął wstawać - musimy jakoś wrócić do zamku - powiedzial. Kręciło mu się w głowie, kiedy wychodzili z chaty. Kazał jej oczywiście potem wrócić do chaty po ich rzeczy. I nie przyjmował sprzeciwów. Jakoś wgramolił się na konia, ale nie był w stanie siedzieć, więc się położył. Arion, jego ogier, był bardzo dobrze wyszkolonym rumakiem, ktory stał spokojnie tam, gdzie go postawiono i nie zrzucał z siebie jeźdźca, bez względu na to, co ten wyczyniał w siodle. Chwycił lejce. Zaczał prószyć śnieg. Znowu. Poczuł się ciut lepiej, kiedy nakryła go jego płaszczem. Uśmiechnął się widząc ją z jego mieczem przy boku oraz łukiem na plecach - moja dzielna, wojownicza żona - wymamrotał. Wrócili szybko do zamku. Służba była przerażona widząc jego rannego, ją w podartej, zakrwawionej sukni...strażnicy zanieśli rannego lorda do medyka, a w tym czasie młodą lady zapropowadzono do ich komnat, gdzie została umyta i przebrana w świeżą suknię. Dopiero kiedy niesiono go do uzdrowiciela, pozwolił, aby ciemność w końcu go pochlonęła.

    OdpowiedzUsuń
  81. Leżał spokojnie na łóżku. Tym razem nawet nie dostał gorączki, rana po prostu mocno krwawiła, ale nic poza tym. Miał naprawdę sporo szczęścia. Znowu. Uśmiechnął się na jej widok. Przy jego łóżku siedział jego zastępca, musieli rozmawiać o czymś związanym z wydziałem.
    - Dokończymy to poźniej, sir Lucasie...- powiedział Thomas cicho. Ten wstał i skinął głową.
    - oczywiscie, lordzie Kastloy...lady...- poiwtał ją skinieniem, a potem wyszedł. Thomas westchnął.
    - Chyba już nigdy więcej nie pojadę z tobą na samotną przejażdżkę...to mogło nas kosztować życie...musimy zacząc żyć jak prawdziwi lord i lady i jeździć wszędzie ze strażnikami...niestety - powiedzial cicho - jak się czujesz? Podobno byłaś cała rozdygotana kiedy wrociliśmy... cóż...taka przygoda nie nalezy do najmilszych...chyba nasze małżeństwo nie zapowiada się nudno - najpierw jego romans, wieczne kłotnie z Williamem i Alexandrą, a teraz jeszcze ten napad...naprawdę mieli dużo szczęścia, że uszli z życiem. Moglo tak wcale nie być. Gby ci rozbójnicy byli bystrzejsi, bez trudu by go zabili. Po prostu wykorzystał ich słabości przeciw nim i zwyciężył. - przepraszam...to moja wina. To był mój głupi pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  82. Spojrzał na nią uważnie i uśmiechnął się lekko. Jego ciemne włosy były w nieładzie, a broda nieco urosła. Musiał znów nieco ją okiełznać. Lubił mieć zarost, ale nie lubił, kiedy był on za długi. To była chyba jedyna rzecz w jego wyglądzie, o którą naprawdę dbał.
    - Bywało o wiele gorzej - powiedział, nieco rozbawiony - boli, ale nie dostałem gorączki, nie ma zakażenia, czyli za cztery dni powinienem wrócić do normalnego funkcjonowania. No w miarę, bo pewnie treningi i jazdę konną bedę musiał sobie odpuścić, aż się dobrze nie zagoi...- chwycił jej drobną dłoń - chcę ci powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny. Naprawdę. Byłaś bardzo dzielna...gdybyś spanikowała, albo zemdlała, mógłbym się wykrwawić, a ty mnie opatrzyłaś...i pomogłaś wrócić tobie. Dziękuję ci za to - patrzył jej prosto w oczy. Bardzo mu zaimponowała tym, że się tak zachowała. Zwykle kobiety wpadały w histerię na widok krwi. A co dopiero takiej ilości...w końcu zabili tamtych ludzi. Wspólnie, powiedziano mu, że ten ostatni miał w sobie też i jego nóż, który Thomas dał Rosalie, czyli ona go też zaatakowała. W końcu groziło jej niebezpieczeństwo, adrenalina robiła swoje. Widział nie raz co ludzie pod jej wplywem mogą zrobić. Nawet kobiety. Nie zgadzał się z tym, że to słaba płec, bo w obronie bliskim potrafiły walczyc tak samo zaciekle jak mężczyźni - i chyba już zrozumiałaś dlaczego chciałem nauczyć cię chociażby podstaw walki, prawda? Może kiedyś się tak zdarzyć, że mnie nie bedzie, abym mógł cię ocalić, albo chociaż spróbować to robić. W końcu dużo wyjeżdżam...

    OdpowiedzUsuń
  83. Uśmiechnął się do niej szeroko, nieco rozbawiony - to normalne...adrenalina tak właśnie działa. Nie masz się czego bać. Ja też nie zawsze pamiętam cały przebieg danej walki, czy bitwy. Gdzieś w pewnym momencie zaczynał działać mechanicznie...nauczę cię walczyć, a przynajmniej się bronić. Nie bój się...- przesunął się nieco w bok, uważając, aby rana mu się nie otworzyła. Zrobił miejsce obok siebie, przy zdrowym boku - chodź...przytulę cię. Chcę cię przytulić i poczuć przy sobie. Wiedzieć, że jesteś obok, cała, zdrowa i bezpieczna - naprawdę się wtedy o nią bał. Był gotów zginąć, byleby jej nic się nie stało. Patrzył na nią uważnie - bałem się wtedy, że cię stracę - przyznał - że cię zabiją, albo skrzywdzą, a ty mi nigdy nie wybaczysz, że cię obroniłem...dlatego wyjąłem nóż z rany, chociaż to najgłupsze co można zrobić...i rzuciłem w tego zbira. Wolałem zginąć niż pozwolić, aby tobie się coś stało, Rosalie... tego się najbardziej boję...miałem taki koszmar, dzisiaj w nocy. Że pojechałem na jakąś wyprawę z oddziałem...pożegnałaś mnie, stojąc w alei z drzew, wiesz...zawsze mi się podobało, jak droga prowadząca do dworku przy obu stronach miała posadzone drzewa, tworzące taki korytarz...rozumiesz o co mi chodzi, prawda?...na pewno coś takiego będzie przy naszym zamku. Mniejsza...pamiętam to, jak na mnie patrzyłaś, kiedy odjeżdżałem...i byłaś brzemienna, mówiłaś, że kiedy wrócę, na pewno przywitasz mnie z synem...a obok ciebie stała nasza córka. Była śliczna, miała na oku cztery lata...trzymała cię za spódnicę. Miała twoje włosy, ale moje oczy...to był piękny widok...wyprawa była długa i ciężka, mój oddział znowu został zdziesiątkowany, ostatecznie jednak wygraliśmy...kiedy wróciłem...wszystkie drzewa przy drodze były ścięte, połamane...zamek został zdobyty i zrabowany...kilku tych zbirów jeszcze tam było, ale uciekli ze strachu widząc żołnierzy...pobiegłem was szukać. Mojej rodziny. I znalazłem was...nasz syn i nasza córka byli już martwi, ty byłaś umierająca...chwyciłem cię w ramiona...a ty powiedziałaś, ze to moja wina, że powinienem tam być z wami i was chronić... że mnie nienawidzisz...a ja cię trzymałem i patrzyłem jak umierasz...- zamknął oczy i westchnął - nie chcę nigdy dopuśc, aby ta wizja chociaż troche się spełniła. Znaczy wiesz...aleja, dzieci tak...ale nie wasza śmierć. Nie wiem po co ci w sumie zawracam tym głowę...to tylko głupi sen, a ty masz dość stresów, głównie przeze mnie...ale ze mnie beznadziejny mąż.

    OdpowiedzUsuń
  84. Chwycił ją tę dłoń, ktorą go głaskała. Pocałował ją czule w wierzch i westchnął.
    - Wiem...to tylko sen. Odnośnie tego, co stało się wczoraj...bo faktycznie wpakowałem nas w ogromne niebezpieczeństwo. I to byłaby moja wina, gdyby coś ci się stało. Nawet jeśli ty być mi wybaczyła, ja zawsze mialbym gdzieś z tyłu głowy to, że nie mogłem cię obronić. Nie dość, że sam cie zraniłem, to jeszcze taka bezradność...po prostu staram się być najlepszym mężem jak tylko potrafię, ale mam wrażenie, że efekt jest zupełnie odwrotny - wyszeptał - ja...chcę być dla ciebie dobry, nawet jeśli zawiniłem tak bardzo na początku, to nie chcę, abyś jeszcze kiedykolwiek czuła się tak zawiedziona tym, że musisz nazywać się moją żoną...chcę, abyś była szczęśliwa i żyła w poczuciu bezpieczeństwa. Zastanawiam się, czy nie zrezygnować z armii, chociaż to kocham. Ryzyko jest chyba jednak zbyt wielkie. Chociaż jako wdowa po mnie, bezdzietna, będziesz nadal atrakcyjną partią...ale czy to bedzie dla ciebie najlepsze? Ja jestem bardzo ugodowy, wiele mężczyzn po czymś takim, zmuszałoby cię do spędzania nocy wspólnie i innych rzeczy... nie mówię ci tego z jakiegoś bardziej sprecyzowanego powodu. W sumie sam nie wiem, dlaczego to robię. Po prostu chcę być z tobą szczery, skoro wcześniej nasza relacja opierała się na kłamstwie, chcę, aby teraz opierała się na prawdzie...- westchnął i sięgnął po wodą. Napił się.

    OdpowiedzUsuń
  85. Uśmiechał się o niej. Niby się znowu wkurzyła, ale jednak się o nego troszczyła. Wyglądała uroczo, taka naburzmuszona, z zaciśnietymi mocno ustami, z takim zacięciem na twarzy.
    - nie...ale mam ciepłą pierzynę. I naprawdę sypiałem już w bardzo ekstremalnych warunkach. Odrobina chłodu nie robi na mnie wrażenia. Ale to miłe, że się tak o to martwisz...i nie sądziłem, ze umiesz rozpalić ogień. Zaskakujesz mnie z każdym dniem. Jutro się okaże, że umiesz naostrzyć miecz, albo wyczyścić zbroję. Ewentualnie wydoić krowę, albo oskubać gęś. O! Albo pociąć mięso - uśmiechnął się lekko - jesteś wymarzoną żoną dla żołnierza, Rosalie. Mało histerii, troska jak jest ranny... to cudowne. I oczywiście, że jestem głodny, medyk upiera się, aby podawać mi kleiki i inne paciaje, a przecież tym się najeść nie idzie - powiedział - chociaż chyba lepiej być te dwa dni na ścisłej diecie, niż potem się przekręcić, bo mialo się ochotę na coś treściwszego...a ty jadłaś już coś dzisiaj, Rosalie? Jest wcześnie...bardzo wcześnie, jak na ciebie, nie wstajesz tam szybko nigdy - patrzył na nią uważnie.

    OdpowiedzUsuń
  86. Słuchał jej uważnie. Nigdy nie lubił kiedy podawano mu napary nasenne, właśnie z tego powodu. Nie sposób było się po nich obudzić, a jeśli człowiek przeżył coś strasznego, powracało to w snach. I sen, zamiast relaksować i regenerować, męczył okropnie.
    - Nie musisz bać się koszmarów, moja dzielna żona. Jestem z tobą. Zawsze będę - powiedział, uśmiechając się lekko - I...nie sądziłem, że będziesz się aż tak o mnie troszczyć, że przyjdziesz tu nawet nie jedząc wcześniej śniadania. To naprawdę nie jest groźna rana, miałem sporo szczęścia, przyznaję. Równie dobrze zamiast nieudanego pchniecia w brzuch mogłem otrzymać cios w serce, a tego nawet ja bym nie przeżył. Chyba mam coś z kota, mianowicie dziewieć żyć - roześmiał się - o...i wiesz co zawsze chciałem mieć w zamku? Widziałem to kiedy byłem w jednym z sąsiednich krajów, co prawda tam klimat jest nieco inny, ale sam pomysł mi się bardzo podobał...mianowicie jadalnia, taka wiesz...mała, na góra sześć osób, najbliższą rodzinę, po prostu...w takim kształcie jak połowa ośmiokąta, z szyb i widokiem na ogród...latem i wiosną musi być bardzo przyjemnie kiedy jesz śniadanie i patrzysz na kwiaty. No i skoro lubisz kwiaty, to pomyślałem o tym, żebyśmy zbudowali gdzieś w zamku szklanię, abyś mogła je wąchać i pleść wianki cały rok...musisz ślicznie wyglądać z żywymi kwiatami we włosach, nie mogę się doczekać, kiedy ciebie taką zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  87. Thomas spędził kilkanaście dni tłumiac kolejny bunt na północy. Stawało się to coraz bardziej realnym zagrożeniem, więc jeździło tam coraz więcej wojsk. Wrócił jednak w końcu do zamku po tym, jak powieszono wszystkich dowódców powstania, mając nadzieję, ze to koniec i chłopom zamiast buntu zaczną im być w głowie ich pola. Jak zawsze pierwsze co zrobił, to poszedł powiedzieć głównemu dowódcy armii co się dokładnie działo, potem jego paź pomógł mu zdjąć ciężką, zakurzoną zbroję i kiedy chłopak szedł ją wyczyścić, Thomas udał się do komnat należących do niego i jego żony. Jakie było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł, że nie ma kufra podróżnego Rosalie oraz większości używanych przez nią codziennie rzeczy. Służba powiedziała mu, że lady Kastloy dostała list z domu i pilnie się tam udała. Nie zostało mu nic innego jak się wykąpać, odwiedzieć swoją siostrę, królową (co czynił zawsze po każdej wyprawie), a potem wskoczyć na konia i pojechać do Grantów. Tak też uczynił. Jechał wraz z kilkoma zaufanymi strażnikami, których siostra mu przydzieliła. Po tamtej niefortunnej wycieczce, kiedy napadli ich zbóje, wolał nie jechać samotnie. Po dwóch dniach jego koń wjechał na brukowany dziedziniec zamku, w którym wychowała się jego żona. Thomas był bardzo zmęczony, marzył o ciepłym łóżku i śnie, ale żona była wazniejsza niż jego wygody i potrzeby. Nikt go nie przywitał, ale też się specjalnie nie zapowiadał. Oddał konia stajennemu i zaczepił jakiegoś służącego każąc mu powiadomić o swoim przybyciu gospodarza oraz Rosalie. Chłopak pokiwał głową i zniknął w dworku. Kastloy westchnął i zdjął z głowy kaptur grubego płaszcza. Nie padał śnieg, ale powietrze nadal było mroźne.

    OdpowiedzUsuń
  88. Był zaskoczony. Rosalie mogła jedynie zaziębić się po drodze, albo dostać niestrawności, ale wątpił, aby bez powodu nie chciała go wpuścić do siebie. Coś się musiało stać. A on, pamiętając co mu mówiła o jej ojcu, szybko doszedł do wniosku co. Najpierw jednak stwierdził, że pójdzie poznać swoją teściową, wymagała tego grzeczność, skoro kobieta chciała się z nim widzieć. Wszedł do jej komnaty i zobaczył chorą kobietą, której wieku nie chciał określać, bo przypuszczał, że przez lata chorowania jej wygląd się zmienił i na pewno wygląda na o wiele starszą, niż metryka wskazuje. Ukłonił się z szacunkiem, chociaż był lordem, tak samo jak jej mąż. Potem przysunął sobie krzesło i usiadł na nim, patrząc na kobietę uważnie. Kiedyś na pewno była równie urodziwa co jej córka. Jednak czas działał na jej niekorzyść, a fakt, że wyszła na pijaka, który znecał się nad nią i ich dziećmi, na pewno nie był też obojetny dla organizmu. Patrząc na nią, Thomas przysiągł sam sobie, że nigdy już nie tknie alkoholu. Nie chciał, aby Rosalie też tak kiedyś wyglądała.
    Jego oblicze było łagodne i spokojne. Uśmiechnął się, chociaż tej radości nie bylo w jego niesamowicie niebieskich oczach. Współczuł tej kobiecie. Czuł, że ta nigdy nie była w pełni szczęśliwa z powodu nałogu męża, a potem wszystkich jego konsekwencji.
    - I ciebie miło poznać, lady Emmaline...jednak proszę, mów mi po imieniu, a jeśli zechcesz możesz nazywać mnie zięciem, albo nawet i synem, ktorym jestem w świetle prawa...i nie gniewam się za twoją absencję...rozumiem to, naprawdę - cięzko mu się z nią rozmawiało, bo zapewne nie wiedziała o tym, co stało się w dzień ich ślubu. Przypuszczał, że nikt nie miał serca mówić chorej kobiecie, że jej córka wychodzi za kłamcę, który miał kochankę, a teraz ta kobieta nosi jego dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  89. Owszem, zakłopotała go tym, a nawet przez chwilę się lekko zarumienił ze wstydu. Tak, było mu głupio przed tą dobrą, poczciwą, chorą kobietą, że tak skrzywdził córkę, którą ona kochała najbardziej na świecie.
    - Nie wyobrażam już sobie życia bez niej...dlatego tu przyjechałem, chociaż dwa dni temu wróciłem z północy, gdzie tłumiłem powstanie przeciwko monarchii...- westchnął - bardzo zaniepokoiło mnie to, że Rosalie po prostu wyjechała z zamku, tak nagle, nawet nie zostawiła mi żadnej wiadomości, a służba powiedziała mi jedynie, że moja żona otrzymała list z domu - spojrzał na kobietę - jednak teraz z jakiegoś powodu nie chciała mnie przywitać, co mnie bardzo martwi...i wiem, że pani zna prawdę. Proszę mi powiedzieć...czy lord Grant skrzywdził moją żoną? Jest ranna? Pobita? - w jego głosie pobrzmiewała troska. Naprawdę każdego dnia od ich ślubu stopniowo zakochiwał się w żonie i zapominał o uczuciu, ktorym darzył Alexandrę. Nie próbował już porownywac obu dziewczyn, czy wyobrażać sobie jakby to było, gdyby to lady Leith została jego żoną. Kochał Rosalie i nie chciał, aby działa się jej krzywda - musi być jakiś powód, dla którego nie życzy sobie spotkania ze mną, chociaż jechałem tu specjalnie dla niej - spojrzał na kobietę uważnie - ja wiem, że pani mąż pije i jest pod wpływem dość...impulsywny. Nawet na naszym weselu było to widać...oczywiście, w odpowiedniej chwili został wyprowadzony cichaczem z sali i nikt tego nie zauważył...- ręce mu lekko drżały. Czasami tak miał, ze kiedy zaczynał się denerwować, czuć stres, to jego dłonie nieznacznie drżały, jakby chciały podpowiedzieć mu rozwiązanie. On jednak nawet nie odczuwał już potrzeby wypicia wina, aby utopić w nim smutki. Wiedział, ze to nic nie da, a tylko wszystko pogorszy.

    OdpowiedzUsuń
  90. Sam doskonale wiedział do czego zdolni są pijani ludzie, nie tylko na przykładzie swojej własnej osoby. Nie raz podczas festynów w mieście musiał rozdzielać dwóch bijących się, pijanych mężczyzn. Czasami było też już za późno i nieraz kończyło się zgonem. częste były też samobójstwa albo ciężkie pobicie bliskich. Przerażało go to, ze pewnego dnia mógłby pobić żone i ich dzieci. Przestań. Nie jesteś taki jak on. I nigdy nie będziesz - mówił sobie w myślach. Było widać, że coś jest nie tak, coś go bardziej zmartwiło i zastanowiło.
    - Po to przyjechalem...aby stać u jej boku i ją wspierać. Chyba na tym polega rola męża, tak zgaduję. Nie wiem, nie miałem wcześniej żadnych doświadczeń, a przyznam szczerze, że kiedy jako dziecko miałem zajęcia z kapłanem, nieraz zdarzyło mi się przymknąć na chwilę oko, a on dobrodusznie mi na to pozwalał - roześmial się cicho i wstał - przyprowadzę ją potem do pani... musicie spędzić teraz jak najwięcej czasu wspólnie, bo nie wiem kiedy będziemy mogli przyjechac tu następnym razem...i proszę się nie bać, jestem żołnierzem. Umiem się bronić. I potrafie też obronić moją żonę, nawet kiedy mam ze sobą jeden sztylet i pięciu zbirów do pokonania...- uśmiechnął się lekko. Widać było, że dobry człowiek, troskliwy, ale który nie zwykł do wiecznego umartwiania się - do zobaczenia, lady Grant - znów się jej skłonił i wyszedł. Poszedł do komnat żony, nie zważajac na protesty służby. Kiedy jednak strażnicy skrzyżowali halabardy mówiąc stanowczo, ze go nie wpuszczą, nieco się zdenerwował - Nie po to jechałem tu dwa dni, aby teraz nie zobaczyć mojej umiłowanej żony! Wpuście mnie! Chce ją zobaczyć, niezależnie od tego co jej jest i jak wygląda! Ślubowałem, że będę się nią opiekować w chorobie!

    OdpowiedzUsuń
  91. Był bardzo zdenerwowany. Oddychal ciężko. Cóż, marzył teraz o ciepłym łóżku, a ciągle spokojny sen był odległym marzeniem. Poczekał, aż służba wyjdzie i zakluczył spokojnie drzwi.
    - Rosalie...wiem, że ojciec cię pobił...nie musisz się bać mojej reakcji, jako żołnierz wiele widziałem i wiele ran sam odniosłem...- powoli się do niej zbliżał - nie bój się też mnie, bo wiesz, że ja nie jestem taki jak on, nie skrzywdzę cię...martwię się o ciebie - stanął za nią - żono...powiedz mi wszystko, proszę. Wiesz, że jestem twoim przyjacielem i zawsze stanę po twojej stronie i cię obronię. Nawet przed twoim własnym ojcem, bratem...przed każdym - pocałował ją w czubek głowy i objął ostrożnie - poza tym cholernie za tobą tęskniłem, pieprzeni chłopy i ich głupie bunty...jakby to, że powstaną przeciwko królowej miało zapewnić im jedzenie - prychnął - na szczęście, udało nam sie stłumić to powstanie i powiesiliśmy wszystkich dowódców, wiec mamy spokój przez jakiś czas...- wdychał jej zapach i stopniowo się uspokajał. Jego serce zwolniło rytm, oddech mu sie też wyrównał - wiem, że przyjechałaś zobaczyć się z matką, ale...może wrócimy jutro do zamku? Dla twojego dobra? Nie dam rady dzisiaj wyjechać, przepraszam. Po prostu jestem wyczerpany. Tymi tygodniami w górach i jazdą tutaj... od kilku nocy kiepsko spałem, potrzebuję odpoczynku. Chyba, że koniecznie chcesz, to...jakoś postaram się dać radę, najwyżej spedzimy noc w gospodzie. Mam ze sobą kilku zbrojnych, dla bezpieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  92. Przytulił ją do siebie i pozwolił płakać. Głaskał ją po głowie i plecach, milcząc. Wiedział, że czasami płaszcz pomaga, pozwala emocjom znaleźć jakieś ujście. Ona żyła w strachu, smutku i gniewie przez wiele lat, powoli traciła już na to wszystko siły. Ale miała jego i miał nadzieję, że nigdy nie zobaczy w nim drugiego ojca. Co prawda, zdarzało mu się być pod wpływem agresywnym, ale nigdy nie uderzył kobiety, zazwyczaj po prostu szukał zaczepki u innych mężczyzn. Nie dbał o to, czy brudzi mu ubrania. Ważne, aby poczuła sie chociaż trochę lepiej.
    - Dobrze...- wyszeptał cicho i westchnał - zrezygnuję ze stanowiska, poproszę Meredith, aby znalazła mi coś nie wiążącego się z tak częstymi wyjazdami - całe życie marzył o dowodzeniu oddziałem, od dziecka lekcje fechtunku, łucznictwa, strategii i jazdy konnej były dla niego najważniejsze. Wkładał wiele serca w każdy trening i ćwiczył codziennie, nieraz przez długie godziny, aby jego ruchy były perfekcyjne. Uwielbiał życie żołnierza, ale... teraz nie mógł myśleć tylko o sobie. Miał żonę, która go potrzebowała. Był gotow zrezygnować ze swoich planów i marzeń, byleby Rosalie czuła się dobrze - wyjedziemy jutro, jak tylko się wyśpię...jesteś ranna? Przyniosę zioła, zrobimy ci opatrunek...nie martw się, bedzie dobrze. Z doświadczenia wiem, że rany się goją, a siniaki znikają bez śladu. Jestem tutaj. Nie musisz się wiecej bać. Obronię cię przed ojcem, jeśli będzie taka potrzeba. Nie pozwolę mu cię tknąć.

    OdpowiedzUsuń
  93. Oddał pocałunek, bardzo ostrożnie i delikatnie. Objął ją, poglębiając go nieco i uśmiechnął się do niej, kiedy się odsunął.
    - Bardzo za tobą tęsknilem...i miałaś prawo wyjechać, skoro dostałas informację, że stan twojej matki się pogorszył, a nie było do końca wiadomo kiedy ja wrócę - powiedział. Chwycił ją ostrożnie za brodę i obejrzał dokładnie - cóż...sam wyglądałem gorzej jak się wdawalem w bójki. Mam składniki na dobrą maść przyspieszającą znikanie siniaków i zioła na napar na wzmocnienie organizmu, przyda ci się po tych wszystkich stresach...- pogłaskał ją ostrożnie po policzku - za kilka dni nie będzie nawet śladu na twojej ślicznej buzi...- zapewnił ją. Po ostatniej bijatyce z Williamem miał niewielką bliznę na lewej brwi, ktora jednak mu w żaden sposób nie przeszkadzała. Podobnie jak wszystkie inne na jego ciele, ktorych miał sporo. Śmiał się, że wojownik bez blizn, to kiepski wojownik - nie wiem jedna czy nie zostanie ci ślad na ustach...przynajmniej będziesz wyjątkowa - powiedział i znów ją pocałował - chodź, usiądziemy...coś ważnego dzialo się w zamku, kiedy mnie nie było? Jak wróciłem złożyłem tylko raport u głównego dowódcy i porozmawiałem chwile z siostrą, nie miałem czasu na sluchanie plotek.

    OdpowiedzUsuń
  94. Wysłuchał jej, patrząc na nią, obserwują ją. Gdzieś nagle zniknął ten dystans, który trzymała między nimi od dnia ślubu. Podobało mu się to, tęsknił za nią. Naprawdę się w niej w końcu zakochał. Oczywiście, myślał czasami o Alexandrze i ich dziecku, ktore wkrotce miało przyjść na świat. Ale kiedy myślał o przyszłości, widział u swego boku Rosalie.
    - nie będziesz sama...będziesz miała swoją straż, i jakieś przyjaciółki, żony moich podwładnych w armii, a także chorążych...na pewno z jakimiś sie dogadasz. Nie wierzę, że wśród tylu kobiet nie znajdzie się chociażby jedna, z którą się nie zaprzyjaźnicie, to niemożliwe - uśmiechnął się lekko i czule trącił jej nos swoim. Owszem, był bardzo czuły, delikatny i wyrozumiały wobec kobiet. On w zamku i on na wyprawie to były dwie skrajne osoby. Kiedy przebywał wśród żołnierzy stawał się surowszy, często też przeklinał, podejmował szybko decyzję, ale byly one o wiele mniej impulsywne niż te normalne. Dokonywał nieraz strasznych czynów, o ktorych wolał nie myśleć, wszystko dla dobra kraju i królowej. Gdy jednak był na dworze, stawał się lekkoduchem, ktoremu uśmiech nie schodził z twarzy, lubił flirtować z kobietami, bawić się...ale był bardziej wybuchowy. Cóż, nikt nie był idealny - wszystko będzie dobrze, zadbam o to. Wszystko co najlepsze dla mej kochanej żony - ucałował ją w zdrową skroń - a teraz wybacz mi, ale jeśli natychmiast się nie położe, to chyba zemdleję.

    OdpowiedzUsuń
  95. Odpiął pas z mieczem i położył broń obok łóżka, jak zawsze robił. To nie oznaczało, że nie ufał Grantom i spodziewał się jakiegoś ataku. To dla niego była po prostu rutynowa czynność, nad której sensem już od dawna się nie zastanawiałam. Zdjął kubrak i koszulę, oraz buty. Wyjechał tak szybko z zamku, że nie zabrał ze sobą praktycznie nic, żadnych ubrań na przebranie. Trudno, jakoś sobie poradzi. Pozasłaniał kotary w pokoju, aby slońce nie wpadało do środka. Co prawda i bez tego by zasnął, był tak wyczerpany, że było mu dosłownie wszystko jedno, ale słońce zaczynało już ostro świecić i mógłby się przedwcześnie obudzić. A niewyspany Thomas to niezadowolony Thomas. W końcu położył się obok niej i objął ją. Często spali wtuleni w siebie. Lubił zapach jej perfum, olejków...po prostu jej zapach. On pachniał swoimi ciężkimi perfumami o zapachu piżma, a także koniem, w końcu dwa dni tu jechał i nie wziął kąpieli. Był też lekko spocony, ale trudno, jak wstanie, to doprowadzi sie do porządku.
    - Ah tak...a o co w takim razie ci chodziło? - spytał ziewając. Zamknął oczy i zasnął, nim otrzymał odpowiedź. Spał spokojnie do wieczora, czasami tylko zdarzało mu się chrapać, jak każdemu męzczyźnie, ale wtedy wystarczyło go uderzyć pod żebra, a zmieniał pozycję i problem znikał. W końcu jednak musiał opuścić krainę snów. A były takie piękne! Dzisiaj wraz z całą swoją rodziną pojechał do lasu. Zrobili sobie piknik na łący, Rosalie i ich córeczka plotły wianki, a Thomas i ich syn, starszy od siostry, rozmawiali o sposobie na idealne trafienie z kuszy w cel. Było lato i ta scena była bardzo piękna. Dlatego też zaraz po przebudzeniu ucałował żonę w czoło. Nie spała już, ale leżała przy jego boku i obserwowała go - chodziło ci o to, że chciałabyś dziecko, prawda? - spytał niepewnie. Owszem i on pragnął mieć potomstwo, trzymać tą drobną, bezbronną istotkę w raminach, patrzeć jak stawia pierwsze kroki, jak mówi, jak się uczy,jak wyrasta na przystojnego młodziana lub śliczną pannę, jak przeżywa pierwsze miłości, jak bierze ślub...ale Rosalie dla niego była nieco zbyt młoda na bycie matką. owszem, wiedział, że niektóre dziewczynki ledwo zaczną krwawić i już chodzą z brzuchem, jednak żona wydawała mu się taka drobna i delikatna, a nasłuchał się od kolegów z oddziału jak to kobiety cierpią przy porodzie, jak krzyczą, ile to jest krwi...i chociaż jako żołnierz naoglądał się wielu okropnych rzeczy nie był pewny, czy chce widzieć poród - pomyślimy, skoro tego pragniesz...- powiedział cicho, a potem uśmiechnął się i znów ją pocałował - wyspana wyglądasz lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  96. Spojrzał na nią uważnie i westchnął. Naprawdę się o nią martwił, nie chciał jej stracić, ani stanąć przed wyborem, czy medyk ma ratować ją, czy dziecko...nie wyobrażał sobie tego.
    - Chcę mieć dzieci, Rosalie... śliczną córkę, która wyrośnie na prawdziwą piękność, a my będziemy mieli kłopot, którego z kandydatów do jej dłoni wybrać...i odważnego, przystojnego syna, który bedzie naszą dumą...ale...boję się o ciebie, kochanie - nigdy się tak do niej nie zwrócił. Uśmiechnął się lekko, chwytając ją mocniej za rękę - pijani żołnierze mówią różne rzeczy, kiedy miałem się żenić, na te wyprawie, po której wróciłem taki ranny...pewnego wieczora usiedliśmy wszyscy wokół ogniska i zaczęli mi opowiadać o małżeńswtie, ojcostwie...wielu moich podwładnych jest w końcu ode mnie starszych...i jak się nasłuchałem, jak kobiety cierpią przy porodzie, ile to jest krwi, jak często matka lub dziecko umiera...po prostu się tego obawiam - powiedział - nie chcę cię stracić. Nie teraz, kiedy...zacząłem cię kochać. Naprawdę kochać. I chociaż zawsze marzyłem o tym, że jak będę wracać do domu to będziesz czekać na mnie wraz z naszymi dziećmi...to po prostu nie jestem teraz taki pewny, czy to na pewno dobry pomysł. Wiem, że nie jesteś już dziewczynką, tylko kobietą, ale nadal jesteś młoda... jeśli jednak jesteś absolutnie pewna, że tego chcesz, to zaufam ci w tej kwestii, bo może specjalnie mnie nastraszyli...w sumie jeśli tyle kobiet rodzi gromadkę dzieci, to czemu ty miałabyś nie dać rady...- znów westchnął - sam nie wiem co o tym myśleć, po prostu...jasne, z jednej strony marzę o niemowlęciu, które móglbym trzymać w ramionach, a potem obserwować jak rośnie i się rozwija...jak stawia pierwsze kroki na pulchnych nóżkach, jak się bawi... ale po prostu nie chciałbym, abyś odeszła. Albo, co gorsza, abym musiał decydować, czy chcę, aby medyk ratował ciebie, czy nasze dziecko...ja wiem, jestem okropnym pesymistą, ale...nie chcę cię tracić, skoro cię odzyskałem...a właściwie to nareszcie zyskałem i doceniłem.

    OdpowiedzUsuń
  97. Głaskał ją spokojnie po ramieniu, uśmiechając się lekko.
    - Dobrze...jeśli chcesz podjąć to ryzyko, to możemy zacząć starać się o dziecko...ale to jak wrócimy do zamku, dobrze? - pocałował ją w czoło - nie mogę się doczekać, aż urodzisz mi dzieciątko...chyba zrobię wtedy wielką ucztę na waszą cześć - roześmiał się - oczywiście, nadal nie będę mógl wypić waszego zdrowia, chyba, że sokiem z wiśni - dodał i mrugnął do niej. Czasami jego nałóg dawał mu się we znaki, ale nauczył się już z nim żyć. Nie mógł przestać być uzależniony, ale mógł uśpić nałóg. I zamierzał to zrobić. Nie chciał być takim potworem jako teść, chciał, aby rodzina go kochała, a nie nienawidziła i się go bała - tata też pomyślał o moim dziecku...co prawda pierworodnym, ale ustaliliśmy już z Alexandrą, że skoro w świetle prawa ojcem tamtego dziecka jest William, testament ojca nie może go dotyczyć, bo dla świata moim pierworodnym będzie nasze dziecko - uśmiechnął się lekko - a zapisał mu całkiem dobre ziemię, co prawda do czasu, aż syn nie osiągnie wieku męskiego, a córka nie wyjdzie za mąż, my będziemy musieli o nich decydować...- westchnął - ale dobrze, że i o tym pomyślał...szkoda, że go nie poznałaś. Był wspanialym człowiekiem, podobno charakter mam bardziej po nim, niż po mojej matce - pocałował ją w czoło - dobrze...chyba czas wstać i coś zjeść...jakieś śniadanie...albo raczej kolację...- zaśmiał się cicho.

    OdpowiedzUsuń
  98. Najadł się, rozkoszując się ciepłymi potrawami, których tak mu brakowało, kiedy przebywał w górach. Mimo, że palili ognisko i ich obozowy kucharz robił co mógł, jadło szybko stygło, a w dodatku nie miał zbyt wielu przypraw, o różnorodnych składnikach nie mówiąc. Thomas mial dość fasoli i zajeczego mięsa na dłuższy czas.
    - Faktycznie, lepsze niż na zamku...chociaż znalazłem już kucharza do naszego domu. To młody chłopak, ale to, co ten dzieciak potrafi wyczarować na talerzu...a najważniejsze dla mnie, jakie dobre wychodzą mi ciasteczka...- uśmiechnął się szeroko. Lubił łakocie, od dziecka podjadał je w kuchni, a zamkowa kucharka, dobrodusznie mu na to pozwalała - na razie pomaga w zamku, ale przez miesiąc to on nam gotował obiady - wyjaśnił. Thomas bardzo starannie dokonywał wyboru wszystkiego, co związane z ich domem. Chciał, aby było idealnie - obrazisz się, jeśli wezmę kąpiel? Dobrze mi to zrobi...i poproszę, aby przynieśli mi juki, mam w nich koszulę...jakoś tak się zdenerwowałem tym, że cię nie zastałem, że nawet nie zabrałem żadnych ubrań na przebranie- wzruszył ramionami, uśmiechnął się lekko - po prostu wyruszyłem natychmiast...ale dam sobie radę. Nie muszę mieć kufru pełnego ubrań, aby przeżyć jakoś do jutra.

    OdpowiedzUsuń
  99. On, jak przystało na żołnierza, jadł całkiem sporo, zwłaszcza, że dobrego, ciepłego posiłku nie miał w ustach prawie miesiąc. Zjadł to ze smakiem, uśmiechając się niczym zadowolony kocur. Roześmiał się, słysząc jej uwagę o jego ubraniach.
    - Cóż... jechałem konno przez dwa dni do ciebie - powiedział rozbawiony - trudno, aby ładnie pachniały - dodał i wstał, kiedy służba przygotowała mu kąpiel - chcesz iść ze mną? Czy poczekasz, aż wrócę? - spytał - a twój ojciec? Potrzebowałbym spodni...co prawda lord Grant jest dużo niższy, więc spodnie będę mi za krótkie, ale ścisnę je pasem, aby ze mnie nie zjechały i będzie dobrze...- patrzył na nią uważnie - następnym razem muszę bardziej przemyśleć mój wyjazd i się chociaż trochę przygotować - pocałował ją w czoło. Chciał, aby przestała myśleć o siniakach i pijackim szale ojca, tylko skupiła się na bardziej przyziemnych i przyjemnych rzeczach - rzeczy twojego brata będą mi za małe na pewno, jest o wiele szczuplejszy, z tego co pamiętam z naszego wesela...- widział Emila raz i szwagier nie zrobił na nim najlepszego wrażenia. Wydawał mu się typowym 'paniątkiem" (jak pogardliwie żołnierze nazywali synów lordów), które to siedzi z nosem w książkach i nie potrafi dobrzr machnąć mieczem.

    OdpowiedzUsuń
  100. Powiedział służbie, że chce zostać sam. Jakoś nie przepadał za tym, kiedy ktoś na niego patrzył w kąpieli. Nie, żeby miał jakieś kompleksy czy się w jakiś sposób czegoś wstydził, po prostu nie czuł się wtedy zbyt komfortowo. Wiadomo, kiedy był ranny, często musiano go myć, albo trzymać w zimnej wodzie w celu zbicia gorączki.
    Z rozkoszą zanurzył się w ciepłą wodę. Nalał sobie do niej cytrusowego olejku, bardzo się cieszył, że w domu Grantów takowy się znajdował, bowiem wszystkie olejki były dość drogie i zazwyczaj korzystały z nich tylko kobiety, i to wyłącznie okazjonalnie. Przymknął oczy i oparł głowę o brzeg drewnianej bali. Czuł jak jego ciało się w końcu rozluźnia. Było mu tak błogo i przyjemnie...i chociaż naprawdę lubił żołnierskie życie, to zawsze tęsknił za domem i wygodami. Jak chyba każdy mężczyzna wyruszający gdzieś z armią przez większość wyprawy myślał o tym, jak to będzie cudownie, kiedy wróci, ucałuję ukochaną kobietę, zaśnie z nią w ramionach, weźmie gorącą kąpiel, założy świeże ubrania... tak niewiele czasem potrzeba do szczęścia.
    Kiedy weszła otworzył oczy i uśmiechnął się lekko. Na jego torsie było kilka siniaków i niewielkich zadrapań. Jego skóra pokryta była bliznami, różnej wielkości i grubości. Sam nie pamiętał kiedy ostatni raz był zupełnie gładki. Chyba zaraz po narodzinach. Jako dziecko był bardzo żywy, lubił chodzić po drzewach, biegać, ćwiczyć walkę...nie raz przychodził po całym dniu zabawy w podartych ubraniach, brudny i z pozdzieranymi kolanami, jednak zawsze z szerokim uśmiechem na ustach. Lyanna zawsze załamywała serce i niby go wyzywała, że powinien bardziej uważać, ale nigdy nie potrafiła być za to na niego zła.
    - Dobrze, dziękuję, żono - powiedział - widzę, że lubisz tą suknię... dobrze ci w tym kolorze i kroju...może po powrocie do zamku pójdziemy kupić materiał na nową? Ta jest nieco podniszczona, oczywiście, kiedy będziemy mieszkać na wsi, możesz ją nosić aż się zupełnie nie rozleci...jednak w zamku nadal musimy dbać o wygląd...czego nie znoszę...- westchnął - albo nieważne...chyba nadal jestem zmęczony i nie wiem co mówię.

    OdpowiedzUsuń
  101. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Nie zdążył się ogolić podczas swojego krótkiego pobytu w zamku, wiec jego broda była już spora, przez co wyglądał o wiele poważniej i...starzej. Nie był już chłopcem, tylko mężczyzną, jednak jemu nigdy nie zależało na żadnych pozorach i dlatego nosił dość nieznaczny zarost w porównaniu z innymi lordami. Ale absolutnie się tym nie przejmował. Włosy na głowie też mu urosły, na pewno jak wrócę do zamku, to doprowadzi się do porządku. Przymknął oczy czując jej dotyk.
    - Nie...zbyt duża ilość snu wcale nie jest dobra, będę czuł się gorzej...organizm po kilku dniach wróci do normy, spokojnie, moja żono - powiedział cicho. Najmniej blizn miał na nogach, najwięcej na torsie i przedramionach. Były nieco jaśniejsze niż jego skóra, przez co też widoczne. Jednak szło to zauważyć jedynie kiedy był nagi. Dłoni też nie miał gładki, przez lata treningów i jazdy konno, skóra stała się na nich dość szorstka i twarda. Mimo to jego dotyk był przyjemny i delikatny, zawsze. Zamruczał cicho - mógłbym tak codziennie - roześmiał się - zawsze chciałem nauczyć się sztuki masażu...niestety, w zamku nie było nikogo, kto móglby udzielić mi takich lekcji. Medyk leczy bardziej naturalnymi i tradycyjnymi metodami, a ojciec uważał, ze masaż to nie jest nic dobrego...- westchnął - czasem się zastanawiam czy naprawdę jestem jego synem, skoro taki był cnotliwy i religijny, to jakim cudem mógł zdradzić żonę z moją matką...chyba, że to był jednorazowy błąd...sam nie wiem. Meredith twierdzi, że ojciec zawsze kochał jej matkę, mi się wydawało, że moją...a zresztą, co za różnica...niczego to absolutnie nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  102. - Owszem...doskonale to rozumiem, bo sam przez to przeszedłem. Jednak dla dobra wszystkich, zrezygnowałem z uczucia do Alexandry, pozwoliłem, aby wyszła za mąż, a nasze dziecko nosiło nazwisko twojego kuzyna...nie upierałem się, aby trzymać ich przy sobie. Wybrałem ostatecznie głos rozsądku, który wskazał na ciebie, a ostatecznie i serce zmieniło zdanie...po prostu nie do końca to rozumiem. Wiedział, że nie może być z moją matką, uznał mnie, sprawiając, że została ona samotna, bo kto by chciał żonę bez majątku? Bo przecież dziadek do teraz nie może na nas patrzeć... wydziedziczył ją, nie zważając na to, że jako faworyta króla mogłaby wiele zyskać...ostatnio mnie tak naszło, że co jeśli...wcale nie jestem synem mojego ojca? Tylko kogoś innego? Moja matka jest kobietą, która cóż...podobnie zresztą jak królowa Merissa, zrobi wszystko, aby zyskać trochę na znaczeniu. Owszem, kocha mnie, jestem jej jedynym dzieckiem, ale coś mi tutaj nie pasuje... - westchnął - O słodki Soleilusie, ale to jest przyjemne - powiedział i znów westchnął. Odwrócił głowę i pocałował czule żonę, wplatajac mokre palce w jej włosy - chodź no tu do mnie...musze ci jakoś podziękować za tą cierpliwość i wyrozumiałoś... i za cudowny masaż.

    OdpowiedzUsuń
  103. Oczywiście, że na nią patrzył. Musiał to przyznać sam przed sobą, ale uwielbiał ją oglądać nago. Miała smukłe ciało, niby już była kobietą, ale nadal mógł znaleźć kilka elementów, które były bardziej dziewczęce, jak na przykład urocze, szczupłe nogi, lekko krzywe, co zawsze mu się podobało u młodzych dziewcząt. To było po prostu słodkie, sam nie wiedział dlaczego, ale tak właśnie uważał. Kiedy weszła do wanny, objął ją i przeciągnął do siebie. Pocałował ją u podstawy szyi, wiedział, że to lubi. Jego broda nieco łaskotała jej skórę.
    - Masz jakieś specjalne życzenia, moja kochana żono? - spytał cicho - wiesz... w końcu chcę ci podziękować, więc ty decydujesz o wszystkim - wyszeptał jej wprost do ucha. Jego silne ramiona obejmowały ją - i możesz to dowolnie interpretować, niczego nie narzucam i nie sugeruję - dodał, nieco rozbawiony, a potem pocałował ją w szyję. Widział reakcję jej ciała na jego dotyk, niczym nie różniącą się od tej, kiedy byli w gospodzie. Każdy jej nerw i mięsień pragnął, aby mężczyzna poświęcił mu chwilę uwagi. Za to uwielbiał jego żonę, nie musiał się dużo starać i gimnastykować, aby zaczęła z nim współpracować. Była spragniona pieszczot i jego uwagi. Oboje o tym doskonale wiedzieli. Woda była przyjemnie ciepła i pachnąca olejkami, zapach cytrusów przyjemnie drażnił nozdrza. Drewniana bala była spora i faktycznie dwie osoby mogły się w niej bez trudu pomieścić, jednak ich ciała już się ze sobą połączyły. Byli tak blisko siebie jak nigdy od czasu ślubu.

    OdpowiedzUsuń
  104. To był bardzo intensywny stosunek i chociaż miewał już wiele kobiet, o wiele bardziej doświadczonych od żony, to nigdy nie był taki zadowolony. Potem, oczywiście, wrócili do łaźni się obmyć i znowu poszli spać. Rano obudził się bardzo wypoczęty i gotowy do drogi. Ubrał się spokojnie i rozczesał włosy. Starał się je jakoś ułożyć, ale te jak zwykle buntowały się przeciwko niemu więc stwierdził, że niech robią co chcą. I tak niedługo bedzie siedział w siodle, a wiatr je potarga. Poprosił służkę, aby przyniosła im śniadanie. Wiedział, że Rosalie nie śpi, tylko odpoczywa. Wczoraj nieźle ją wymęczył, ale wiedział, że jest z tego powodu zadowolona. Usiadł obok niej na łóżku i podał jej maść - smaruj nią twarz. Nie pachnie najlepiej i nie ma pięknego koloru, ale zanim dojedziemy do zamku siniaki z twarzy powinny zniknąć... postanowiłem, ze jak wrócimy do stolicy to spedzimy noc w gospodzie, abyśmy mogli doprowadzić się do porządku. W końcu moja żona musi być najpiękniejsza, nie ma innej opcji - uśmiechnął się. Zjedli wspólnie śniadanie - ubierz się i uszykuj do drogi, ja pójdę jeszcze porozmawiac z twoją matką - powiedział i wyszedł. Kobieta, na szczęście go przyjęła - dzień dobry, lady Emmaline - powiedzial i zamknął drzwi. Zajął miejsce na krześle obok łóżka - mam nadzieję, że nie przeszkadzam...przyszedłem powiedzieć pani coś ważnego...co pewnie złamie serce zarówno pani jak i pani córce, mojej kochanej żonie, ale...mam nadzieję, że mi pani wybaczy i zrozumie, że ta decyzja jest spowodowana wyłącznie troską o Rosalie...ja nie chcę, aby ona tu więcej przyjeżdżała. Sama. Ze mną, nie ma sprawy, obronie ją przed lordem Grantem, ale...nie mogę patrzeć na nią, kiedy jest tak pobita. Tu chodzi o jej bezpieczeństwo, sama, lady, mówiłaś, ze twój mąż jest nieobliczalny, a ja nie chcę dostać wdowcem tak rychło po ślubie...

    OdpowiedzUsuń
  105. Bardzo chciał pomóc też i tej kobiecie, tak strasznie było mu jej żal. Była chyba najmilszą osobą, którą kiedykolwiek poznał. Nie zasłużyła na taki las. Chwycił ją za rękę.
    - Nigdy więcej jej już tak mocno nie skrzywdzę. I nie pozwolę, aby ktoś inny skrzywdził ją - powiedział poważnie, patrząc teściowej oczy - może...chciałaby pani także jakiejś pomocy ode mnie? - spytał niepewnie - zamkowy medyk na pewno wiedziałby, jak złagodzić ból...znaczy...nie chcę się narzucać...ani kwestionować wiedzy państwa medyka...- ostatnio miał problem z wysławianiem się. Chciał dobrze, ale przekazywał to drugiej osobie w taki sposób, że ta mogła poczuć się urażona - albo można by zamówić pani takie specjalne krzesło...widziałem takiego staruszka, kiedy byłam w jednym z sąsiednich krajów z misją dyplomatyczną z polecenia ojca...staruszek nie miał siły chodzić, ale służący pchał go na takim krześle, do którego przymocowano kółka...mogłaby pani jeszcze wychodzić na dwór... albo jeść z rodziną...przecież to musi być okropne tak leżeć cały dzień i patrzeć w baldachim, mnie nosiło jak trzy tygodnie musiałem w ten sposób spędzić i nie wyobrażam sobie takiego leżenia latami i...tam, wiem, za dużo mówię. Chyba nauczyłem się tego od Rosalie - roześmiał się. Był młodym mężczyzną, niby nadal pełnym wesołych żartów, ale było widać, że niejedno już widział i przeżył. Był na pewno interesującą osobą, z jeszcze ciekawszym życiem, pomimo tego, że krótkim. Dużo podróżował, kiedy jego ojciec jeszcze żył. Teraz musiał się skupić na bezpieczeństwie kraju i swojej siostry.

    OdpowiedzUsuń